Jezioro Ciszy. Inni. Anne Bishop
Читать онлайн книгу.6
Ineke Xavier prowadziła pensjonat w Sprężynowie. Była wysoką kobietą – przynajmniej w porównaniu ze mną – i nosiła okulary w czarnej oprawie. Wyróżniały ją włosy. Były ciemnobrązowe, prawie czarne, z pasemkami w kolorach jasnego burgundu i turkusu.
W zeszłym roku w Dyspozytorni pojawiło się wiele pogłosek o terra indigena i o niektórych ich najbardziej śmiercionośnych formach. Jedna z plotek głosiła, że istnieje taka postać terra indigena, która może zabić samym spojrzeniem; można ją rozpoznać po kolorowych włosach. Było więc zrozumiałe, że goście, widząc Ineke po raz pierwszy, mogą się zastanawiać, w co się pakują. Rzeczywiście byli tacy, którzy po zobaczeniu Ineke się wycofywali, woleli mieszkać w przyczepie bez toalety na skraju miasta, zamiast zatrzymać się w czystym pokoju w pensjonacie (jeśli chciało się zapłacić za któryś z apartamentów, można było nawet wynająć pokój z łazienką).
Ineke była dobrą kucharką, ale nie lubiła piec. Zostawiała to Dominique, jednej z dwóch młodych kobiet, które dla niej pracowały. Kiedy więc pojawiła się w Kłębowisku, po tym, jak skończyła wydawać śniadanie w pensjonacie, postawiła na moim kuchennym stole duży worek i zaczęła wyciągać z niego puszki czekoladowych ciasteczek, cynamonowych muffinów, brązowych brownies oraz bułeczek z orzechami pecan i karmelem. Nie musiałam być wieszczką krwi, żeby się domyślać, że czegoś ode mnie chce.
– Czy to łapówka? – spytałam.
– Oczywiście, że tak. – Wyglądała na urażoną moim pytaniem. – Myślisz, że w innej sytuacji przyniosłabym ci tyle pyszności?
Nie, zwłaszcza że mąka i cukier nadal były limitowane i nie zawsze udawało się je zdobyć.
Wzięłam czekoladowe ciasteczko i ugryzłam kęs. Pyszności. Cudowne. Od razu przypomniał mi się Yorick, uśmiechający się do mnie w ten sposób i grożący mi palcem za każdym razem, gdy miałam ochotę na coś słodkiego. „Nie napychaj się, możesz zjeść coś słodkiego tylko po posiłku”, mówił, nawiązując do rodzinnej tradycji. Twierdził, że żaden z członków jego rodziny nigdy nie przytył po zjedzeniu odrobiny słodkości po kolacji. Nadal widziałam ten uśmiech i palec pod koniec każdego posiłku – albo łagodny grymas, gdy zachowywałam się niewdzięcznie i nie chciałam przyjąć czegoś słodkiego.
Wyparłam wspomnienia, które nadal uniemożliwiały mi czerpanie radości z jedzenia, wzbudzając jednocześnie potrzebę napychania się. Poczułam, jak ogarnia mnie bunt, i wzięłam kolejny kęs.
– A po co ta łapówka?
– Ludzie potrzebują czasu, żeby uciec przed rutyną i się zrelaksować. Teraz dużo bardziej niż kiedyś. A region Jezior Palczastych zawsze był popularnym celem podróży. Ale firmy w Sprężynowie potrzebują czegoś więcej niż Sprężyniaków, aby nakłonić ludzi do zostania na długi weekend tutaj, a nie nad jednym z innych jezior. Myślałam o tym, w jaki sposób ściągnąć do nas turystów, i chcę ci coś zaproponować. – Ineke wzięła do ręki brownie. – Mam umowę ze stajnią, która sąsiaduje z pensjonatem. Konie do wynajęcia i zakwaterowanie dla prywatnych zwierząt. Gdy byłam młodsza, uwielbiałam jeździć konno, ale mogłam jedynie wynająć konia na godzinę lub dwie. Wszystko ponad to kosztowałoby zbyt wiele czasu i wysiłku.
– Dobrze. – Powiedziałam to tylko po to, by pokazać jej, że słucham.
Ineke nie była kimś, kogo chciało się denerwować. Mieszkałam u niej podczas remontu głównego budynku Kłębowiska. Rano dawała swoim gościom po kilka suszonych śliwek, żeby „utrzymać hydraulikę w czystości”; jeśli się ich nie zjadło, nie dostawało się śniadania. Niedopuszczalne było jednak podawanie ich psu Ineke, Maxwellowi, border collie z nerwicą natręctw. Maxwell kochał śliwki, ale nie musiał oczyszczać swojej instalacji wodno-kanalizacyjnej, a rezultatem nakarmienia go tym smakołykiem zawsze była przykra eksmisja. Przez większość czasu Ineke była cudowną kobietą, ale w razie konieczności nie wahała się otworzyć okna i wywalić czyjejś walizki wraz z zawartością na trawnik przed pensjonatem. A celowała tak dobrze, że większość rzeczy trafiała w rzadką psią kupę.
Gdy u niej mieszkałam, grzecznie jadłam śliwki i nigdy, przenigdy nie karmiłam Maxwella resztkami ze stołu.
– Myślałam, że stajnia jest zamknięta – powiedziałam.
– Cóż, poprzedni właściciel został zjedzony, a jego pracownicy uciekli tam, gdzie reszta ludzi. Jednak szybko przejęli ją Horace i Hector Adamsowie. Są z Prostego Życia. To chyba kuzyni. – Wzruszyła ramionami, sugerując, że relacje między nimi to nie jej sprawa. – Nie są tak restrykcyjni w przestrzeganiu zwyczajów Prostego Życia jak niektórzy z ich grupy, byli więc gotowi przejąć interes w wiosce, w której mieszkają ludzie i inne istoty.
– Co chcesz przez to powiedzieć? Że używają prądu i światła, ale nie mają telewizora?
– Mniej więcej. Mają radio, ale słuchają tylko porannych wiadomości i godzinę muzyki w nocy. Mają telefon stacjonarny, ponieważ prowadzą interesy, ale nie mają komórek. I noszą tradycyjne ubrania Prostego Życia.
Ineke wiedziała więcej o tym, kto co i gdzie robi, niż ktokolwiek inny w wiosce, nie wyłączając Jane Argyle, kierowniczki poczty. Już to o czymś świadczyło. Ale podczas gdy Jane bezkrytycznie przekazywała plotki i pogłoski, Ineke mówiła o czymś tylko wtedy, jeśli uważała, że dana informacja może się komuś przydać.
– Jesienią ubiegłego roku zaproponowaliśmy przejażdżki z przewodnikiem po Sprężynowie. Chodziło o zwiedzenie kilku niewielkich winnic w okolicy i kontakt z dziką przyrodą, która nie poluje na lunch.
Nawet po Wielkim Drapieżnictwie istnieli ludzie, którzy pragnęli wyjechać z domu na dzień lub dwa, ale nie chcieli zapuszczać się zbyt daleko.
– Czyli ludzie zwiedzali te winnice, kosztowali wino, a potem jeździli konno? – upewniłam się. – Na wysokich koniach?
– Dominique i Paige miały się opiekować jeźdźcami. W rzeczywistości jednak jeźdźcami opiekowały się konie – doskonale wiedziały, że mają ignorować ludzi na swoich grzbietach i podążać za dziewczynami. W każdym razie myślałam, że teraz, kiedy mamy lato i nadchodzą upały, być może warto zorganizować przejażdżkę przez Kłębowisko. Jest tu mnóstwo konnych ścieżek. Moglibyśmy zacząć u mnie, jechać około godziny, a skończyć w miejscu, gdzie goście popływaliby w jeziorze lub po prostu cieszyli się spokojem prywatnej plaży. Masz ten duży taras na tyłach głównego budynku. Podalibyśmy tam lunch, a potem moi goście wróciliby do pensjonatu, mijając po drodze stragan z owocami Milforda. Ja dostarczyłabym lunch dla ciebie i twoich lokatorów – i zapłaciłabym ci dwadzieścia procent tego, co otrzymam od moich gości.
– Bierzesz od nich za to pieniądze?
– Oczywiście. Wynajęcie koni i przygotowanie posiłku kosztuje. Dostęp do twojej plaży jest częścią pakietu, a nie czymś, co można sobie osobno wykupić. Chyba że zdecydujesz się na otwarcie plaży na własną rękę. W przeciwnym razie lepiej byłoby, gdybyś pobierała stosowną opłatę za ten przywilej i miała pod ręką kogoś, kto dopilnuje porządku w tej kwestii. Inaczej nie opanujesz sytuacji.
– Nie zamierzam udostępniać plaży nikomu poza moimi lokatorami… – Miałam dość przekonywania ludzi, że Kłębowisko i jego plaża są własnością prywatną. Z drugiej jednak strony takie działania przyniosłyby mi trochę pieniędzy. Może nawet zyskałabym klienta lub dwóch, gdyby ktoś zapragnął spędzić czas nad jeziorem i wynająć w tym celu jeden z moich domków. – Dobrze, mogę spróbować.
– Dopilnuję,