Sieci widma. Leszek Herman
Читать онлайн книгу.– Wzruszyła ramionami. – Niezbyt dobra ta sałatka. – Odsunęła talerz. – Widzę, że tobie za to smakuje.
– Taa… – mruknął. – Pyszny stek. Byłem głodny jak wilk. Jak wolf! – Uśmiechnął się.
– Pokój jest już wolny. Kamila z Patrykiem i chłopcy poszli połazić. Więc możesz iść w końcu się wykąpać i przebrać.
Łukasz odsunął talerz i wyprostował plecy.
– Ale się objadłem. Chyba tak zrobię. – Uśmiechnął się łobuzersko. – A może razem weźmiemy prysznic?
Ewa była już przebrana. Kilkanaście minut poświęciła także na makijaż, ale propozycja Łukasza wywołała w niej rozkoszne rozterki. Zanim stąd odejdą, będzie po północy. Potem, powiedzmy, dwadzieścia minut razem z prysznicem. Znowu makijaż. Będzie po pierwszej, gdy zejdą na imprezę. Hmmm…
Łukasz tymczasem rozejrzał się po sali. Przez chwilę jego wzrok zatrzymał się na stojącym na środku pomieszczenia bufecie, po czym przemknął po kilku stolikach, przy których siedzieli pochłonięci rozmową odprężeni pasażerowie. Pod bocznymi oknami, przy sześcioosobowym stole, tkwiła samotnie rudowłosa dziewczyna.
– Znasz ją? – Ewa spojrzała w kierunku, w którym patrzył chłopak.
– Co? – Łukasz odwrócił się do niej zdezorientowany. – Kogo?
– No, przecież widzę, jak na nią patrzysz. Ta ruda.
– Nie znam! Zwariowałaś. Skąd miałbym ją znać?
– Wydawało mi się, jakbyś…
– Nie gadaj głupot! – Łukasz, nie patrząc na Ewę, dźwignął się od stolika. – Idziemy! Zapłacimy przy barze.
Mariusz żartował sobie z Kacpra przez całą drogę do restauracji. Nie było wprawdzie daleko, bo trzeba było tylko zejść po schodach na niższy pokład i przejść kawałek, ale to i tak wystarczyło, żeby natchnąć ją nadzieją, że mąż odzyskał dobry humor. Kacper wprawdzie nie odrywał oczu od tabletu, czym doprowadzał ją do rozpaczy, ale fakt, że Mariusz, trzymając go za głowę, kierował nim i co chwila celowo wpychał syna to na szybę, to na kwietnik, wzbudzając jego głośny śmiech, działał na nią uspokajająco.
Oczywiście zabrała Kacprowi tablet przed wyjściem, ale zdołał go jakoś przemycić pod bluzą i wyjął dopiero na dole, gdy szli korytarzem w kierunku restauracji.
Mąż, gdy oczekiwali na zamówienie, odpowiadał na jakieś pytania Kacpra. Żartowali sobie razem, a malec raz po raz zagadywał ją także, więc wyglądało, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, ale gdy przynieśli jedzenie, coś się zmieniło. Zapadła cisza, a Mariusz, pochylony nad talerzem, sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
Rozbawiony Kacper najpierw usiłował go zagadywać, a gdy zorientował się, że ojciec stracił ochotę do żartów, zaczął być marudny. Ale jego marudzenie jak zwykle skupiło się na niej. Że dostał za mały kawałek ryby, mimo że nie zjadł jeszcze nawet połowy, że sok chciał pomarańczowy, a nie grejpfrutowy i że ryba jest za gorąca. Starała się tonować grymaszenie syna, ale ponure milczenie męża w końcu zaczęło ją irytować.
– Coś się stało? – zdecydowała się zapytać.
– Słucham? – Mariusz podniósł wzrok. Sprawiał wrażenie, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.
– Pytałam, czy coś się stało. Zrobiłeś się nagle milczący.
– Nic się nie stało. Co się miało stać? Od dziesięciu minut siedzimy przy tym cholernym stoliku i miało się coś stać?
– Skoro tak gwałtownie zmienił ci się nastrój…
– Nie zmienił mi się żaden nastrój! Nie czepiaj się. Podczas jedzenia się nie gada, słyszałeś, Kacper? – Popatrzył znacząco na syna.
Na moment jego twarz się rozjaśniła, ale gdy spojrzał ponownie na nią, w jego oczach znowu pojawił się mrok.
– Słuchaj… – zaczął, a intuicja spowodowała, że poczuła się nieswojo.
– Tato! – Kacper walnął widelcem o brzeg talerza. – A pójdziemy potem na pokład popatrzeć na morze?
– Tak, ale teraz jeszcze pada deszcz.
Urszula pomyślała, że dochodzi północ, więc Kacper pewnie pójdzie spać dopiero o pierwszej. Pora jego zwykłego snu wypadła jakieś trzy godziny temu w samochodzie, a teraz podniecenie nowym miejscem sprawi, że będzie się kotłował pół nocy w łóżku.
– Musimy potem porozmawiać. – Mariusz odwrócił do niej głowę, ale spojrzenie wbił w talerz. – Muszę ci coś powiedzieć.
– Nie możesz teraz? – spytała. Niepokój zaczął powoli wspinać się jej do gardła.
– Tato, ale już prawie nie pada!
– Wolałbym porozmawiać w kabinie.
– Tato!
– Kacper! Nie przerywaj! Nie widzisz, że rozmawiam z mamą?
Mariusz podniósł wprawdzie głos, ale chyba nie to spowodowało, że Kacper się rozbeczał.
Miała wrażenie, że mały wyczuwa ich złe emocje.
Mąż wstał, okrążył stolik i usiadł przy synku. Poczochrał mu włosy.
– Jak zjemy, to pójdziemy najpierw do naszego pokoju, umyjemy zęby, a potem wyjdziemy na pokład.
Ten plan raczej nie wyjdzie, pomyślała Urszula. Mąż liczył na to, że chłopiec poczuje się zmęczony i zaraz zachce mu się spać. Mało prawdopodobne.
– Ale po co myć zęby, żeby wychodzić na pokład?
– Żeby ludzie nie pouciekali, jak będziesz ział na nich ketchupem. – Mariusz chuchnął na Kacpra, wywołując u niego napad śmiechu. Niestety potrącili przy tym talerz i po chwili eksplozja porcelany zwróciła na nich uwagę wszystkich.
Poczuła się jak na scenie. Komediodramat rodzinny. Akt pierwszy, scena pierwsza.
Nord zszedł z mostka, zostawiając opiekę nad statkiem oficerowi wachtowemu oraz dwóm starszym marynarzom, z których jeden stał za wolantem, a drugi obserwował radar i wszystko, co zdołał zobaczyć w czającym się za panoramicznymi oknami mroku.
Na promach pływało się najczęściej w systemie dwa na dwa, czyli dwa tygodnie na morzu, dwa w domu. Teoretycznie trudno sobie wyobrazić bardziej idealne warunki, ale miało to oczywiście także swoje minusy, jak na przykład to, że przez dwa, czasem trzy tygodnie nie widziało się bliskich ani przyjaciół. Oczywiście to i tak była krótka rozłąka. Gdy pływał na handlowcach, zdarzało się, że nie było go na lądzie dwa, trzy miesiące. A niekiedy bywało także, że po dwóch, trzech tygodniach na lądzie dzwonili z agencji, że jest rejs i trzeba było płynąć. Do systemu dwa na dwa Nord przyzwyczaił się dość szybko, zwłaszcza gdy urodziła im się córeczka. Trudniej było dostosować się do nowego rozkładu wacht. Na statkach handlowych przyzwyczaił się do obowiązującego prawie wszędzie tradycyjnego porządku „wacht chiefowskich”, w myśl którego starszy oficer miał cztery godziny wachty, a potem osiem godzin odpoczynku. Ale to działało, gdy statek był kilka tygodni na morzu, natomiast cały rejs promu nie trwał nawet ośmiu godzin. Tak więc w praktyce przez całą drogę ze Świnoujścia do Ystad lub z powrotem był na wachcie. Odsypiał pomiędzy rejsami.
Ale oprócz obowiązków nawigacyjnych miał także całą górę pracy papierkowej. I właśnie ku niej zmierzał.
Kabiny