Sieci widma. Leszek Herman
Читать онлайн книгу.siódmym, tuż obok przeszklonych drzwi restauracji. Od strony części klubowej dobiegał już jazgot muzyki, a na kolistym parkiecie na środku sali tańczyło nawet kilka par.
Na moment przystanął. Z restauracji wychodziła właśnie płomiennowłosa dziewczyna. Kosma odprowadził ją wzrokiem.
Nie zauważyła go.
Anna, trzymając Edwarda pod rękę, szła za nim wolnym krokiem i rozglądała się jednocześnie dookoła.
– Zaraz północ, a tu wciąż kręci się tylu ludzi. Ja nie wiem, co oni… – przerwała, uprzytomniwszy sobie, że przecież także idzie właśnie z mężem w tym tłumie.
– Zwracam ci uwagę, że oni mogą myśleć dokładnie to samo o tobie – stwierdził z uśmiechem Edward, odwracając się do żony.
– Tak. Właśnie też przyszło mi to do głowy. No ale cóż. Jak wejdziesz między wrony…
– I tak pewnie będzie do rana. Jak wychodziliśmy z restauracji, to zaczynała się dyskoteka. A może masz ochotę pójść na dancing? – Edward spojrzał na żonę z zachęcającym uśmiechem. – W piątki i soboty jest tutaj zawsze dancing i jest też program artystyczny.
– Boże uchowaj! Program artystyczny pewnie sprowadza się do występów jakichś roznegliżowanych dziewcząt.
– Czasami tańczą też roznegliżowani panowie. Na przykład na Dzień Kobiet albo wieczory panieńskie.
– Jest czerwiec, więc niestety mnie to ominęło! – Anna parsknęła kpiąco. – Chyba że będę miała szczęście i rzeczywiście ktoś urządza dzisiaj wieczór panieński.
– Możemy tam zajrzeć, wracając z pokładu.
– Skoro się upierasz.
– W ogóle zupełnie inaczej to wygląda, niż sobie wyobrażałam – odezwała się Anna po krótkiej chwili milczenia. – Nie jak statek pasażerski, tylko jak połączenie lotniska z galerią handlową.
– To bardzo trafna charakterystyka. – Edward kiwnął głową.
Anna spojrzała na męża. Pomimo tylu lat, które spędzili razem, wciąż nie potrafiła od razu odgadnąć, czy jego komentarze są na poważnie, czy to tylko żarty.
Bardzo możliwe, że właśnie dzięki tym słownym utarczkom i podjazdowym wojenkom semantycznym nigdy się w swoim towarzystwie nie nudzili.
Minęli oszklone witryny sklepów wolnocłowych, które właśnie zamykano, i znaleźli się w szerokim korytarzu, w którego głębi były kolejne przeszklone drzwi.
– Tam chyba jest znowu jakaś knajpa. Gdzie właściwie jest to wyjście na pokład?
– Według planu, który obejrzałem, idziemy w doskonałym kierunku. Przy okazji, widzę toaletę, będę musiał tam skoczyć.
Minęli korytarz i stanęli przed małym bufetem, w którym serwowano szybkie przekąski, na wypadek gdyby ktoś w okolicy godziny czwartej potrzebował nagłej kulinarnej pomocy. W postaci frytburgera na przykład.
– Poczekam tutaj, tylko się pośpiesz. – Anna ruszyła w kierunku stojącego przy ścianie fotela. Usiadła i położyła torebkę na kolanach.
Gdy mąż zniknął za zakrętem, rozejrzała się dookoła.
W głębi było wejście do zamkniętej już kawiarni. Za oszkloną ścianą widać było rzędy pustych, nakrytych kolorowymi serwetami stolików i ciemne kontuary barków, jarzące się tylko nocnym dyżurnym oświetleniem.
W niewielkim tłumku ludzi okupujących witrynę bufetu z przekąskami zauważyła nagle mężczyznę, którego widziała w restauracji. Trzymał za rączkę syna i coś do niego mówił. Chłopiec patrzył na ojca, zadzierając do góry głowę, jakby stał pod drzewem.
Gdy mężczyzna odwrócił się do obsługującej barek dziewczyny w granatowo-białym kitlu, malec zaczął się rozglądać. Gdy jego wzrok napotkał wzrok Anny, uśmiechnął się zawstydzony.
W tym momencie jego ojciec podał mu butelkę z jakimś napojem i wskazał ręką krzesło pod ścianą. Niedaleko Anny. Chłopiec usadowił się w fotelu i spojrzał w bok.
– Zgłodniałem, bo tata zbił mi rybę – powiedział, jakby chciał się usprawiedliwić, że je o tej porze.
– A co będziesz jadł? – spytała Anna od niechcenia.
– Frytki, ale mam nie mówić mamie.
Anna uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie sympatycznej kobiety ze związanymi na karku jasnymi włosami.
– Nie wydam cię, jakby co.
– A dokąd pani jedzie? Bo my jedziemy do Norwegii zobaczyć fiordy. Fiordy to takie skały nad morzem. Widziała pani fiordy?
Anna pomyślała, że przecież w ogóle po raz pierwszy płynie promem, a co dopiero mówić o oglądaniu fiordów w Norwegii. Pokręciła głową.
– Jadę do Szwecji do córki.
– A co pani córka robi w Szwecji?
Natasza pracowała w zakładach produkujących jedną z bardziej znanych szwedzkich wódek, której rozlewnia mieściła się niedaleko Kristianstad. Po krótkiej chwili wahania Anna doszła jednak do wniosku, że takich informacji może lepiej nie udzielać dzieciakowi.
– Pracuje w biurze.
– Mieliśmy iść z tatą na pokład, ale tata mówi, że jest za późno i za mokro. A pani idzie na pokład?
– No właśnie tam się wybieramy z mężem. Wiesz może, gdzie jest wyjście?
– O tam. – Chłopiec zeskoczył z fotela i pokazał palcem rozjaśniony sztucznym światłem korytarz skręcający za bufetem na prawą burtę. – Tam trzeba zakręcić i są drzwi.
W holu pojawił się Edward. Równocześnie od strony bufetu nadszedł ojciec chłopca.
Maluch podskoczył w miejscu i wskazał palcem mężczyznę.
– To mój tato. Musimy już iść, bo mama czeka.
Jego ojciec skinął przyjaźnie głową Annie i Edwardowi i podał synowi niewielkie pudełeczko z frytkami.
Po chwili zniknęli za drzwiami prowadzącymi do windy na pokład kabinowy.
Nord wszedł na mostek i jak zwykle przez chwilę starał się przyzwyczaić do panującego tutaj półmroku. Oficer wachtowy odwrócił się i skinął głową w jego kierunku.
Na konsoli przed nim leżało kilka wydruków. Biały papier zasypany czarnym makiem angielskich słów, literowych skrótów i symboli.
– To sprzed dziesięciu minut. – Oficer wyciągnął jedną z kartek.
Nord sięgnął po nią i przez chwilę studiował. Wśród kilku informacji jego uwagę zwróciły cyfry – 5453.2 N i 01340.2 E.
– To ich ostatnia pozycja?
Oficer skinął głową.
– Gadałem z jakimś Łotyszem, który tamtędy przechodził pół godziny temu. Nic nie zauważyli, ale tam mocno wiało.
– To pewnie my też nic nie zauważymy. Zwłaszcza że idziemy mocno na wschód od tego miejsca.
– Kurs mamy jakieś dwanaście mil od nich, dwadzieścia kilometrów. Jest wiatr północny. Zalecają ostrożność.
– Nawet uwzględniając ten wiatr, a na razie jest słaby, to mniej więcej na tej wysokości możemy być dopiero za jakieś trzy godziny.
– No