Cicha noc. Małgorzata Rogala
Читать онлайн книгу.łyżkę. – Pyszne, dziękuję. – Wytarła usta serwetką. – Pójdziemy razem kawałek?
– Tak. – Agata uregulowała rachunek i wyszły na zewnątrz. – Miało nie być śniegu, a zobacz, jak pięknie sypie – powiedziała, naciągając kaptur.
– Ja też się cieszę – odparła Kinga, posyłając Górskiej roziskrzone spojrzenie. – To będą cudowne święta, jestem pewna.
Rozstały się przy placu Bankowym. Dziewczyna zawisła na szyi policjantki, obdarzając ją mocnym uściskiem, a później poszła tanecznym krokiem w stronę stacji metra Ratusz: w rozpiętej kurtce, bez czapki, z szalikiem niedbale owiniętym wokół szyi – rozgrzana wypełniającym ją szczęściem i oczekiwaniem na czas spędzony w magicznej scenerii, w towarzystwie bliskiej sercu osoby. Policjantka stanęła u wylotu alei „Solidarności” i odprowadzała wzrokiem dorosłą w świetle prawa, ale jeszcze nastolatkę, do chwili, gdy zasłonił ją przejeżdżający tramwaj. Wtedy poczuła zalewającą ją falę niepokoju. Niczym nieuzasadnione, przykre uczucie towarzyszyło jej podczas zwołanej przez podinspektora Wolskiego narady, która, jak inne nasiadówki, ciągnęła się w nieskończoność, a niewiele z niej wynikło. Agata wróciła do domu zmęczona bardziej niż zwykle, a gdy trzy godziny później, w piżamie, szykowała się do snu, zdała sobie sprawę, że niepokój nie tylko jej nie opuścił, ale rozprzestrzenił się na dobre, oplątując swoimi mackami jej trzewia i zajmując myśli.
* * *
Wjazd windą na dziewiąte piętro zajmował akurat tyle czasu, by w lustrze pokrywającym jedną ścianę skontrolować swój wygląd: dodające szyku okulary w srebrnych oprawkach, biel wyłaniającej się spod płaszcza koszuli, dżinsy ozdobione skórzanym pasem i dopełniające ubiór brązowe buty sięgające powyżej kostki. Osoba po drugiej stronie lustra skinęła głową z aprobatą, wysiadła z windy i zadzwoniła do drzwi. Po chwili usłyszała donośne:
– Już…!
Ryszard Urbaniak, nieprzerwanie unoszący się na fali sukcesu, który odniósł program Nowe życie, zaprosił do środka swojego pierwszego gościa, odebrał od niego płaszcz i zaproponował drinka. – Lada chwila dołączy reszta, ale my możemy się już napić – stwierdził, z zadowoleniem na twarzy.
– Może kieliszek czerwonego wina, mam jeszcze dziś robotę.
– Ale co ty opowiadasz, jaką robotę? Dziś świętujemy do upadłego. – Ryszard usiadł na drugiej kanapie ze swoją szklanką wypełnioną do połowy ciemnym płynem. – Zarobiliśmy mnóstwo pieniędzy – cieszył się, sącząc alkohol. – Szykujemy drugą edycję programu, będzie jeszcze bardziej gorąco. – Umilkł na chwilę i skupił spojrzenie na swoim gościu. – W sumie może miałbym dla ciebie pewną ofertę. – Zrobił nieokreślony gest i znów pociągnął ze szklanki.
– Dziękuję, ale mam teraz inne plany i nie wiem, czy znajdę czas na coś dodatkowego.
– Bywa. – Urbaniak rozłożył ręce. – Interesy w pierwszej kolejności.
– Właśnie – potwierdził gość. – Słuchaj, Ryszard, mógłbyś mi coś przechować? Sprawa nietypowa, długo by opowiadać. Tylko do jutra. Rano się zgłaszam i zabieram.
– Jasne, żaden problem.
Gość poszedł do przedpokoju i wrócił ze skórzaną teczką. Zamek niefortunnie odskoczył i zawartość aktówki wysypała się na podłogę.
– Cholera! Szlag by to! Możesz wziąć tę szarą kopertę? Pozbieram resztę papierów.
– To jest pakunek, który mam przechować? – spytał Urbaniak.
– Tak. Jutro odbiorę.
– Jeżeli mam to u siebie trzymać, wolałbym wiedzieć, co jest w środku – powiedział.
– W takim razie sprawdź, jeśli to ma cię uspokoić. – Gość spakował dokumenty, które wypadły, i upił łyk wina.
Ryszard otworzył kopertę, zajrzał i znieruchomiał z uniesionymi ze zdumienia brwiami.
– Odbiło ci? – Włożył rękę do środka i wyjął kilka banknotów. Obejrzał je z wyrazem niedowierzania na twarzy i z powrotem schował. – Przecież tam jest co najmniej kilkadziesiąt tysięcy?
– Trochę więcej. Ktoś ma kłopoty i potrzebuje gotówki. Jutro rano. Nie mogę nic więcej powiedzieć, obowiązuje mnie dyskrecja.
– A ten ktoś słyszał o czymś takim jak przelew na konto?
– Z kilku powodów to niemożliwe. Pomożesz mi, czy mam poprosić kogoś innego?
– Nie, no jasne. – Urbaniak włożył kopertę do komody. – Jutro odbierasz?
– Tak. Sprawdzę tylko najpierw, czy wstałeś po imprezie. – Rozmowę przerwał dźwięk dzwonka. – Chyba idą następni goście.
Ryszard poszedł do przedpokoju, a po chwili w mieszkaniu rozległ się kobiecy śmiech wspomagany barytonem jednego z mężczyzn.
– Stary, wiem, że zamówiłeś świetne żarcie, więc masz tu trochę napitków i startujemy. Szkoda czasu!
Ponownie zabrzmiał dzwonek i do obecnych dołączyły kolejne osoby. Świętowanie spektakularnego sukcesu Nowego życia można było zacząć.
19 grudnia 2015 (sobota)
ROZDZIAŁ 4
Lidia Galik zazdrościła ludziom, którzy mogą długo spać po imprezie mocno zakrapianej alkoholem i mającej swój kres nad ranem. Ona, jeśli wypiła zbyt dużo i trafiała do łóżka po północy, co prawda natychmiast odpływała w objęcia Morfeusza, ale po kilku godzinach budziła się z piaskiem pod powiekami i karuzelą w głowie. Teraz było podobnie, tylko że znajomym symptomom dodatkowo towarzyszyło parcie na pęcherz i rytmiczne pulsowanie w potylicy. Lidia usiadła na sofie, zbyt wąskiej i miękkiej, by podczas snu nie zafundować jej bólu w odcinku szyjnym i lędźwiowym kręgosłupa, i znieruchomiała.
– Nigdy więcej takiego chlania – szepnęła do siebie, gdy pociemniało jej przed oczami.
Przyłożyła dłonie do twarzy i poczekała, aż odzyska ostrość widzenia, a potem ostrożnie wstała, owijając się kocem. W pokoju unosiła się woń niestrawionego jedzenia i alkoholu, która przyprawiała ją o mdłości. Na podłodze przy ścianie, przykryci pledami, leżeli pogrążeni w głębokim śnie Julian i Maurycy. Pierwszy z nich właśnie przekręcił się na wznak i zachrapał. Lidia wyszła z pokoju i skierowała się do łazienki. Mijając sypialnię pana domu, zauważyła, że jego szerokie łoże zajęły Klementyna i Elżbieta. Pomyślała, że gospodarz wspaniałomyślnie odstąpił kobietom swoje miejsce wypoczynku i pewnie zajął kanapę w salonie. Przytrzymując się ściany, dotarła wreszcie do toalety. Później w poszukiwaniu pasty do zębów zajrzała do łazienki, gdzie opłukała twarz i ręce zimną wodą. Pulsowanie w czaszce było nie do zniesienia. Musiała napić się kawy. Natychmiast. I wziąć kilka tabletek przeciwbólowych.
Ruszyła w stronę salonu połączonego z kuchnią. W obszernym pomieszczeniu, w którym odbyła się impreza, na meblach walały się brudne naczynia: talerze, miski i szklanki, a na podłodze można było dostrzec resztki jedzenia. W pokoju świeciły kinkiety, a na sięgającej sufitu choince, przystrojonej w różnokolorowe ozdoby, wciąż migotały lampki. Widać Ryszard, nietrzeźwy jak jego goście, nie zadbał, żeby przed spaniem wyłączyć światła.
– Rany, jaki fetor – mruknęła Lidia, próbując nie oddychać zbyt głęboko, i weszła do salonu, żeby otworzyć drzwi balkonowe.
Wtedy go zobaczyła. Urbaniak leżał skulony na podłodze w pobliżu bożonarodzeniowego drzewka, z twarzą we własnych wymiocinach. Lidia zasłoniła usta i