Nie!. Stanisław Cat-Mackiewicz
Читать онлайн книгу.jak się to czyni z terytoriami afrykańskimi.
Uchwała rządu z 16 stycznia schodzi ze stanowiska integralności, jest to uchwała rozbiorowa, frymarcząca suknem Rzeczypospolitej.
Rząd polski wyrzekł się zasady integralności swej Ojczyzny, nie otrzymując nic w zamian. Francja wyrzekła się kiedyś Alzacji i Lotaryngii, ale otrzymała za to pokój. My się wyrzekamy zasady integralności, skoro mówimy o rozmowach granicznych, nie otrzymując w zamian nic, nawet nawiązania stosunków dyplomatycznych.
Rząd polski odpowie na to, że obstawił te ewentualne rozmowy rozbiorowe i wymienne tysiącem warunków. Nie chcemy mu tego odmawiać. Ale słówko wyleci wróblem, powróci wołem. Bez zgody rządu polskiego na rozmowy graniczne nie wspomniałby Churchill w swej mowie z 22 lutego o linii Curzona3.
Słyszałem obrońcę rządu twierdzącego, że rezolucje 16 lutego nie idą dalej niż deklaracja 14 stycznia, która już puściła zasadę integralności państwa polskiego. Tak, ale deklaracja 14 stycznia była zredagowana niejasno i wykrętnie, jak niejasno i wykrętnie zredagowany był swego czasu pakt lipcowy. Chwilowe dialektyczne zwycięstwo, kilka przyjaznych głosów prasy londyńskiej, o których już dziś nikt nie pamięta, omamiły publiczność polską, jak o tym pisałem w broszurze Wilno. Ale oto z deklaracji 14 stycznia gabinet p. Mikołajczyka wyciągnął wnioski, których sam z początku się wypierał, oto w rezolucji z 16 lutego zgodził się na zasady rozbioru i wymiany.
Linia demarkacyjna na wschód od Wilna i Lwowa! Cóż to za nowy frazes dla użytku wewnętrznego, dla okłamywania Kraju. Linii takiej nie ma. Jedyną linią osłaniającą od wschodu Lwów i Wilno jest właśnie linia traktatu ryskiego.
Realizm rządu p. Mikołajczyka jest charakteru romantycznego, wręcz fantastycznego.
Fantazją jest, aby Rosja sowiecka, gdy raz wojsko nasze ziemie opanuje, zechciała się z nich wycofać bez zsowietyzowania Polski.
W niedzielę czytaliśmy w „Observerze” zapewnienie marszałka Stalina, że chce on polskiej administracji za linią Curzona, że to właśnie rząd p. Mikołajczyka mu to utrudnia, że wreszcie, jak nie można będzie inaczej, to administracja sowiecka obejmie te obszary.
Skądinąd słyszeliśmy o powstaniu sowieckiego komitetu w Warszawie, o jakimś gen. Roli i szefie sztabu Wiktorze, którzy mają odegrać rolę polskiego Tity4.
Zresztą – gdyby nawet – załóżmy rzecz mało prawdopodobną, że administracja polska zostanie powołana w czasie okupacji Polski przez wojska sowieckie. Powstaje od razu pytanie: jak duże będą jej kompetencje, a jaki będzie zakres działalności sowieckich władz wojskowych. I powstaje drugie, jeszcze bardziej zasadnicze pytanie: jak długo będzie trwała ta kooperacja, w którym tygodniu tej współpracy „okaże się”, że ta polska administracja to wyłącznie szpiedzy niemieccy i zakapturzeni hitlerowcy?
Również nierealne są obietnice sowieckie ofiarowania nam czegoś z własnych na Niemczech zdobyczy terytorialnych. Gdy Sowiety mówią: Polska nad Odrą, to oczywiście myślą: Sowiety nad Odrą.
Niech żyje Kwapiński!
Na wieść o zachowaniu się ministra Kwapińskiego w czasie ostatnich debat z całego serca wznoszę okrzyk: Niech żyje Kwapiński!
Z jeszcze większą radością zawołałbym, gdybym mógł:
– Niech żyje Mikołajczyk!
Niestety nie mogę.
Pokolenia polskie umierały z nadzieją, że gdy polski chłop zajmie miejsce polskiego szlachcica, to będzie lepiej. Niestety minister Mikołajczyk, stanąwszy na czele rządu, nie poszedł śladami takich szlachciców, jak Kościuszko, Traugutt, Piłsudski, lecz takich, jak…
Nie zadrażniajmy sytuacji bolesnymi porównaniami, które i tak każdemu do głowy się cisną.
Ten, kto uważnie wsłuchiwał się w przemówienia ministra Mikołajczyka, zauważył, z jakim tęsknym, a jednocześnie zaczepnym akcentem wymawia on wyrazy: „nowa Polska”. Ileż w tym zaakcentowaniu „nowa” mieściło się niechęci do Polski starej. Tymczasem Polska nie może być ani nowa, ani stara, Polska jest jedna i wciąż trwająca. Ulega ona przeobrażeniom, ewolucjom, nawet rewolucjom; niegdyś rządzili nią możnowładcy, potem rycerstwo, potem gmin szlachecki, potem inteligencja, obecnie półinteligencja, zapewne niedalekie są czasy, kiedy będzie nią rządziło włościaństwo, ale to ciągle będzie ta sama Polska, ulegająca renowacyjnym procesom historycznym, ale wciąż ta sama. Kiedy na Polesiu, w tej najczarowniejszej krainie Europy, jedzie się wodami Strumienia i spoza sennej tafli zaczną wyzierać białe mury kolegiaty jezuickiej, wysokie, sztywne, wtedy się rozumie, że nieprawdą jest, jakoby tylko człowiek był istotą żywą, a kamień martwą, że historia, że polskość żyje w tych murach i że mają one tak samo serce, które się czasami cieszy, a czasami cierpi. I nie można Polski, tej wielkiej, różnojęzycznej, zakutej w kamień, wspomnienia, związanej z krajobrazem Polski oderwać od przeszłości. Ileż zmysłu historycznego, ileż poszanowania dla przeszłości miał Wincenty Witos. Zresztą nie może być inaczej. Nawet bolszewicy, którzy zaczęli od negowania pojęcia ojczyzny, którzy wygnali nawet imię Rosji z nazwy swego państwa, nawrócili teraz do tradycji, skończyli na Orderach Suworowa i Kutuzowa.
Względy moralności politycznej
W tym naruszaniu zasady integralności, a jeszcze bardziej w nadziei na owe terytorialne „wymiany” widzę sporo tego kompleksu nowości, który sentymentalnie umożliwia wymienienie starej, historycznej Polski na nową jej jakąś geograficzną konfigurację. Idea przeniesienia narodu na nowe mieszkanie. Ale pomińmy te tematy i przejdźmy do względów prawno-moralnych.
Premier Mikołajczyk jest premierem Rzeczypospolitej Polskiej, to znaczy premierem tak dobrze Białorusinów spod Dzisny czy Dryssy, jak Pińczuka spod Deniskowicz czy Parachońska, jak Polaka spod Tarnopola czy Hucuła z Pokucia. Wszyscy ci obywatele są upoważnieni do otrzymywania takiej samej opieki ze strony rządu Rzeczypospolitej, do takiej samej wierności ze strony polityki naszego rządu jak obywatele Poznania czy Krakowa. Wynika to z zasady równości obywateli Rzeczypospolitej. Nie wolno poświęcać ich losu dla ratowania losu innych czy dla zdobyczy terytorialnych, tak jak nie wolno zabijać jednego dziecka dla ratowania życia innego dziecka.
Litwini kowieńscy twierdzili, że Polacy z byłego Wielkiego Księstwa to albo spolonizowani Litwini, albo przybylcy. Odpowiadaliśmy, że jesteśmy autochtonami i że więcej tę ziemię kochamy, i że lepiej od nich ją bronimy. A teraz nas razem z tą ziemią ktoś zgadza się wymieniać.
Generał Kazimierz Sosnkowski
Poza tym bezcelowym i bezużytecznym splamieniem historii Polski słowami o rozmowach granicznych są jeszcze względy dotyczące organizacji podziemnej w Polsce i względów jej bezpieczeństwa połączonych z kwestią ujawniania.
Nie wiemy, czy rząd angielski orientuje się w różnicy, która zachodzi pomiędzy ustrojem angielskim a naszą konstytucją, według której dyspozycja wojskami w czasie wojny należy do naczelnego wodza.
Nie rząd, lecz naczelny wódz jest odpowiedzialny według naszej konstytucji przed panem prezydentem za użycie wojsk podczas wojny.
Do gen. Sosnkowskiego wojsko, kraj i naród żywią zaufanie bezgraniczne, oparte na dobrej znajomości jego życia i jego osoby. Przeciwnicy Polski nazywają go „faszystą”, ale wiemy, że przydomek ten zdobywa sobie każdy, kto broni samodzielności polityki polskiej; od czasu do czasu p. Mikołajczyk staje się również faszystą w opinii pewnych kół i na łamach pewnej prasy. Oczywiście, że gen. Sosnkowski żadnym faszystą nigdy