Åšwiaty równolegÅ‚e. Åukasz Lamża
Читать онлайн книгу.następujące wartości progu HIT:
choroba | próg odporności stadnej (HIT) |
odra | 83–94% |
polio | 80–86% |
świnka | 75–86% |
różyczka | 83–85% |
krztusiec | 92–94% |
ospa prawdziwa | 80–85%14 |
Inaczej mówiąc, gdy procent liczby zaszczepionych na, przypuśćmy, krztusiec spadnie poniżej 92–94 procent, w społeczeństwie będzie występować stała grupa osób chorych. Po przekroczeniu tego progu mogą pojawiać się pojedyncze ogniska choroby, jednak da się je każdorazowo „ugasić”. Dodajmy dla jasności, że choroby w rzeczywistości nie spadają z nieba jak piłeczki – jeśli nasz plac ma symbolizować Polskę, to odpowiednikiem niebios zsyłających na nas krztusiec i polio są oczywiście pozostali mieszkańcy naszej planety. Gdy do programu szczepień wciągnie się już wszystkich ludzi na Ziemi i wygaśnie ostatnie ognisko choroby, choroba ta zostaje eradykowana. Tak stało się choćby z ospą prawdziwą.
Po zapoznaniu się z przedstawionym tu uproszczonym modelem można by dojść do wniosku, że ryzyko zachorowania jest w pełni indywidualnym wyborem: „chcę ponieść to ryzyko – nie szczepię się, nie chcę go ponieść – szczepię się”. Rzeczywistość jest jednak nieco bardziej skomplikowana od „świata piłeczek”.
Po pierwsze, szczepienie nie daje stuprocentowej odporności na chorobę. Szczepionka nie jest magicznym zaklęciem, tylko procedurą medyczną i jak każda z nich może zadziałać lub nie. Przykładowo, szczepionka przeciwko wirusowi ospy wietrznej i półpaśca ma skuteczność 70–90 procent15, co oznacza, że w porównaniu z osobami niezaszczepionymi osoby zaszczepione chorują o 70–90 procent rzadziej. Skuteczność nie kończy się oczywiście na zero-jedynkowym fakcie wystąpienia lub niewystąpienia choroby: jednym ze skutków szczepień jest łagodniejszy przebieg choroby, gdy się już na nią zapadnie. W tym samym badaniu na temat skuteczności szczepionki przeciwko ospie wietrznej stwierdzono, że prawdopodobieństwo wystąpienia średnio i bardzo ciężkiego przebiegu choroby spada po szczepieniu o 90–100 procent. Tak czy inaczej, również osoby zaszczepione mogą mimo wszystko zachorować: fałszywy jest więc argument, przytaczany czasem przez antyszczepionkowców, że ich osobisty wybór, by się nie szczepić, nie powinien martwić osób zaszczepionych. Otóż właśnie powinien – ponieważ spadek odporności stadnej powodowany przez każdą osobę niezaszczepioną może również doprowadzić do zachorowania osób zaszczepionych.
Po drugie, w populacji stale występuje pewna grupa osób jeszcze niezaszczepionych – na przykład dzieci przed pierwszą dawką danej szczepionki – lub takich, które ze względów medycznych w ogóle nie mogą danej szczepionki przyjąć. Wielkość tej pierwszej grupy można zminimalizować przez podanie szczepionki jak najwcześniej – to między innymi dzięki błyskawicznemu szczepieniu dzieci tak wspaniale spadła śmiertelność noworodków w ostatnim stuleciu. Zawsze jednak istnieć będzie grupa małych dzieci – a więc jednocześnie organizmów o szczególnie słabo rozwiniętym układzie odpornościowym – które nie zdążyły jeszcze dołączyć do „stada” osób zaszczepionych. Nie trzeba zaś dodawać, że noworodki szczególnie łatwo można znaleźć w szpitalu – tym samym miejscu (czasem tym samym budynku), w którym jest wysokie ryzyko natrafienia na choroby zakaźne. Nie wolno też zapominać o drugiej grupie, do której należą choćby osoby silnie uczulone na któryś ze składników danej szczepionki.
Ja kontra NOP
Krótko mówiąc, odmowy szczepienia obowiązkowego nie da się sprowadzić do naiwnego, libertariańskiego „decydowania o sobie”, o którym mówi tak wielu antyszczepionkowców. Samodzielne „decydowanie” o szczepieniu to nie indywidualizm, to po prostu egoizm. Równie dobrze można by samodzielnie „zdecydować”, że nie ma się ochoty na dorzucanie do benzyny podczas wspólnego przejazdu na drugi koniec Polski. Od samego początku, od kiedy tylko istnieją szczepienia, stanowią one zbiorową odpowiedź na zjawisko medyczne dotyczące zbiorowości – jest to jedna z tych sytuacji, w których jednostki robią coś dla dobra ogółu, a więc ostatecznie i swojego. Jest wiele tego typu przypadków i każdy z nich budzi większe czy mniejsze kontrowersje: spójrzmy choćby na obowiązkową kontrolę osobistą na lotniskach albo – żeby sięgnąć po jeszcze grubszego zwierza – podatki.
We wszystkich tych przypadkach każdy może oczywiście zadać sobie pytanie, czy zadowala go stopień, w jakim ograniczana jest jego wolność – ewentualnie, mówiąc nieco inaczej, czy koszt, jaki musi ponieść, jest proporcjonalny do korzyści, jaką odnosi grupa. Nie ma niestety żadnej obiektywnej miary tego typu kosztów psychologicznych – jak bowiem zmierzyć „koszt”, jaki się ponosi, zdejmując buty przed bramką na lotnisku albo dając się ukłuć pielęgniarce i mierząc się z ryzykiem wystąpienia niepożądanych odczynów poszczepiennych? Jednym z kluczowych problemów z ruchem antyszczepionkowym jest to, że koszty związane ze szczepieniami są przez niego notorycznie przekłamywane, a czasem wręcz demonizowane. To jeden z tych momentów, w których z płaszczyzny wartości znów wkraczamy na płaszczyznę wiedzy.
Na poziomie raportów medycznych i artykułów naukowych rachunek zysków i strat jest banalnie prosty: koszt dla zdrowia publicznego wynikający ze skutków ubocznych szczepień jest wiele rzędów wielkości niższy niż korzyść wynikająca z zaszczepienia16. Przykładowo, ryzyko wystąpienia wysokiej gorączki – która jest najczęstszym NOP-em po miejscowym zaczerwienieniu – po szczepionce MMR szacuje się na 1:300017. Dla porównania: obecna populacja polskich „jednoroczniaków” (dzieci w wieku 12–23 miesięcy) to 384 056. Oznacza to, że – jeśli szczepieniom poddać 100 procent dzieci w tym wieku – w ciągu najbliższego roku około 130 polskich dzieci zazna wysokiej gorączki wskutek przyjęcia pierwszej dawki MMR. To nie jest poważny koszt dla zdrowia publicznego.
Rodzic stojący przed obowiązkiem szczepienia mógłby oczywiście zadać pytanie, czy w tym konkretnym przypadku chce podjąć takie ryzyko. Wysoka gorączka to nic przyjemnego, zwłaszcza dla małego dziecka. Równocześnie świnka sama w sobie wydaje się ryzykiem odległym i niewielkim – zachorowań jest przecież niewiele (w Polsce 1500–2000 przypadków rocznie), a sama choroba może wydawać się niewinna. To jednak przekonanie zwodnicze. Liczba zachorowań jest tak niska właśnie dlatego, że coraz powszechniejsze są szczepienia, a do grona chorych trafiają oczywiście w przeważającym stopniu osoby niezaszczepione! Również i one stają przed większym ryzykiem wystąpienia skutków ubocznych świnki, które zresztą wcale nie są tak nieznaczące, jak mogłoby się wydawać. Przykładowo, zapalenie opon mózgowych może wystąpić nawet u 10 procent chorych na świnkę18. W większości przypadków nie wywołuje ono żadnych długofalowych negatywnych skutków zdrowotnych, ale skoro już mówimy o komplikacjach, warto zauważyć, że u 1 osoby na 6000 przechodzi w zapalenie mózgu, które jest już stanem zagrażającym życiu.
Problem z indywidualnym „żonglowaniem zagrożeniami” przy każdej decyzji o szczepieniu dziecka polega na tym, że – już z założeniem, że zgodzimy się na samą tę procedurę, chwilowo ignorując fakt, jak głęboko jest ona egoistyczna – wymaga ono zgromadzenia potężnej wiedzy eksperckiej i zapoznania się z dosłownie tysiącami artykułów naukowych. Każdą osobę, która rozważa „indywidualną decyzję medyczną” o szczepieniu, chciałbym zapytać: czy na twoim drzewku decyzyjnym naprawdę znajdują się wszystkie aspekty medyczne tego szczepienia, włącznie z prawidłowym oszacowaniem prawdopodobieństwa wystąpienia wstrząsu anafilaktycznego po podaniu szczepionki przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B osobie uczulonej na drożdże?19 Naprawdę chcesz brać na swoje barki tę decyzję? Rzecz w tym, że analizy tego typu już przeprowadzono – i wynika z nich jednoznacznie, że korzyści ze szczepienia przewyższają ryzyko.
To jednak wciąż poziom teorii. Na sam koniec zostawiłem temat „brudnej codzienności”. Nie da się bowiem ukryć, że na co dzień nie mamy do czynienia z warunkami, w jakich powstają raporty medyczne