Światy równoległe. Łukasz Lamża

Читать онлайн книгу.

Światy równoległe - Łukasz Lamża


Скачать книгу
to światu – gdy poczuje się aromat świeżo zaparzonej kawy, to dlaczego mielibyśmy zabraniać amatorom sprzętu audio dzielenia się zachwytem po położeniu kabla na kawałku sprężynującej deseczki? Można oczywiście pytać, czy różnicę tę jest w stanie zarejestrować najczulszy sprzęt do nagrywania dźwięku na planecie i czy w rygorystycznie kontrolowanych warunkach jest ją w stanie usłyszeć sam ów człowiek – i za chwilę spróbujemy odpowiedzieć właśnie na to pytanie.

      Problem pojawia się jednak wtedy, gdy w te barokowe opisy próbuje się mieszać naukę, implikując choćby, że przepuszczenie prądu przez urządzenie audiofilskie potrafi „uporządkować przepływ elektronów”, usuwając z nich „energię szumu kwantowego”, co skutkuje dźwiękiem o „lepszej rozdzielczości, większym cieple i głębi harmonicznej” (co robią rzekomo „oczyszczacze kwantowe” – quantum purifiers – firmy Bybee). Publikowane w czasopismach audiofilskich opisy sprzętów i akcesoriów obfitują w tego typu perełki, które wchodzą już do mojego ogródka: przestajemy bowiem rozmawiać o czyichś przeżyciach, a zaczynamy o domniemanych procesach fizycznych.

      Krótko mówiąc, w całym ekosystemie audiofilii interesować nas będą dwa zasadnicze zjawiska: „naukowe” uzasadnienia dla co bardziej ekstremalnych sprzętowych ekstrawagancji oraz możliwość rzeczywistego rozpoznania skutków zastosowania tego sprzętu.

      Problem zdefiniowany? Do ataku.

      Kwantowy szum na kablach

      Cały zestaw sprzętu służącego do odtwarzania muzyki składa się właściwie z trzech podstawowych elementów: źródła sygnału, wzmacniacza i głośników, połączonych ze sobą kablami. Źródłem może być gramofon (jeśli chcemy słuchać płyt winylowych), odtwarzacz CD/DVD, ale też komputer pobierający muzykę z internetu. Słowo „wzmacniacz” kryje w sobie tak naprawdę kilka różnych urządzeń, jednak na nasze potrzeby wystarczy uznać, że jest to ten sprzęt, który przerabia sygnał uzyskany ze źródła do postaci odpowiedniej dla głośników, ewentualnie modyfikując go nieco zgodnie z potrzebami użytkownika. Jednym z procesów, które zachodzą we wzmacniaczu, jest po prostu wzmocnienie sygnału, jednak po drodze można również nieco nad nim popracować, na przykład „podkręcając” niektóre częstotliwości, aby lepiej było słychać tony niskie albo wysokie. Na froncie wzmacniacza lubią pojawiać się różnego rodzaju pokrętła służące właśnie do takich celów. Funkcji głośników chyba nie trzeba tłumaczyć.

      Istotę „audiofilii ekstremalnej” najłatwiej chyba zrozumieć na przykładzie okablowania, pomówmy więc nieco o kablach. W najprostszej postaci potrzebne są tak naprawdę trzy kable: zasilający (który doprowadzi prąd do systemu), sygnałowy (prowadzący od źródła do wzmacniacza) i głośnikowy (prowadzący od wzmacniacza do głośników). Ponieważ w całej „zabawie w muzykę” niezwykle istotny jest podział na analogowe i cyfrowe źródła dźwięku, czemu odpowiadać będzie sygnał (a więc i kabel) analogowy lub cyfrowy, powiedzmy parę słów również na ten temat.

      Istotę tej różnicy najprościej zrozumieć, gdy zastanowimy się, jak powstaje dźwięk w gramofonie. Wróćmy zatem do pradziejów tej technologii, żeby ujrzeć ten proces z jak największą klarownością. Zacznijmy od nagrania płyty przy użyciu fonografu – tak jak to robiono aż do lat dwudziestych XX wieku. Osoba, której głos chcemy uwiecznić, mówi wprost do tuby fonografu. Fale dźwiękowe wzbudzają znajdującą się na jej dnie membranę, która wzmacnia wibracje i przekazuje je rysikowi. Ten, wciśnięty w obracającą się płytę, odciska na niej kształt wprost odpowiadający kształtowi fali akustycznej. Gdyby nagrywanym dźwiękiem było czyste, jednolite buczenie, któremu odpowiada idealna sinusoida, na dnie rowka płyty gramofonowej znalazłyby się równe, gładkie górki i dolinki. Odtwarzanie muzyki to proces odwrotny, przy czym płyta jest już utwardzona, a zamiast ostrego jak brzytwa rysika stosowana jest delikatnie przyciśnięta do dna rowka igła. Zamrożony w płycie winylowej kształt fali jest teraz przekazywany membranie, która wytwarza dźwięk. Jest to idealna demonstracja analogowego przesyłu informacji: kształt zagłębień w płycie jest analogiczny do sygnału zawartego w fali akustycznej – jest to ciągła, „gładka” reprezentacja tego sygnału, przeniesiona tylko do innego medium.

      Sygnał cyfrowy to już wynalazek ery komputerów. Sygnał wejściowy zostaje w pewien konwencjonalny sposób przetłumaczony na ciąg zer i jedynek. Jest to sygnał nieciągły, ponieważ składa się z wyraźnie od siebie oddzielonych sekcji reprezentujących „zero” oraz tych reprezentujących „jeden”. Co więcej, nie jest on podobny do początkowego sygnału akustycznego – język zer i jedynek to pewna konwencja ustalona przez inżynierów i programistów, różna w zależności od przyjętego formatu zapisu. Jedno i to samo brzmienie można uzyskać na podstawie milionów różnych sekwencji zer i jedynek.

      Dziś dźwięki, obrazy, tekst i wszystko inne przesyła się niemal wyłącznie metodą cyfrową. Ma to wiele potężnych zalet – przede wszystkim, przy zachowaniu pewnej ostrożności, sygnał nie ulega degeneracji. Jak wiedzą to wszyscy, którzy kiedykolwiek posiadali płytę gramofonową, po latach słuchania jakość dźwięku nieuchronnie spada: nic dziwnego, skoro odpowiada za nią czysto fizyczny kształt rowków w jakimś przedmiocie materialnym. Każdy kolejny etap zapisu i odczytu sygnału może wprowadzać kolejne niedoskonałości: tępa igła, drobina kurzu na płycie, wibracja od przejeżdżającego za oknem tramwaju – to wszystko wpływa na ostateczną jakość dźwięku, która podobnie jak sam sygnał ma charakter ciągły, to znaczy może nieznacznie spaść. Tymczasem ciąg zer i jedynek, o ile zostaną one wiernie przekazane z punktu A do punktu B – co można na różne sposoby zagwarantować – zachowuje stuprocentową wierność oryginałowi. Nie tylko sam sygnał jest zero-jedynkowy, również jego transmisja – albo urządzenie odbierające otrzymało dokładnie taką samą sekwencję bitów, albo nie.

      Wróćmy do sprzętu. Jak łatwo wywnioskować z powyższego opisu, szczególnie trudne do wytłumaczenia będą udoskonalenia w przypadku dwóch elementów systemu audio: kabli zasilających i kabli do przesyłu sygnału cyfrowego. W pierwszym przypadku funkcją kabla jest po prostu dostarczenie energii elektrycznej, która trafia do naszych urządzeń. Gdy już zapewnimy odpowiednią grubość przewodu i solidne wykonanie wtyczek, pozostaje naprawdę niewiele do zrobienia. Jeżeli chcemy dodatkowo zabezpieczyć się na wypadek skoków napięcia albo przerw w dostawie prądu, możemy iść odrobinę dalej, jednak droga ta szybko się urywa. W drugim przypadku funkcją kabla jest przesył sygnału cyfrowego, tak więc nie da się wyjść poza wierne przesłanie wszystkich zer i jedynek we właściwym momencie. Dobrą analogią jest usługa pocztowa: gdy chcę po prostu, aby nadana przeze mnie paczka trafiła w nienaruszonym stanie pod wskazany adres w ciągu dwudziestu czterech godzin, jakość tej usługi naprawdę trudno będzie podnieść, jeśli zapewnimy już spełnienie tego elementarnego warunku. Czy dalibyście się namówić na zapłacenie kilku tysięcy złotych za przesłanie paczki do sąsiedniego miasta tylko dlatego, że firma kurierska zarzeka się, że przesyłki przewożone są w pięknym, lśniącym lamborghini? Oczywiście, że nie. Marka i cena samochodu nie mają znaczenia, dopóki paczka trafi terminowo do adresata. Wydawałoby się, że tak samo jest z kablem cyfrowym, którego jedynym zadaniem jest wierne przekazanie sekwencji zer i jedynek we właściwym momencie… Tu jednak wkraczają spece od marketingu, których zadaniem jest wymyślić wiarygodnie brzmiące wyjaśnienie dla zainwestowania wielu tysięcy dolarów w coś, co stanowi w istocie kawałek kabla.

      Producenci sprzętu audiofilskiego informują na swoich stronach internetowych o dziesiątkach specjalistycznych materiałów, procesów i rozwiązań technologicznych, które miałyby rzekomo „polepszać przepływ prądu” w przewodach (o tym ostatnim sporo można poczytać choćby na witrynie znanej firmy Furutech). Rzecz w tym, że opisy te albo wyrażone są językiem tak mętnym, luźno tylko czerpiącym z rzeczywistego nazewnictwa naukowego, że nie sposób się zorientować, o czym właściwie mowa, albo – gdy już autorzy opisów pokuszą się o precyzję – bywają jawnie sprzeczne z tym, czego dowiedzieliśmy się w ciągu ostatnich setek


Скачать книгу