Honor. Lene Wold

Читать онлайн книгу.

Honor - Lene Wold


Скачать книгу
pokrewieństwa, dane geograficzne i czasowe oraz inne szczegóły, które mogłyby zdemaskować je same albo ich rodziny, zostały zmienione albo pominięte.

      Bliższe informacje o metodzie i przebiegu mojej pracy zawarte są w końcowej nocie Jak powstała ta książka.

      To była jedna z tych wilgotnych, hałaśliwych letnich nocy w Akabie. Wołania muezinów niosły się między meczetami w małym jordańskim porcie, leżącym dwie godziny drogi na południe od starożytnej Petry, w tym punkcie na mapie, gdzie spotykają się Jordania, Izrael i Arabia Saudyjska. Nawoływaniom towarzyszył łopot wentylatora pod sufitem dzielnie mieszającego żar trzydziestu pięciu stopni. Wycieńczona, leżałam na łóżku, gapiąc się na wirujące łopatki.

      Szast.

      Szast.

      Wilgotne powietrze muskało perły potu na moim czole.

      Myślałam o artykule, który powinnam skończyć. Przybyłam do Jordanii jako świeżo upieczona dziennikarka, freelancerka, na zlecenie brytyjskiej gazety „The Independent”. Przyjechałam po krótkim pobycie w Libanie, skąd musiałam się ewakuować, kiedy porwano czterdziestu obcokrajowców i rozeszły się słuchy, że dżihadyści mają łapać i ścinać zagranicznych dziennikarzy. To było na początku wojny w Syrii, w 2011 roku, gdy takie nowiny jeszcze nie stały się chlebem powszednim, a my, dziennikarze, nie przywykliśmy do publikowania zdjęć i filmów wideo z egzekucjami naszych kolegów. Zatem przejęłam się tymi groźbami i na kwadrans przed zablokowaniem dróg taksówka z piskiem opon dowiozła mnie na lotnisko.

      Realistka we mnie była wystraszona, idealistka jednak nadal chciała dokumentować łamanie praw człowieka.

      Musiałam wrócić na Bliski Wschód: obiecałam gazecie i sobie, że dam głos tym, którzy zazwyczaj go nie mają. W najlepiej udokumentowanej strefie konfliktu na świecie. Nie wystawiając się przy tym na zbyt wielkie ryzyko.

      Jordania była więc najlepszą opcją. Dawała mi pośrednio dostęp do konfliktów w Syrii, Libanie i Iraku oraz do wszystkich uchodźców z tych krajów.

      Nagle ktoś załomotał w cienkie jak papier drzwi do mojego pokoju, prosząc, żebym otworzyła. Zdziwiłam się. Byłam w tym kraju po raz pierwszy, nikogo jeszcze nie znałam. Nie miałam pojęcia, kim może być ten ktoś po drugiej stronie. Wtedy męski głos powiedział moje imię.

      – Kto tam? – spytałam i podkradłszy się do drzwi, spróbowałam wyjrzeć przez szczelinę przy framudze.

      Mężczyzna załomotał mocniej i szarpnął za klamkę. Odskoczyłam w tył.

      – Otwieraj! – powtórzył agresywniej. Zrozumiałam, że zamierza włamać się do środka. Nie miałam jak stamtąd uciec. Nie miałam do kogo zadzwonić po pomoc. Krzyczeć czy kontaktować się z recepcją też nie było sensu. A co, jeśli za drzwiami jest ich kilku? Co jeśli ci z recepcji są z nim w zmowie? Bo skąd inaczej ten ktoś znałby moje imię?

      Zastanawiałam się, czy nie spróbować wydostać się przez okno, z trzeciego piętra, ale było już za późno. Zamek puścił i drzwi się otworzyły. Wszedł do środka. W momencie, gdy nasze spojrzenia się spotkały, uświadomiłam sobie, co się dzieje.

      Rozpoznałam go. To był tęgi starszy mężczyzna, który przez cały dzień za mną chodził. Miał siwą brodę. Wydatny nos. Poplamioną koszulę. I wielkie krzaczaste brwi. Zauważyłam go, gdy minęliśmy się na podmiejskim targu z warzywami. Przewiercił mnie spojrzeniem na wskroś przez płaszcz i hidżab, który założyłam, aby uniknąć właśnie takich spojrzeń. Zawołał za mną. Cmoknął. I zagwizdał. Spojrzałam w inną stronę i zignorowałam go. Przyspieszyłam kroku. Myślałam, że tylko mi się zdawało, że za mną poszedł.

      Lecz teraz stał przede mną. W moim pokoju hotelowym i znów rozbierał mnie spojrzeniem. Usiłowałam zamknąć drzwi, lecz on pchnął mi je prosto w twarz tak mocno, że upadłam. W oczach mi pociemniało. W ustach miałam smak krwi. Pomyślałam, że to się chyba skończy źle.

      Wtedy wszedł inny mężczyzna, w okularach i z czarną brodą, objął pierwszego ramieniem i przemówił do niego spokojnie. Potem wyciągnął go z pokoju i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. Zniknęli obaj. Bez jednego spojrzenia, bez słowa.

      Ciągle leżałam, przekonana, że zaraz wrócą. Patrzyłam na drzwi z wyłamanym zamkiem. Nadal nie miałam jak się bronić.

      Gdy wstałam, krew zaczęła kapać na podłogę. Krople spadały mi na stopy. Zrobiłam głęboki wdech, oszołomiona, kręciło mi się w głowie. Stałam tak parę minut, potem ostrożnie uchyliłam drzwi i wyjrzałam na korytarz. Pusto. Byłam sama. Lecz strach mnie nie opuścił.

      Na skutek tego przeżycia zaczęłam zadawać sobie pytania, które wcześniej nie przyszłyby mi do głowy. Na przykład: jakie prawa miałabym w Jordanii, gdybym tego wieczoru została zgwałcona? Czy mogłabym zgłosić to na policję? Pojechać do szpitala i otrzymać tam pomoc? Przepracować wewnętrznie tę traumę i rozmawiać o niej z przyjaciółmi i rodziną?

      Szukałam odpowiedzi. Pożyczałam książki. Oczytywałam się. Dyskutowałam z imamami, dziennikarzami, adwokatami i różnymi organizacjami. Odwiedzałam więzienia. Szpitale. Rodziny. Miejsca pochówku.

      Moje pytania przyniosły nieprzyjemne odpowiedzi. Bo gdybym pochodziła z bardzo konserwatywnej rodziny w Jordanii i została tamtego wieczoru zgwałcona, moje otoczenie uważałoby, że sama jestem sobie winna. I że trzeba mnie zabić, aby ocalić honor. Nie mogłabym zgłosić sprawy na policję, bo gdybym to zrobiła, najprawdopodobniej uznano by to za pogwałcenie lojalności wobec rodziny oraz islamskiej tradycji. I mogłabym zostać skazana za uprawianie seksu poza małżeństwem. Aby wstąpić na drogę sądową, musiałabym mieć czterech świadków gotowych potwierdzić, że to był gwałt. Tych oczywiście bym nie miała. Nieczęsto da się znaleźć czterech świadków gwałtu.

      Na pogotowiu także nie wyjawiłabym, co się naprawdę stało – z obawy, że szpital zgłosi to na policję. Nie powiedziałabym też o zdarzeniu przyjaciołom ani bliskim. Bo gdybym to zrobiła, okryłabym hańbą siebie i rodzinę, a zatem dałabym najbliższym podstawę prawną do tego, aby mnie zabili. Splamiłabym honor rodziny. Zwłaszcza gdybym na skutek gwałtu zaszła w ciążę.

      Sam system prawny w Jordanii pośrednio legitymizował takie zabójstwo honorowe. Wygląda to tak, że małżonek albo bliski krewny, który zabija kobietę, aby zmyć z rodziny hańbę, dostaje wedle jordańskiego prawa złagodzoną karę[1]. Może się ona wahać od trzech miesięcy do dziesięciu lat więzienia. Gdyby zatem moja rodzina stwierdziła w sądzie, że nie pragnie zemsty za zabójstwo – co w podobnych przypadkach w Jordanii jest normą – sprawcę skazano by najwyżej na parę miesięcy.

      Innymi słowy: gdybym została zgwałcona i zamordowana w Jordanii, sprawca nie siedziałby dłużej niż kilka miesięcy. W istocie większe jest prawdopodobieństwo, że ja sama trafiłabym do więzienia. A to dlatego, że kobiety, którym grozi śmierć ze strony rodzin, często osadza się w więzieniu, aby uchronić je przed ich własnymi krewnymi. Ustawa o zapobieganiu przestępczości z 1954 roku daje gubernatorom w Jordanii prawo do przetrzymywania kobiety w tak zwanym areszcie administracyjnym bez sądowego wyroku, jeśli jej uwolnienie może sprowokować czyn przestępczy[2]. W takim areszcie kobiety pozostają zwykle około roku, ale nierzadko zatrzymuje się je na czas nieokreślony. Jedynie gubernator ma prawo rozstrzygnąć, czy zagrożenie zmalało na tyle, by kobietę można było wypuścić. Tak więc karę przerzuca się bezpośrednio na ofiarę. Zamyka się ją, podczas gdy niedoszły sprawca zbrodni chodzi wolny.

      Uzmysłowiłam sobie, że w praktyce oznacza to, że w jordańskich więzieniach przebywa dziś nieznana liczba kobiet odsiadujących kary za morderstwa, do których nigdy nie doszło. Morderstwa, których one same miały być ofiarami. Ta rzeczywistość mną wstrząsnęła i przesądziła o kolejnych czterech latach mego życia.

      Bo kiedy tamten obcy facet wdarł się do mojego hotelowego


Скачать книгу