Władcy czasu. Eva Garcia Saenz de Urturi

Читать онлайн книгу.

Władcy czasu - Eva Garcia Saenz de Urturi


Скачать книгу
zmyślać.

      4

      BRAMA POŁUDNIOWA

      DIAGO VELA

      Zima, rok Pański 1192

      Nie mogłem zasnąć. Nagle ciszę nocy rozdarł krzyk. Krzyk kobiety. Pierwsze światła brzasku wydobywały z mroku sylwetki mężczyzn pełniących straż na murach. Nie znalazłem pocieszenia w swoim dawnym łożu, było puste i lodowate. Ogień w mojej alkowie dogasł przed świtem, nocna wilgoć nie pomagała w zasypianiu. Przynajmniej nie śniłem o morskich katastrofach.

      – Znaleźli hrabiego! Znaleźli hrabiego! – Krzyk dobiegał z ulicy Tenderías.

      Otworzyłem kufer, który ongiś do mnie należał, wybrałem niezbyt sfatygowany strój; nie chciałem, żeby znów ktoś wziął mnie za przybłędę. Przemyłem twarz w miednicy i zbiegłem po schodach.

      Nie musiałem pytać o drogę, wystarczyło iść za wzburzonym tłumem ciągnącym ze wszystkich stron.

      Przy Bramie Południowej, pomyślałem. I dotarłem tam, aż pod mur. Za nim wznosiła się wieża kościoła Świętego Michała, niewzruszona w obliczu tragedii.

      Zmarłego otaczała grupka ludzi. Przecisnąłem się do przodu. Był już sztywny – ten, który miał być moim teściem, ale nim nie został.

      Hrabia Furtado de Maestu. Nie mogę powiedzieć, że był zupełnie zdrowy, kiedy żegnałem się z nim w nocy. Wydawał się niespokojny, znużony, jeden z jego rękawów cuchnął wymiocinami, co złożyłem na karb braku umiarkowania w jedzeniu i piciu podczas uczty.

      Ale widziałem już kiedyś podobnie wyglądającego nieszczęśnika.

      Tak, widziałem to już wcześniej, ale musiałem się upewnić. Jednak jak to sprawdzić przy całej tej ciżbie?

      Obejrzałem ciemną tkaninę jego szat, dobrze maskowała plamę.

      Ten mężczyzna sikał krwią, pomyślałem.

      I wtedy się zjawiła. Alix de Salcedo, bez swojej nerwowej białej sowy. Włosy okryła trójgraniastym czepkiem, zastanowił mnie ten szczegół, ale nie było czasu na osobiste pytania. Poprosiłem ją, żeby podeszła.

      – Możecie wystarać się dla mnie o królika? – szepnąłem.

      – Żywego czy martwego?

      – Wystarczy mi skóra.

      – Nie uda mi się teraz wyjść z grodu, ale syn rzeźnika hoduje króliki w swojej zagrodzie. Mam go kupić czy ukraść?

      Położyłem kilka monet na jej ciemnej dłoni, miała na rękach odciski jak mężczyzna, który nosi broń i jej używa, ale może to od pracy w kuźni…

      – Dokąd mam go zanieść?

      – Do domu hrabiego, tam się spotkamy.

      Dziewczyna zniknęła w mgnieniu oka.

      – Wracajcie do swoich spraw – krzyknąłem do tłumu. – Niech ktoś przyprowadzi wóz i muła, musimy przewieźć naszego hrabiego do domu.

      – Czy mamy przed sobą don Diaga Velę? – zapytał kusznik.

      – Tak, Parcio. Wieści o mojej śmierci nie były prawdziwe. Wróciłem i zamierzam zrobić w grodzie porządek, ale najpierw zajmijmy się tym wypadkiem. Rozgłoście, że wróciłem i będę się zajmował waszymi sprawami jak dawniej.

      – Teraz robi to wasz brat, hrabia Nagorno. Do kogo mamy się zwracać?

      Udałem spokój. Uśmiechnąłem się.

      – Do mnie, bez wątpienia. On zajmie moje miejsce, kiedy naprawdę wyciągnę kopyta.

      Wszyscy roześmiali się z ulgą.

      Ktoś przewiózł hrabiego de Maestu do pałacu, ktoś inny wniósł go po schodach i położył na tym samym łożu, na którym wczoraj jego córka skonsumowała małżeństwo z moim niesławnym bratem.

      – Czy kowalka już przyszła? – zapytałem, rozbierając martwego hrabiego.

      Alix de Salcedo zjawiła się w tym momencie z białym królikiem w rękach.

      – Niech wszyscy wyjdą! – rozkazałem.

      Dwóch sąsiadów, którzy przyszli tu ze mną, i Remiro, stary sługa hrabiego, zeszli po schodach, które trzeszczały pod ciężarem ich ciał.

      Alix nie posłuchała, zrobiła minę, którą odczytałem jako „i tak stąd nie wyjdę”.

      – Jak chcecie. Umiecie golić?

      – Goliłam ojca i braci. Mam wprawę.

      – Wystarczy, że ogolicie królika.

      – Senior?

      – Albo, jeśli wolicie, ja ogolę królika, a wy rozetniecie trupa.

      Alix wyciągnęła sztylet i nie zadawała więcej pytań. Podeszła do okna, żeby mieć lepsze światło, a ja uniosłem tunikę Furtada, żeby rozciąć ciało i wyjąć wnętrzności.

      Kiedy mi się to udało, wziąłem je przez chustę, żeby ich nie dotykać, i włożyłem do miski.

      – Podajcie mi skórę królika, Alix. Potrzemy nią o wnętrzności.

      – Czego szukacie?

      Na króliczej skórze pojawiły się pęcherze i ślady oparzenia.

      – Właśnie tego. Pewien cyrulik z Pampeluny nauczył mnie tej sztuczki wiele lat temu. Tak działa ekstrakt z hisz­pańskiej muchy, kiedy weźmie się go zbyt dużo.

      – To ten brązowy proszek, którego używają żołdacy w burdelach, kiedy braknie im męskości?

      Uśmiechnąłem się.

      – Dużo wiecie jak na nowicjuszkę. To dzięki braciom, prawda? – zapytałem, unikając na razie tematu czepka z trzema rogami.

      – Dzięki braciom, senior. Mogę przynajmniej przed wami nie udawać, że się rumienię? Bycie dobrą chrześcijanką mnie wykańcza.

      – Nie udawajcie, ja się byle czym nie oburzam. Czy nasz stary hrabia kładł się z kimś do łoża?

      – Powiadają, że po śmierci żony płakał na grobie hrabiny i wolał modły przy zimnym ołtarzu od uścisków w ciepłym łożu.

      – Więc nie potrzebował tych proszków.

      – Nie znałam człowieka, który mniej myślał o cielesnych pokusach.

      – W takim razie musimy znaleźć kogoś, kto zna się na truciznach – mruknąłem, wkładając wnętrzności z powrotem na swoje miejsce i zapinając tunikę. – Zetrzecie krew, pozbędziecie się królika i zmilczycie o tym, co tu się działo?

      Nawet nie kiwnęła głową i zabrała się do wykonywania moich poleceń; była szybka i skuteczna. Przy tym nie wydawała się wcale posłuszna z natury, wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że jest po trosze dzika, jak moja siostra Lyra. Nieokiełznana Lyra.

      A skoro o truciznach mowa: znalazłem go w małym warsztacie, który zbudował sobie obok naszej rodzinnej kuźni. Nagorno byłby pewnie najbardziej szanowanym złotnikiem w mieście, gdyby nie przyszedł na świat w możnej rodzinie.

      Stukał niewielkim młoteczkiem w broszkę ze złota i emalii. Orzeł opierający się wężowi owiniętemu wokół jego szyi.

      – To dla twojej żony? Wiesz, że Kościół potępia obnoszenie się z bogactwem – powiedziałem.

      – Wchodź bez pukania, bracie. – Wcale nie zmieszało go moje nadejście. –


Скачать книгу