Władcy czasu. Eva Garcia Saenz de Urturi
Читать онлайн книгу.rodziny, żeby naprawić bałagan, jaki po sobie pozostawiłeś dwa lata temu.
– Poślubiając moją narzeczoną?
– Odjechałeś, nie udzielając żadnych wyjaśnień oprócz „na pewno wrócę”. Wiele miesięcy później przestaliśmy w to wierzyć. Opowiesz mi, czemu wyjechałeś?
– Nie wolno mi, Nagorno. Król Sancho Mądry powierzył mi misję, a ja nie mogłem odmówić. Podróż okazała się o wiele trudniejsza, niż się spodziewałem, nie wróciłem nawet na dwór w Tudeli, bo bałem się, że znów rozkaże mi ruszać w drogę Bóg wie dokąd. Być może z biegiem lat będę mógł ci powiedzieć, w co zostałem wmieszany, ale nie teraz – skłamałem, starając się wyczuć, jak dużo wie.
– Dobrze – zgodził się Nagorno; wiedział, kiedy nie warto nalegać. – Naprawdę jesteś taki zły, że poślubiłem Onnecę? Dla mnie to pewne poświęcenie. Wiesz, że nie znoszę być żonaty, pamiętasz, ile razy owdowiałem?
– Zbyt wiele razy – mruknąłem.
– Gdybym wiedział, że żyjesz, gdybym miał tę pewność, na pewno bym się z nią nie ożenił. Ale Onneca otrzymała dwie propozycje małżeństwa, a prawo Nawarry głosi, że trzecią kobieta musi przyjąć, wiesz przecież.
– Kto się jej oświadczył?
– Senior Ibidy, Bermúdez de Gobeo, i Vidal, syn pana Funes.
– Starzec i dzieciak mający mleko pod nosem, nie dziwię się, że hrabia odmówił.
– Onneca odmówiła – poprawił. – Nie doceniasz jej.
– Wręcz przeciwnie, bracie. Ich ziemie też nie wnosiły zbyt wiele do majątku hrabiego. Ubodzy krewni, niezbyt zamożni hidalgos.
– Rozumiesz teraz, że wyświadczyłem ci przysługę, bracie?
– Wydawało mi się, że czerpałeś z niej przyjemność.
– Poświęcenie zasługuje na rekompensatę. Jestem bardzo ciekaw, jak zachowa się nasza dama, kiedy będziemy sami w alkowie. Ale pewnie ty mógłbyś mi o tym opowiedzieć.
– To już nie moja sprawa, jak sam rzekłeś – odparłem z uśmiechem, musiałem się nauczyć lepiej udawać ten uśmiech.
– Nie… to nie o to chodzi. Widziałeś, że moja pani czuje coś do mnie, i to cię trapi. Znam cię dobrze. Nigdy nie wątpiłeś we własne atrybuty, ale teraz… Znam wszystkie odcienie twojej złości i widzę, w czym rzecz. Dręczy cię to, co zobaczyłeś wczoraj.
Zignorowałem zaczepkę, Nagorno próbował uderzyć w czuły punkt. Jak miecz, który rani w ramię, w udo, w kark, żeby rycerz ukrywający ranę pod pancerzem, wreszcie uległ.
Podczas tej bezsennej nocy starałem się jak mogłem, żeby rana się zabliźniła.
Onneca już nie sprawiała mi bólu. Świat nie powinien się dowiedzieć, że mam słabości. To wzmocniłoby naszych nieprzyjaciół.
Tak, miałem nieprzyjaciół i pytanie brzmiało, jak blisko się teraz znajdują.
– Wiesz, że będziesz musiał dać jej dziedzica… – Teraz ja postanowiłem nasypać soli do cudzej rany.
Na jego twarzy nie pojawił się najlżejszy grymas, niechybny znak, że moja uwaga ugodziła go mocniej, niż gotów był przyznać.
– Tak, tego się ode mnie oczekuje, to oczywiste.
– A jak zamierzasz to zrobić, bracie? – nie ustępowałem.
– Wszystko w swoim czasie, bracie.
– Rozumiem, nie mam złudzeń, że potrafisz oszukać kogo trzeba. A z innej beczki: co wiesz o liście, który uśmiercił hrabiego Velę?
– Przywiózł go posłaniec widmo, wersje wartowników były sprzeczne. Nikt nie pamiętał, jak wyglądał, kiedy o niego rozpytywałem. Dwóch strażników twierdziło, że widziało go o zmroku przy Bramie Południowej. Kazałem im go szukać, ale zniknął gdzieś w Cauce de los Molinos.
– Sam powinieneś go wytropić. Tobie by nie uciekł – powiedziałem, tracąc cierpliwość.
– List był adresowany do hrabiego de Maestu, wiesz, że jestem czuły na fałszerstwa.
– Powiedział diabeł do ucznia.
Uśmiechnął się, niektóre grzechy pociągały go bardziej niż inne. A pycha nie była mu obca.
– No więc przyjrzałem się uważnie królewskiej pieczęci, Diago.
– Wszystko można podrobić.
– Wszystko można podrobić – zgodził się. – Sam cię tego nauczyłem. Ale to był list króla Sancha Szóstego Mądrego. A ktoś, kto fałszuje królewski list, mógłby zostać ukarany śmiercią za zdradę. Przyznaj, że mało prawdopodobne, by ktokolwiek narażał się na takie ryzyko. Cóż miałem począć, bracie? Nie pozostało mi nic innego, jak tylko cię opłakiwać i wzmacniać to, co udało się osiągnąć naszej rodzinie.
Chwyciłem go za szyję, zmęczony tym stekiem kłamstw. Chciałem porozmawiać z bratem szczerze, a on wciąż tylko łgał.
– Nigdy nie uwierzę, że naprawdę sądziłeś, że nie żyję. Przeszliśmy razem zbyt wiele, wiesz dobrze, że ani mnie, ani ciebie niełatwo pokonać – rzekłem, on zaś w końcu zdjął maskę. – Muszę ustalić, kto wysłał tę wiadomość od króla.
– Naprawdę sądzisz, że listu nie napisał król?
– Trudno mi znaleźć powód, dla którego miałby to uczynić.
– Wiem, że mi nie uwierzysz, ale to nie ja maczałem w tym palce.
Nie wierzę ci, Nagorno. Jesteś królem kłamstwa. Jak mam ci wierzyć, skoro znam cię od dziecka? – pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos.
Zmieniłem temat.
– Jest jeszcze jedna sprawa. Sprowadziłeś naszego drogiego Gunnarra.
– Nie przeczę.
– Po co?
– Zwykłe kupieckie interesy, na dworze w Tudeli chętnie kupują róg jednorożca.
Róg jednorożca to, jak powiadają, najlepsze lekarstwo dla mężczyzn mających problem ze swoją męskością. I nie sposób go było dostać. Gunnarr przywoził ze swych wypraw za północne morza równie skuteczny zastępnik.
– Czy kieł narwala to jedyny środek rozpalający miłosne pragnienia, który chętnie kupują na dworze?
– Jest najdroższy, więc najbardziej opłaca się go sprowadzać.
Nie wspomniałem o swoich podejrzeniach związanych z hiszpańską muchą. Nie spotyka się tego chrząszcza na ziemiach Nawarry. Zamieszkuje cieplejsze okolice, ktoś sprowadzał go z daleka. Ale Victoria była grodem kupców. Czy Nagorno albo Gunnarr mieli z tym coś wspólnego?
Rozległo się bicie dzwonu obwieszczające zgon hrabiego.
– Wiesz pewnie o śmierci mojego teścia? – zapytał Nagorno.
– Nie sposób się nie dowiedzieć w tak małym grodzie. Jak się czuje Onneca?
Nagorno odwrócił wzrok.
– Cierpi – wymamrotał, powiedziałbym, że z żalem.
Skrzywiłem się zdziwiony. Czyżby Onneca naprawdę nie była mu obojętna?
– Kiedy zabiją dzwony na Anioł Pański, rozpocznie się pogrzeb hrabiego – ciągnął lodowatym tonem. – Zamówiłem chór płaczek. Pewnie mieszkańcy grodu ściągną do domu hrabiego, by go