Wołanie grobu. Simon Beckett

Читать онлайн книгу.

Wołanie grobu - Simon Beckett


Скачать книгу
Nie wiedziałem, że włączono cię do śledztwa – mruknąłem, gdy podeszli bliżej.

      Terry wyszczerzył się w uśmiechu, zaciskając zęby na obowiązkowej gumie do żucia.

      Schudł trochę, odkąd widziałem go ostatni raz, więc kwadratowa szczęka stała się bardziej wydatna.

      – Jestem zastępcą oficera prowadzącego. Jak myślisz, kto mu o tobie powiedział?

      Wciąż się uśmiechałem. Gdy poznałem Terry’ego, pracował w dochodzeniówce policji metropolitalnej, ale spotkaliśmy się z innych powodów. Jego żona Deborah trafiła do tej samej kliniki położniczej co Kara. Szybko się zaprzyjaźniły. Za to ja i Terry na początku traktowaliśmy siebie z pewną nieufnością. Oprócz pracy zawodowej niewiele nas łączyło. On był ambitnym człowiekiem, sportowcem uwielbiającym współzawodnictwo, więc służba w policji stanowiła kolejne pole do rywalizacji. Jego pewność siebie i rozdęte ego były czasem drażniące, ale włączył mnie do paru dobrze prowadzonych przez siebie śledztw, a to przysłużyło się nam obu.

      Przed rokiem zaskoczył wszystkich swoim odejściem z policji metropolitalnej. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego to zrobił. Mówiło się, że Deborah chciała być bliżej swojej rodziny w Exeter, ale w przypadku tak ambitnego faceta jak Terry porzucenie ostrego życia w Londynie dla Devonu było niezrozumiałym krokiem na ścieżce kariery.

      Ostatni raz widzieliśmy się tuż przed ich przeprowadzką. Poszliśmy we czworo na kolację, ale było drętwo. Przez cały wieczór między Terrym a jego żoną panowało z trudem skrywane napięcie, więc poczułem ulgę, gdy spotkanie dobiegło końca.

      Po przenosinach Deborah i Kara bez przekonania starały się utrzymać kontakt, więc ich relacje osłabły, a ja od tamtej pory ani razu nie widziałem Terry’ego.

      Najwyraźniej jednak radził sobie dobrze, skoro współprowadził ważne śledztwo. Sądziłem, że takim dochodzeniem powinien pokierować ktoś wyższy rangą. Zapewne Terry działał pod dużą presją, więc może nic dziwnego, że stracił trochę kilogramów.

      – Właśnie się zastanawiałem, skąd Simms o mnie wie.

      Byłem wprawdzie oficjalnym współpracownikiem policji, jednak większość zleceń otrzymywałem dzięki rekomendacji. Miałem nadzieję, że tej konkretnej roboty nie zawdzięczam Terry’emu.

      – Zrobiłem ci dobrą reklamę, nie zepsuj tego.

      Pohamowałem przypływ irytacji.

      – Postaram się.

      Terry wskazał kciukiem mężczyznę stojącego obok.

      – Śledczy Roper. Bob, to David Hunter, antropolog, o którym ci mówiłem. O rozkładających się trupach usłyszysz od niego więcej, niżbyś chciał.

      Niższy mężczyzna uśmiechnął się do mnie. Miał pożółkłe od tytoniu wystające zęby i bystre oczy, którym niewiele umykało. Skinął mi głową na powitanie, a ja wyczułem silną woń taniej wody po goleniu.

      – Ta sprawa panu podpasuje – powiedział przez nos, z silnym miejscowym akcentem. – Zwłaszcza jeśli to to, o czym myślimy.

      – Na razie nic nie wiemy – wtrącił Terry. – Idź się rozejrzeć, Bob. Chcę chwilę pogadać z doktorem.

      Polecenie zabrzmiało prawie opryskliwie. Roper przymknął groźnie oczy, ale wciąż się uśmiechał.

      – Jasne, szefie.

      Terry popatrzył za nim z kwaśną miną.

      – Uważaj na niego. To przydupas Simmsa. Drapałby go po jajach, żeby mu tylko sprawić przyjemność.

      Wyglądało na to, że między tymi dwoma jest jakiś konflikt, ale Terry zawsze zadzierał z ludźmi. Nie zamierzałem mieszać się do osobistych wojenek między policjantami.

      – Czy w sprawie tych zwłok są jakieś hipotezy?

      – Raczej nie. Wszyscy sądzą po prostu, że to robota Monka.

      – A ty jak uważasz?

      – Nie wiem. Właśnie dlatego cię ściągnęliśmy. Musimy mieć pewność. – Wziął głęboki oddech; wydawał się spięty. – Dobra, chodź, tędy. Simms już tam jest, nie każmy mu czekać.

      – Co to za człowiek? – spytałem, gdy ruszyliśmy ścieżką w kierunku przyczep i kontenerów.

      – Skurwiel bez poczucia humoru. Lepiej go nie wkurzać. Ale trzeba mu przyznać, że ma łeb na karku. Wiesz, że to on prowadził tamto pierwsze śledztwo?

      Kiwnąłem głową. Simms rozsławił swoje nazwisko w poprzednim roku jako człowiek, który posadził Monka za kratkami.

      – Tak. To chyba mu nie zaszkodzi w karierze.

      – Można tak powiedzieć – odparł Terry. Wydawało mi się, że słyszę gorycz w jego głosie. – Podobno ma widoki na zastępcę komendanta głównego za kilka lat. Ta sprawa może o tym przesądzić, więc będzie chciał wyników.

      „Nie tylko on”, pomyślałem, zerkając na Terry’ego. Biła od niego wyczuwalna niespokojna energia, ale nic dziwnego, skoro współprowadził śledztwo w tak głośnej sprawie.

      Dotarliśmy do kontenerów. Zostały ustawione obok ścieżki, która biegła od drogi. Pomiędzy nimi wiły się długie czarne kable, a w zamglonym powietrzu czuć było woń spalin z warkoczących agregatów. Terry przystanął obok mobilnego centrum dowodzenia.

      – Simms jest przy zwłokach – oznajmił. – Jak wrócę na czas, to będziesz mógł mi postawić drinka.

      – Nie idziesz ze mną? – spytałem zdziwiony.

      – Nie. Każdy grób jest taki sam. – Próbował powiedzieć to nonszalanckim tonem, ale niezbyt mu wyszło. – Wpadłem tylko po papiery, czeka mnie jeszcze długa droga.

      – Dokąd?

      Postukał się palcem w bok nosa.

      – Później się dowiesz. Życz mi powodzenia.

      Wszedł po stopniach do przyczepy. Zastanawiałem się, do czego potrzebne Terry’emu szczęście, ale cóż, miałem ważniejsze sprawy na głowie niż jego gierki.

      Odwróciłem się i rozejrzałem po wrzosowisku.

      Przede mną rozpościerał się jałowy pejzaż spowity mgłą. Żadnych drzew, gdzieniegdzie tylko ciemny gąszcz ciernistych krzewów. Była wczesna wiosna i brunatne paprocie wyrastały już pośród wrzosów, kamieni i gęstej szorstkiej trawy. Teren widziany od strony drogi opadał, po czym wznosił się łagodnie. Trzysta metrów dalej był zwieńczony formacją skalną, o której wspomniał Simms.

      Czarny Twardzielec.

      W Dartmoor były bardziej imponujące twardzielce – zwietrzałe skały wystające z wrzosowisk jak zęby – ale to szeroka sylwetka Czarnego na tle nieba najbardziej zapadała w pamięć. Stał na niskiej skarpie: przysadzista wieżyca, jakby zdziecinniały olbrzym ułożył w stertę płaskie kamienie. Nie był czarniejszy od innych, więc może nazwa wzięła się od jakiejś mrocznej historii związanej z tym miejscem. Brzmiała idealnie, bo złowieszczo, była chwytliwa dla mediów.

      Tym bardziej jeżeli Jerome Monk urządził tam cmentarzysko.

      Po telefonie Simmsa poszperałem w internecie, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o tej sprawie. Historia Monka była wyśnionym marzeniem każdego dziennikarza. Odmieniec, samotnik, kłusownictwem i kradzieżą dorabiał do lichej pensji dorywczego robotnika. Sierota – matka umarła przy porodzie, wskutek czego niektóre tabloidy uznały ją za jego pierwszą ofiarę. Często nazywano go Cyganem, choć


Скачать книгу