Wołanie grobu. Simon Beckett
Читать онлайн книгу.rewanżując się uśmiechem.
– Grupa turystów natknęła się na ten grób wczoraj po południu – oznajmił Simms, zerkając na rękę wystającą z ziemi. – Płytki, jak pan widzi. Sonda wskazuje, że pół metra pod powierzchnią jest już warstwa granitu. Nie najlepsze miejsce do zakopania zwłok, ale na szczęście zabójca wcześniej o tym nie wiedział.
Ukląkłem, żeby przyjrzeć się zmrożonej ciemnej glebie, z której sterczała dłoń.
– Torf to sprzyjająca dla nas okoliczność – stwierdziłem.
Wainwright skinął ostrożnie głową, ale nic nie powiedział. Jako archeolog lepiej niż ja znał się na sprawach związanych z pochówkami w torfowiskach.
– Wygląda na to, że deszcz zmył ziemię przykrywającą rękę, a reszty dokonały dzikie zwierzęta – kontynuował Simms. – Turyści zobaczyli ją wystającą z ziemi. Niestety z początku nie byli pewni, co to jest, więc zaczęli grzebać.
– Broń nas Boże przed amatorami – jęknął Wainwright.
Czy to przypadek, że akurat w tej chwili popatrzył na mnie?
Klęknąłem ponownie na jednej z metalowych podkładek i przyjrzałem się ręce. Była odsłonięta od nadgarstka. Większość tkanki miękkiej została obgryziona i brakowało dwóch pierwszych palców, które zapewne wystawały najbardziej. Nic dziwnego, drapieżniki takie jak lisy, a nawet większe ptaki w rodzaju kruków lub mew mogły bez trudu je oderwać. Zaintrygowało mnie jednak to, że tuż pod śladami kłów popękana powierzchnia paliczków wydawała się gładka.
– Czy któryś z turystów nadepnął na dłoń albo uszkodził ją w trakcie odkopywania? – spytałem.
– Twierdzą, że nie – odparł Simms z kamienną twarzą. – Bo?
– Może to nieważne, ale palce są równo ułamane. To nie jest raczej robota zwierzęcia.
– Właśnie, też to zauważyłem – wycedził Wainwright.
– Myśli pan, że to ma znaczenie? – spytał Simms.
Nie zdążyłem odpowiedzieć.
– Za wcześnie, żeby wyrokować – wtrącił znowu profesor. – Chyba że doktor Hunter już ma gotową hipotezę…
Nie chciałem wdawać się w spór.
– Nie, na razie nie mam – odparłem. – Znaleźliście tutaj coś jeszcze?
Wiedziałem, że teren wokół grobu został dokładnie przeszukany przez techników.
– Tylko dwie małe kości na powierzchni, podejrzewamy, że królika. Na pewno nie należą do człowieka, ale jeśli chce pan rzucić okiem… – Simms spojrzał na zegarek. – Skoro to wszystko, to idę, mam konferencję prasową. Profesor Wainwright udzieli panu wszelkich informacji. Będzie pan pracował pod jego bezpośrednim nadzorem.
Wainwright przyglądał mi się z lekką ciekawością. To do patologa należało ostateczne zdanie w sprawie szczątków, natomiast ekshumacja była jego zadaniem jako antropologa sądowego. Nie miałem z tym problemu, przynajmniej teoretycznie. Znałem jednak przypadki, kiedy zwłoki zostały uszkodzone w wyniku niefachowej lub pośpiesznej ekshumacji. Rozcięcie czaszki oskardem albo szpadlem nie ułatwiało mi zadania.
Nie zamierzałem też dać się traktować jak podwładny.
– Oczywiście jeśli chodzi o wykopanie ciała – stwierdziłem. – Bo spodziewam się, że będzie ze mną konsultowane wszystko, co dotyczy samych szczątków.
W namiocie zapadła cisza. Simms wbił we mnie lodowate spojrzenie.
– Doktorze, ja i Leonard znamy się szmat czasu – rzekł. – Mamy za sobą mnóstwo podobnych spraw. Dodam, że świetnie sobie radzimy.
– Nie…
– Ma pan znakomite rekomendacje, wolałbym jednak, żebyśmy działali zespołowo. Jestem osobiście zainteresowany losami tego dochodzenia i nie będę tolerował żadnych perturbacji. Wyrażam się jasno?
Wiedziałem, że Wainwright na nas patrzy, domyślałem się też, że odpowiednio „naregulował” Simmsa. Poczułem rozdrażnienie, pracowałem jednak już wcześniej z irytującymi oficerami śledczymi, wiedziałem więc, że nie warto się spierać. Zachowałem tak samo beznamiętną minę.
– Oczywiście.
– Świetnie. Chyba nie muszę panu mówić, jakie to dla nas ważne. Jerome Monk siedzi za kratami, lecz moje zadanie dobiegnie końca dopiero wtedy, gdy szczątki ofiar zostaną odnalezione i zwrócone ich rodzinom. Jeśli, powtarzam, jeśli to jedna z ofiar, muszę o tym wiedzieć. – Patrzył na mnie jeszcze chwilę, aby się upewnić, że wszystko do mnie dotarło. – A teraz zostawiam panów, żebyście mogli pracować.
Przecisnął się przez poły i wyszedł z namiotu. Ja i Wainwright milczeliśmy dłuższy moment. Wreszcie profesor odchrząknął teatralnie.
– Możemy zaczynać, doktorze Hunter?
Wydawało się, że czas stanął w miejscu pod okiem reflektorów. Ciemny torf niechętnie wypuszczał z objęć ludzkie szczątki, uparcie lepiąc się do tego, co z mozołem odkopywaliśmy. Do celu posuwaliśmy się powoli. W przypadku prawie każdej gleby łatwo dostrzec zarysy grobu. Spulchniona ziemia jest bardziej sypka i miększa niż nietknięty grunt dookoła, co pozwala bez trudu wytyczyć granice miejsca pochówku. Torf utrudnia takie wytyczenie. Nasiąka wodą jak gąbka, nie kruszy się tak naturalnie jak inne rodzaje gleby. Określenie kształtu grobu wymaga więcej staranności i wprawy.
Wainwright wykazywał się jednym i drugim.
Jego ogromna sylwetka dominowała w przestrzeni zamkniętej łagodnie wzdętymi ścianami namiotu. Oczekiwałem, że każe mi trzymać się z boku, ale, o dziwo, był zadowolony z mojej pomocy. Gdy zraniona duma przestała mi doskwierać, przyznałem w duchu, że jest świetnym fachowcem. Wielkie dłonie okazały się uosobieniem zręczności, zeskrobując wilgotny torf i odsłaniając pogrzebane ludzkie szczątki, a grube paluchy poruszały się z iście chirurgiczną precyzją. Gdy tak pracowaliśmy ramię w ramię, klęcząc na metalowych płytach wyłożonych dokoła grobu, a zwłoki z wolna wyłaniały się z czeluści, zacząłem myśleć, że zbyt pochopnie go osądziłem.
Uwijaliśmy się w milczeniu przez dłuższy czas, po czym nagle Wainwright zgarnął na kielnię robaka przekrojonego szpadlem na pół.
– Zadziwiające istotki, prawda? – mruknął. – Allolobophora. Prosty organizm, brak mózgu, najbardziej prymitywny układ nerwowy. Oczywiście to mit, że odrasta im ucięta połowa. To najlepszy dowód, że nie trzeba wierzyć we wszystko, co słyszymy. – Cisnął robaka we wrzosy i odłożył kielnię, stękając z bólu, bo kolana znów mu zatrzeszczały. – Z wiekiem ta robota staje się coraz trudniejsza. Jak chyba każda. Ale pan jest zbyt młody, żeby to zrozumieć. Londyńczyk, prawda?
– Owszem, mieszkam w Londynie. A pan?
– Och, ja jestem tutejszy. Z Torbay. Kawałek autem stąd, dzięki Bogu, więc nie muszę włazić w każdą latrynę, którą wykopie policja. Nie zazdroszczę tego panu. – Potarł dłonią lędźwie. – Jak się panu podoba w Dartmoor?
– Dość tu posępnie z tego, co widziałem.
– Och, nie widział pan najlepszego. To raj dla archeologów. Największe skupisko pozostałości z epoki brązu w całej Wielkiej Brytanii, a same wrzosowiska to istne muzeum przemysłu. Ciągle można tu znaleźć kopalnie ołowiu i cyny, którymi okolica jest usiana jak bursztyn muchami. Tu jest wspaniale! No, przynajmniej dla takich starych dinozaurów jak ja. Pan żonaty?
Z trudem za nim nadążałem.
–