Wołanie grobu. Simon Beckett
Читать онлайн книгу.klocek pobielony odłażącym wapnem i przykryty zapadłą strzechą. Moje pierwsze wrażenie potwierdziło się, gdy tylko pchnąłem obłupane skrzypiące drzwi. Woń przetrawionego piwa idealnie pasowała do wyświechtanych dywanów i taniej końskiej uprzęży wiszącej na ścianach. W barze nikogo, kominek niezapalony, wygasły. Trudno, zdarzało mi się spać w gorszych miejscach.
Niewiele gorszych.
Właścicielem był niezadowolony z życia pięćdziesięcioparolatek, boleśnie chudy, choć ze sterczącym brzuchem piwnym, który wydawał się twardy jak kula do kręgli.
– Jak chce pan jeść, to szybko, bo za dwadzieścia minut zamykamy kuchnię – powiedział niezbyt uprzejmym tonem, przesuwając po blacie klucz z pękniętym brelokiem.
Pokój wyglądał tak, jak się spodziewałem. Niezbyt czysty, ale nie aż tak zły, żeby narzekać. Łóżko zaskrzypiało, gdy położyłem na nim swoją torbę, materac zapadł się pod jej ciężarem. Miałem ochotę wziąć prysznic, ale chciało mi się jeść, a we wspólnej łazience była tylko pordzewiała wanna.
Postanowiłem zaczekać z jedzeniem i odświeżeniem się. Mój telefon komórkowy łapał zasięg, co uznałem za duży plus. Przysunąłem drewniane krzesło do małego kaloryfera, usiadłem i zadzwoniłem do domu.
Zawsze starałem się telefonować o tej samej porze, żeby Alice mogła to traktować jako stały element naszej codzienności. Trzy dni w tygodniu Kara pracowała w szpitalu, ale była elastyczna i mogła odbierać naszą córkę z przedszkola, gdy wyjeżdżałem w delegację. Była radiologiem i kiedy zaszła w ciążę, jej zawód stał się tematem wielu naszych długich rozmów. Nie planowaliśmy dziecka w najbliższych latach, chcieliśmy zaczekać, póki nie będę miał tak dużo zleceń z policji, że bez trudu uzupełnię pensję uniwersytecką, a wtedy Kara mogłaby siedzieć w domu i opiekować się maleństwem.
Oczywiście sprawy potoczyły się inaczej. Ale żadne z nas tego nie żałowało. I choć Kara nie musiała już pracować, nie oponowałem, gdy postanowiła wrócić do szpitala na pół etatu, bo Alice zaczęła już chodzić do przedszkola. Lubiła swoje zajęcie, a dodatkowe pieniądze się przydawały. Poza tym jak mógłbym się sprzeciwiać, skoro moja praca była dla mnie tak ważna?
– W samą porę – powiedziała Kara, gdy odebrała. – Jest tu pewna młoda dama, która czekała, abyś zadzwonił, zanim pójdzie spać.
Uśmiechnąłem się, a ona podała aparat naszej córce.
– Tatusiu, narysowałam dla ciebie obrazek!
– Wspaniale. Kolejny koń?
– Nie, to nasz dom, tylko że z żółtymi zasłonami, bo takie bardziej mi się podobają. Mama mówi, że jej też.
Słuchałem świergotania podekscytowanej córki, czując, że moja złość i frustracja przygasają. W końcu Kara kazała Alice iść do łazienki i umyć zęby i wzięła telefon. Usłyszałem, że siada w fotelu.
– Jak idzie? – spytała.
Nieuczciwa zagrywka Wainwrighta przestała mieć znaczenie.
– Hm… Zawsze mogło być gorzej. Terry Connors współkieruje śledztwem. Więc jest znajoma twarz.
– Terry? Przekaż mu ode mnie pozdrowienia dla Deborah. – Kara nie wydawała się zachwycona nowiną. – Wiesz już, ile to potrwa?
– Przynajmniej kilka dni. Jutro jadę do prosektorium, ale policja zacznie szukać kolejnych grobów. Wszystko zależy od tego, jak sprawnie to pójdzie.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, ale później Kara musiała położyć Alice do łóżka. Pożegnaliśmy się. Żałowałem, że nie ma mnie w domu, że nie mogę przeczytać córce bajki na dobranoc. Umyłem się i przebrałem, po czym zszedłem do baru. Zapomniałem o tym, że zamykają kuchnię, dwadzieścia minut właśnie mijało. Gdy składałem zamówienie, właściciel spojrzał wymownie na zegarek i zacisnął z dezaprobatą usta.
– Dwie minuty później i by pan nie zdążył – warknął.
– Ale na szczęście zdążyłem.
Nabzdyczony ruszył do kuchni. W barze byli teraz klienci, co najmniej kilku policjantów i ludzi powiązanych tak czy inaczej z prowadzonym śledztwem, jak się domyśliłem. Został tylko jeden wolny stolik, więc ruszyłem tam ze swoim drinkiem. Obok siedziała samotna młoda kobieta, z rozkojarzeniem dziobiąca widelcem swoje danie, ze wzrokiem utkwionym w folder leżący przy talerzu.
Nadszedł właściciel ze sztućcami.
– Tu pan nie może, to miejsce jest zarezerwowane – oznajmił.
– Nie ma kartki.
– Bo nie musi być – odparł z małostkowym zadowoleniem. – Przesiądź się pan.
Nie miałem ochoty na sprzeczki. Rozejrzałem się, ale jedyne wolne krzesła dostrzegłem przy stoliku zajętym przez młodą kobietę. Wstałem.
– Można…? – zacząłem, lecz właściciel pubu mnie uprzedził, rzucając bezceremonialnie sztućce na stół.
– Będziecie się musieli pomieścić – powiedział i odmaszerował.
Zaskoczona kobieta spojrzała na niego, potem na mnie.
Uśmiechnąłem się zakłopotany.
– Urocza obsługa – mruknąłem. – Wspaniały lokal.
– Niech pan zaczeka z tą oceną, dopóki nie spróbuje pan jedzenia – odparła.
Wydawała się poirytowana.
– Poszukam innego miejsca, jeśli to problem – zasugerowałem.
Przez moment miała ochotę skorzystać z furtki, ale się zreflektowała. Wskazała wolne krzesło.
– Nie ma problemu, i tak już skończyłam.
Odłożyła widelec i odsunęła talerz.
Była atrakcyjna w dyskretny sposób. Miała na sobie stare dżinsy i luźny sweter, bujne kasztanowe włosy zebrała do tyłu i spięła gumką. Sprawiała wrażenie, że nie dba przesadnie o swój wygląd – bo nie musiała. Pod tym względem przypominała Karę. Wystarczyło włożyć cokolwiek, żeby dobrze się prezentować.
Spojrzałem na folder, który przed chwilą czytała. Z mojej perspektywy kartki leżały do góry nogami, rozpoznałem jednak raport policyjny.
– Czy pani bierze udział w śledztwie? – spytałem.
Wymownie zamknęła folder i wcisnęła go do torby.
– Dziennikarz? – spytała oschłym tonem.
– Ja? Broń Boże! – odparłem zaskoczony. – Przepraszam bardzo. David Hunter, antropolog sądowy z ekipy Simmsa.
Rozluźniła się i uśmiechnęła zażenowana.
– To ja przepraszam… dostaję paranoi, jak ktoś wypytuje mnie o pracę. Tak, biorę udział w śledztwie. – Wyciągnęła do mnie rękę. – Sophie Keller.
Miała silny uścisk, dłoń mocną i suchą. Widać było, że nawykła do radzenia sobie w zdominowanym przez mężczyzn środowisku służb policyjnych.
– Więc czym się dokładnie zajmujesz, Sophie? Jeśli to nie wścibstwo z mojej strony.
Uśmiechnęła się. Miała śliczny uśmiech.
– Jestem konsultantką behawioralną – odparła.
– Aha.
Zapadło milczenie. Sophie zachichotała.
– Wszystko okej, ja z kolei nie bardzo wiem, czym