Kurier z Teheranu. Wojciech Dutka

Читать онлайн книгу.

Kurier z Teheranu - Wojciech Dutka


Скачать книгу
Jestem zazdrosny o to, że zakochujesz się w poetach za moimi plecami.

      – I słusznie! Bądź zazdrosny. Podarował mi tomik wierszy. Pomyślałam, że wyrecytuję ci jeden z nich, dokładnie oddaje to, co czułam, kiedy wyjeżdżałeś do Hiszpanii, mój mesjaszu.

      Mokrzycki zrozumiał. Pamiętała mało wyszukany styl, w jakim ją zostawił. To nie on miał dyktować warunki, na jakich mieli przeżyć ów wieczór.

      Golda zaczęła recytować z pamięci. Mówiła z taką dykcją i tak pięknie, że siedzący obok goście też się zasłuchali. Utwór Czechowicza nosił tytuł Urywki z podartego wiersza:

      zaplecione ramiona...

      walka ogromnych żądz...

      a noc błyskiem gromów patrzy w nas pochmurna

      a w domu zrąb – uderza młot fali jeziornej

      ponad świat ponad gromy burzę i nad ciebie

      rozszerza się jak tuman rozkosz przeogromna

      i gdy ja się na twoich biódr łodzi kolebię

      w domu szczęście króluje dusza ma bezdomna...[3]

      Erotyk był śmiały obyczajowo, ale Mokrzycki zwrócił uwagę na niezwykłą melodyjność wiersza, na jego wewnętrzną spoistość i obrazowość. Cóż mamy własnego, jeśli nie miłość? Mokrzycki miał już pewne doświadczenia w tej kwestii i wiedział, że nie można jej pomylić z Erosem, bożkiem nadzwyczaj kapryśnym. Nie mógł odmówić prośbie Goldy.

      – Dobrze. Daj mu, proszę, adres do mnie. Niech przyjdzie za kilka dni na Freta, do mieszkania moich teściów. Zatrzymałem się u nich na czas pobytu w Warszawie.

      Żydówka pięknie się uśmiechnęła.

      – Mój mąż wyjechał do Łodzi. Będzie najwcześniej za kilka dni. Zresztą, jak wiesz, nasz układ jest dość luźny. Nie chcę się z tobą żegnać jak wtedy, kiedy wyjeżdżałeś do Hiszpanii.

      To było zaproszenie. Mokrzycki czuł się samotny, więc nie mógł pozostać obojętny na taką propozycję ukojenia. Tej nocy byli ze sobą jak za dawnych lat.

       *

      Kiedy Antoni obudził się rankiem następnego dnia, Goldy nie było obok niego w pokoju hotelowym. Nie zdziwił się jej. Wróciła do swojego żydowskiego świata, do którego on z oczywistych powodów nie mógł mieć wstępu. Zostawiła mu jednak prezent. Obok niego na łóżku leżał tomik poezji Józefa Czechowicza Nuta człowiecza, wydany w czerwcu 1939 roku. To było pożegnanie Goldy. Na stronie tytułowej napisała:

      TOBIE JA – PRZYPROWADZĘ GO DO CIEBIE – GOLDA

      ROZDZIAŁ II

      Pakt diabłów

      WARSZAWA, POPOŁUDNIE 24 SIERPNIA 1939 ROKU

      Poeta Józef Czechowicz pod koniec sierpnia 1939 roku miał ukończone trzydzieści sześć lat. Wystarczająco dużo, aby poznać życie. Zakosztować smaku miłości i cierpienia, które są dwiema stronami tego samego medalu. Wieczorem poprzedniego dnia przyjął u siebie przyjaciół z pisma literackiego „Pióro”, które założył przed rokiem. W towarzystwie to on pilnował, żeby wszyscy kompani wrócili do siebie i nie wypili za dużo. Zresztą nie mógł sobie pozwolić na zbyt wystawne przyjęcie. Miał nieregularne dochody. Czasami zalegał z czynszem. Utrzymywał się ostatnio z pisania i redagowania słuchowisk dla Polskiego Radia. Jednak udzielająca się wszystkim wojenna gorączka negatywnie oddziaływała także na Czechowicza. Znał swoje królestwo, a była nim poezja. Doskonale wiedział, jak układać słowa, aby nabierały nowych sensów. Żonglował nimi, bawił się, płacąc wielką cenę za swoje niezależne i otoczone nimbem „poety przeklętego” życie. Z powodu oskarżeń o niemoralność wyrzucono go z pracy, a tymczasem Czechowicz potrafił żyć pełnią życia wbrew polskiej bigoterii.

      Tego dnia znów śnił dziwny sen. Znalazł się w nim w dziwnym miejscu, które nie przypominało niczego, co znał. Był to jak gdyby ogród, z kwitnącymi drzewami, z tą jedynie różnicą, że ogrodzony drutem kolczastym. Pośrodku stał budynek z czerwonej cegły z dużym kominem. We śnie Czechowicz wszedł do środka. W zaciemnionym miejscu zauważył, że w głębi budynku znajduje się obudowany cegłami duży piec. Ów piec nie pracował. Nie było żadnego śladu ognia. Czechowicz zauważył, że drzwi pieca drgnęły. W środku znajdował się... on sam.

      Poeta Józef Czechowicz obudził się zlany zimnym potem.

      Często miewał takie sny. Kiedy umierała jego matka, cudowna prosta kobieta, jej śmierć także mu się przyśniła. A teraz widział własną. Jej przeczucie nosił w sobie i często publicznie o tym mówił, ale zaczynał bać się tego, co nadchodzi. Nie potrafił określić, czym było owo marzenie senne. Uspokajał się, przekonując przyjaciół i samego siebie, że ma długą linię życia na prawej dłoni.

      Ale nie wierzył w to, co mówił.

       *

      Mokrzycki tego dnia miał jechać do domu, żeby się spakować i pożegnać z żoną, ale po południu wezwano go do siedziby kontrwywiadu. Pułkownik Smoleński dopiero co zakończył spotkanie z ministrem Beckiem i marszałkiem Rydzem-Śmigłym. Wrócił w złym humorze.

      – Czy pan wie, co się dziś stało? – zapytał pułkownik.

      – Skądże – odparł zdziwiony Mokrzycki.

      – Dziś minister spraw zagranicznych Rzeszy Joachim von Ribbentrop poleciał do Moskwy. Podpisał pakt o nieagresji ze Związkiem Radzieckim. Po południu ten fakt potwierdziło niemieckie radio.

      – To zaskakujące – odparł Mokrzycki.

      – Zawaliliśmy to – powiedział z rezygnacją pułkownik Smoleński. – Wódz naczelny rzucił mi to w twarz.

      – Tak się wyraził?

      – Powiedział, że to spierdoliliśmy – doprecyzował pułkownik. – Jak rzadko, zgadzam się z wodzem naczelnym.

      Mokrzycki rozumiał emocje swego przełożonego. Dwójka i sieć jej współpracowników w Niemczech powinni byli ostrzec kierownictwo państwa polskiego, że zbliżenie się Sowietów z III Rzeszą jest możliwe. Jeśli tak się nie stało, to kto ponosił za to winę?

      – To zaskakujące – rzekł Mokrzycki. – Będąc w Hiszpanii, nigdy bym nie przypuścił, że Hitler ze Stalinem mogą się dogadać. Ale...

      Pułkownik dostrzegł wahanie Mokrzyckiego. Cenił jego analizy strategiczne.

      – Ale co?

      Mokrzycki odchrząknął.

      – Można to było jednak przewidzieć. Od układu w Monachium z września ubiegłego roku Sowieci są w izolacji. Tymczasem wiele państw na Monachium zyskało. My też.

      Mokrzycki pił do tego, że w październiku zeszłego roku Wojsko Polskie wkroczyło na Zaolzie. Pułkownik puścił to mimo uszu. Jednak po chwili Mokrzycki asekuracyjnie dodał:

      – Najważniejsze jest to, jakie ów pakt może mieć konsekwencje dla nas.

      Pułkownik Smoleński podniósł wzrok. Mokrzycki zobaczył w jego oczach pustkę i trochę się tego przeraził. Nie spodziewał się takiego braku wiary w oczach szefa agencji wywiadu wojskowego. Zrozumiał, że teraz, po podpisaniu tego paktu, są zgubieni.

      – Co mam zatem czynić? – zapytał spokojnie.

      – To, co będzie sugerowała panu sytuacja. Te materiały nie mogą trafić w ręce Niemców, a ponieważ teraz nie wiemy, jak zachowają się Sowieci, pana zadaniem powinno być wywiezienie


Скачать книгу