Rywalizacja i miłość. Amalie Berlin

Читать онлайн книгу.

Rywalizacja i miłość - Amalie Berlin


Скачать книгу
do chłodziarki po butelkę wody, po czym jednym uchem słuchał instrukcji Treadwella, drugim komunikatów radiowych. Te były ważniejsze, bo miały nadejść od jego kumpli, prawdziwej ekipy, a nie tej grupki nowicjuszy. Pierwszego dnia szkolenia trudno o wypracowanie ducha zespołu, na to trzeba czasu.

      Wolał pracować w pojedynkę, bo to ułatwia koncentrację, mniej ludzi, o których trzeba myśleć. Do poprzedniego sezonu nie było z tym problemu, ale jeden błąd wywrócił do góry nogami opinię komendanta o nim.

      Podobnie stało się z jego życiem. To, że dzisiaj tu się pokazał, powinno pomóc bardziej niż cztery miesiące monitorowania swojego sektora lasu.

      Nie miałby tej szansy, gdyby komendant nie prowadził corocznych ćwiczeń dla rekrutów, a on sobie nie wyobrażał innej pracy. Czyli przez kilka tygodni musi się wykazywać, robić wszystko, co rozkaże Treadwell. Nosić plakietkę początkującego, zbierać cięgi.

      Być jak ta Autry.

      Stała sztywno, niemal na baczność, zasłuchana w słowa Treadwella, mimo że dobrze je znała. Już raz miała sposobność z nimi się zapoznać.

      Jakby czując na sobie jego wzrok, popatrzyła na niego. Ściągnięte brwi wskazywały, że nie jest zadowolona.

      Zerknął na wyświetlacz radiotelefonu, bo znowu rozległy się w nim trzaski. Chwilę później Autry stanęła przed nim.

      – Zaszeregowali cię do rekrutów?

      Oddychała miarowo, ale zaróżowione policzki nadal były dowodem wcześniejszego wysiłku. Gnała, jakby goniło ją stado wilków, ale nie wyglądała na zmęczoną. Chyba powinien zapytać, co się stało w zeszłym roku, ale wywiązałaby się dłuższa rozmowa. Oraz padłoby więcej pytań.

      – Tak wyszło – burknął, wzmacniając głos w słuchawce.

      – Czego słuchasz?

      – Komunikatów.

      – Na jaki temat?

      Udał namysł, wsunął słuchawkę do ucha, zadowolony że może uciąć tę rozmowę.

      Ale niezadowolony, że tak wielki pożar wybuchł już na samym początku sezonu, a jego tam nie ma. Przecież nadal jest członkiem zastępu. Jeżeli pojedzie tam Treadwell, on też się zgłosi. Ta żółta plakietka to pokuta.

      Treadwell zaczął wyczytywać nazwiska, by podzielić ich na trzy mniejsze grupki.

      Beck znalazł się razem z Autry, która zaczęła przedstawiać się członkom zespołu. Cała w uśmiechach.

      – Ellison nie jest tu nowy – usłyszał. – Już dawno się sprawdził, ale myślę, że jest z nami… bo się spóźnił.

      Błąd.

      – Poznaj Alvareza, Finnegana i Wylera – mówiła, zwracając się do niego.

      Już nie była zła. Wręcz entuzjastyczna wbrew temu, co się działo. Pompki, przysiady, podciąganie na drążku… Trudno to nazwać fajną imprezą.

      Treadwell wezwał go do drążka. Beck odłożył radiotelefon, po czym spoglądając na komendanta, powiedział:

      – Rozprzestrzenia się.

      Komendant ograniczył się do skinienia głową, po czym zaczął liczyć podciągnięcia Becka. Potem były przysiady i pompki. Tylko tyle, ile wymagało przewidziane minimum. Żeby zachować siły na dalsze ćwiczenia.

      Treadwell zrobił zdziwioną minę.

      – Oszczędzam się – wyjaśnił Beck.

      Wstał, sięgnął po radiotelefon i ruszył po kolejną butelkę wody, a następnie usiadł na trawie, obserwując innych i słuchając radia.

      Nic nowego.

      Autry przeszła na tył grupki.

      Wkrótce dowie się, na czym polega przetrwanie: zacząć wcześnie, jak najprędzej mieć to z głowy, nie marnować energii. I korzystać z każdej okazji, by odpoczywać.

      Albo nie. Może dla niego lepiej, żeby robiła to, co robi, bo jak skończy za szybko, zacznie dręczyć go pytaniami, zarażać entuzjazmem nowicjusza.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Niemal w tej samej chwili, gdy w radiotelefonie rozległ się apel o więcej strażaków, Beck zerwał się na równe nogi.

      Nareszcie. Podbiegł do Treadwella, który z nieodłączną podkładką liczył pompki kolejnego kursanta.

      Autry wbrew oczekiwaniom, wykonawszy ćwiczenia na drążku, nie podeszła do niego. Treadwell musiał jej przerwać, po czym zwrócił jej uwagę, że nie musi się popisywać. Siedziała teraz na trawie ze spuszczoną głową i tak mocno ściągniętymi brwiami, że zasłaniały jej piękne piwne oczy.

      Piękne? Chłopie, oprzytomnij. Owszem, ładne, co najwyżej interesujące. Jeżeli zafiksował się na kolorze oczu, to znak, że jak najszybciej musi opuścić ten obóz. Najwyraźniej kilka tygodni spędzonych w samotności pośrodku lasu odebrało mu rozum.

      Ale nie było tam nikogo, kto w tym krótkim czasie wybiłby mu to z głowy. Ludzie latami chodzą na terapię, żeby zmienić swoje nawyki i przeświadczenia. Nie, to też nie dla niego.

      – Komendancie… – Wymownie spojrzał na radiotelefon.

      Treadwell kiwnął głową, po czym zarządził przerwę.

      Beck i komendant nie we wszystkim się zgadzali, ale przez minione dwa lata Treadwell oswoił się z iście spartańskim sposobem komunikowania się Becka. I za to Beck go polubił. Naprawdę.

      W pierwszym roku musiał się postarać, by zaakceptowano jego zwyczaj oddalania się, gdy podczas pożaru coś zwęszył. Oraz by słuchano, gdy informuje ich o czymś, czego jest absolutnie pewny.

      Nie miał pojęcia, skąd mu się wziął ten szósty zmysł. Teraz miał nadzieję, że to wróci. Utrata zaufania komendanta okazała się wyjątkowo przykra.

      Odesławszy kursanta, Treadwell ruszył w stronę Becka. Ten tęgi pięćdziesięciolatek miał wyjątkową kondycję.

      – Kogo wzywano?

      – Nas i jeszcze dwie inne grupy. – Beck skinął głową w kierunku pozostałych. – Czterdzieści pięć minut samolotem. Koliński obiecał zabrać sprzęt.

      Treadwell milczał dłuższą chwilę.

      – Ty zostajesz.

      – To wielki pożar. Będę wam potrzebny.

      – Nie w tym stanie.

      Miał ochotę polemizować, ale ugryzł się w język. Zdarzało mu się obchodzić rozkazy, ale tylko wtedy, gdy był przekonany, że ma rację. Powiedziałby, że zna się na pożarach jak nikt inny, jednak teraz nie był tego pewien. Rok temu było inaczej. Aż popełnił błąd. Aż płomienie odcięły mu drogę odwrotu.

      Treadwell wręczył mu podkładkę. Przejmując ją, poczuł się jak po pierwszym skoku z samolotu. Spadanie. Szybko zbliżająca się ziemia.

      Wyprostował się. Mimo wszystko nie jest gorszy od reszty.

      – Jesteś pewien? Nadal jestem w służbie.

      – Jesteś na służbie, kiedy sam tak uważasz. Jak pokażesz, że się mylę, to pogadamy.

      Gdyby tylko potrafił wykonywać rozkazy w jego opinii błędne. Wkurzała go żółta plakietka, ale ten okres próbny przynajmniej daje mu szansę uporządkowania swoich spraw.

      Gdy Beck milczał, komendant przywołał Autry.

      – Macie dokończyć z resztą poranne ćwiczenia – oznajmił Treadwell. – Pali się las, a Ellison stracił już tyle energii, że nie będzie stuprocentowo wydajny, a osłabiony nie powinien rzucać


Скачать книгу