Rywalizacja i miłość. Amalie Berlin
Читать онлайн книгу.została w tyle, ale już o nic nie pytała.
– Działamy ostrożnie. Od dawna nikogo nie straciliśmy. – Taka była prawda. Być może te słowa rozwieją jej obawy, nawet jeżeli boi się płomieni. – Powinienem tam być.
– Każdego roku pora pożarów przychodzi coraz wcześniej. Jest szansa, że jeszcze zostaniesz wezwany.
– Czyli?
– Czyli nie da się robić wszystkiego.
Prychnął.
– Jak mam to rozumieć? – dopytywała.
– Zabawne, że mówi to ktoś, kto zawsze chce być najlepszy.
Zbyła to milczeniem, a gdy przeniósł na nią wzrok, mruczała coś pod nosem, kręcąc głową, zapatrzona przed siebie z miną, jakby chciała go zamordować.
– O co ci chodzi?
– Nic nie rozumiesz. Ja muszę być najlepsza. – Przyspieszyła, przejmując jego taktykę.
– Bzdura. – Dogonił ją. Jednak im bardziej się sprzeczali, tym trudniej się biegło. – Nie ma w służbie wielu kobiet, ale są traktowane na równi z facetami.
– Pytałeś je o to?
– O co?
– Czy twoje spostrzeżenia pokrywają się z ich doświadczeniem.
Zatrzymał się gwałtownie. Spotkało ją coś złego?
Zwolniwszy, rzuciła przez ramię:
– W trakcie tego biegu takie przystanki nie są przewidziane.
– Nam nikt nie kazał biegać.
Przystanęła, oddychając głęboko i szybko. Z dłońmi na biodrach czekała na odpowiedź.
– Nie mam z nimi kontaktu. – Oraz z nikim innym. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej tak długo z kimś rozmawiał. Chyba że ze zwierzętami.
– Zauważyłam.
– Więc z nimi nie rozmawiałem.
– To skąd wiesz, jakie mają doświadczenia?
Racja.
– No nie wiem – przyznał po namyśle, bo prawda wydawała się o wiele bardziej ponura.
Chlubił się tym, że potrafi przejrzeć każdego i trzymał się tej umiejętności, by nie musieć zadawać pytań, rozmawiać, angażować się.
Przyglądała mu się przez chwilę, po czym skinęła w kierunku celu.
– Propozycja kanapy albo domku nadal aktualna.
– Dlaczego?
– Bo tak wypada. – Puściła się biegiem.
Ruszył za nią, by zastanowić się nad wyborem.
Koleżanka, wprawdzie tymczasowa, proponuje mu miejsce do spania. Słaby to pomysł, zwłaszcza że gdy dotyka jej ręki, dreszcz przeszywa go od stóp do głów.
Poprzednim razem przyjechał z namiotem i z nikim nie musiał dzielić kwatery. Kiedy nie harował, korzystał tylko z prysznica i stołówki. Dzielenie z kimś kwatery to krok naprzód, byłby to dowód, że stara się włączyć do tej gry zespołowej.
Z drugiej jednak strony, zgadzając się nocować pod jednym dachem z kobietą, która sprawia, że zobaczył w niej kobietę, nie wyłącznie kogoś, z kim ma pracować, świadczyłoby o głupocie, o co posądza go Treadwell.
Przed końcem drugiego okrążenia zrównał się z nią, by po zakończeniu biegu błyskawicznie nie zniknęła mu z oczu. Gdy dotknął jej ramienia, stanęła jak wryta.
– Powiedz mi, gdyby ktoś ci dokuczał.
Widząc zdziwienie malujące się na jej twarzy, minął ją, po czym przyspieszył, zwłaszcza że poczuł głód, a zbliżała pora posiłku.
Nie ma mowy, by przyjął jej zaproszenie. Zaczeka na formalny przydział kwater.
Następnego poranka w kabinie pikapa obudził się ze sztywnym karkiem oraz natłokiem myśli, których zazwyczaj unikał jak ognia. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio śniła mu się jakaś kobieta.
Nie zasypywała go pytaniami. Siedzieli na ganku jego domku, grali w karty i pili piwo. Gdy spoglądała na niego sponad kart, jej oczy wydawały się jeszcze bardziej zielone.
Nieciekawy sen. Karty, piwo, ganek. Durny sen. Wolałby śnić sceny łóżkowe. Gdyby przyjął jej propozycję noclegu na drugim łóżku w domku, który zaanektowała, prawdopodobnie przyśniłyby mu się ostrzejsze sceny.
Wyszedł z auta. Poranna syrena jeszcze nie rozbrzmiała, ale kilka osób już wyszło na zewnątrz.
– Trzymaj.
Jej głos go zaskoczył, ale gdy chciał odwrócić głowę, strzeliło mu w karku. Stanęła przed nim z dwoma papierowymi kubkami z kawą.
– Nie wiem, jaką lubisz, ale w domku był ekspres. Podejrzewam, że czegoś takiego nie wozisz w bagażniku.
– W kufrze – poprawił ją.
Jej uśmieszek wskazywał, że pomyliła się specjalnie. Chyba wyglądał, jakby noc spędził w tym kufrze.
– Przyniosłam czarną, ale w kieszeni mam cukier.
Jasne. Uzależniająca słodycz…
– Lubię czarną.
– Tak myślałam. I pewnie taką, która stała od tygodnia i zgęstniała tak, że można jej użyć do czyszczenia silnika.
– Przyzwyczaisz się do prymitywnych warunków. – Upił łyk gorzkiej kawy. – Chłopaki z mojej jednostki, jak mieli wartę, to wpychali ziarna kawy pod dolną wargę jak tytoń.
– Potworne.
– Albo po prostu je żuli.
– Jeszcze bardziej potworne.
– Kiedy jesteś skonany i nie możesz zasnąć pod groźbą sądu wojennego…
Gdy się uśmiechnęła… Te oczy… Malachitowe, piękne. Niby zwyczajna dziewczyna, ale oczy…
Powiedz coś, rozmawiaj. Przestań myśleć. Ona lubi mówić.
– Nie byłaś w wojsku.
Wycie syreny tak ją zaskoczyło, że oblała się kawą.
– Powinienem był cię ostrzec. Tak będzie co rano. Lepiej się z tym oswój.
– Sprawię sobie kubek niekapek – odparła, wycierając rękę w spodnie.
Uśmiechnął się nieznacznie. Wcale nie taki z niej twardziel, na jakiego się kreuje. Słodka, zabawna, ma do siebie dystans. To coś nowego.
Ludzie się schodzili, ale nie było ich aż tylu ilu wczoraj. Reszta nadal była w akcji. Za to pojawił się Treadwell. Właśnie wychodził z budynku głównego.
– Nie byłem pewien, czy wrócili – powiedział Beck półgłosem.
– Wygląda, jakby wrócił przed chwilą – zauważyła Lauren.
Miała rację. Włosy komendanta były przygniecione i spocone po wielu godzinach pod kaskiem. Wczoraj tryskał energią, teraz sprawiał wrażenie wykończonego.
– Zawsze tak wygląda po akcji?
Kontrast między tym człowiekiem z wczoraj i tego poranka mocno go zaniepokoił.
Bez słowa ruszył za komendantem, zanim ten dołączył do grupy.
– Wszyscy w porządku?
Był to najlepszy sposób, by dowiedzieć się, jak ma się Treadwell. Zacząć od członków brygady.
– Musiałem