Słowik. Kristin Hannah

Читать онлайн книгу.

Słowik - Kristin Hannah


Скачать книгу
przy nakrytym białym obrusem stole, zapewniającym miejsce co najmniej dwudziestu czterem biesiadnikom. Pomieszczenie utrzymane było w jasnych barwach. Ściany, posadzka i sufit zostały wyłożone ręcznie obrobionym kamieniem w odcieniu ostrygi. Łukowe sklepienie miało w najwyższym punkcie blisko siedem metrów wysokości. Dźwięki w tej zimnej sali rozbrzmiewały donośniej, schwytane w pułapkę tak samo jak siedzące tu osoby.

      Madame Dufour stała u szczytu stołu, ubrana w surową czarną suknię bez śladu dekoltu. Jedyną jej ozdobą była brylantowa broszka (jedna porządna sztuka, moje panie, za to starannie dobrana; wszystko świadczy o nas, a nic nie przemawia tak głośno jak tandeta). Szczupłą twarz z tępo zakończonym podbródkiem okalała burza ondulowanych loczków mająca sprawiać, jak się zdawało, wrażenie młodości, lecz bez specjalnego sukcesu.

      – Sztuka polega na tym – mówiła dźwięcznym, wyrobionym głosem – by wykonać zadanie cicho i dyskretnie.

      Każda z dziewcząt przy stole była ubrana w szkolny mundurek składający się z granatowego, dopasowanego żakietu i wełnianej spódnicy. W zimie była to zaleta, jednak dziś, w upalne czerwcowe popołudnie, pozostawanie w tym stroju przeradzało się w mękę. Isabelle czuła, że spływa potem, którego woni nie zdoła zabić żadna ilość lawendowego mydła.

      Spojrzała na nieobraną pomarańczę leżącą pośrodku talerza z limuzyjskiej porcelany. Po obu jego stronach spoczywały sztućce: widelec do sałaty, widelec do drugiego dania i takiż nóż, łyżka, nożyk do masła, widelec do ryby. A to jeszcze nie wszystko.

      – Teraz – powiedziała madame Dufour – wybierzcie odpowiednie sztućce, tylko spokojnie, proszę, po cichu, i obierzcie owoc ze skórki.

      Isabelle wzięła do ręki widelec i spróbowała wbić jego ostre zęby w twardą skórkę, ale pomarańcza wyśliznęła się jej z palców, spadła z talerza i potoczyła po stole, z hałasem obijając się o zastawę.

      – Cholera – mruknęła dziewczyna, chwytając owoc, zanim stoczył się na podłogę.

      – Słucham? – Madame Dufour już stała przy niej.

      Isabelle podskoczyła na krześle. Na Boga, ta kobieta porusza się jak żmija w trawie.

      – Przepraszam, madame – bąknęła, kładąc pomarańczę z powrotem na talerzu.

      – Panno Rossignol – powiedziała madame. – Czemu należy przypisać, że choć od dwóch lat zaszczycasz swoją obecnością nasze mury, tak mało zdołałaś się nauczyć?

      Isabelle ponownie dźgnęła owoc widelcem. Tym razem wprawdzie bez gracji, za to skutecznie. Uśmiechnęła się do madame.

      – Na ogół, proszę pani, niezdolność ucznia do nauki oznacza niezdolność nauczyciela do uczenia.

      Wszystkie siedzące przy stole panny aż sapnęły.

      – Ach tak – wycedziła madame. – Czyli to przez nas wciąż nie udaje ci się poprawnie zjeść pomarańczy.

      Isabelle znów zaatakowała owoc, ale za mocno i za szybko. Srebrne ostrze noża ześliznęło się po porowatej skórce i z brzękiem uderzyło w talerz.

      Ręka madame Dufour wystrzeliła jak wąż, palce zacisnęły się wokół nadgarstka Isabelle.

      Reszta uczestniczek lekcji zamarła, wytrzeszczając oczy, by nic nie stracić z tej sceny.

      – Uprzejma rozmowa, dziewczęta – napomniała madame, uśmiechając się blado. – Nikt nie chce siedzieć przy obiedzie obok milczącego posągu.

      Panienki posłusznie rozpoczęły ciche rozmowy o rzeczach, które nie interesowały Isabelle. Uprawie ogrodu, modzie, pogodzie. Tematy odpowiednie dla kobiet.

      – Uwielbiam koronki z Alençon, a ty? – Isabelle dosłyszała stonowany głosik swej sąsiadki i ledwie powstrzymała się od krzyku.

      – Panno Rossignol – powiedziała madame. – Proszę udać się do madame Allard i powiadomić ją, że nasz eksperyment dobiegł końca.

      – A co to znaczy?

      – Ona będzie wiedziała. Proszę iść.

      Isabelle zerwała się szybko od stołu w obawie, że madame może zmienić zdanie.

      Twarz nauczycielki aż skurczyła się na głośny zgrzyt, jaki wydały nogi krzesła przesuwające się po kamiennej posadzce.

      – Tak naprawdę nie lubię pomarańczy – oznajmiła Isabelle z uśmiechem.

      – Doprawdy? – zdziwiła się sarkastycznie madame.

      Isabelle pragnęła wybiec z tej duszącej ją sali, ale miała już wystarczające kłopoty, więc zmusiła się do godnego damy kroku, z wyprostowanymi plecami, ściągniętymi ramionami i wysoko uniesionym podbródkiem. Przy schodach, po których uczono je stąpać z trzema książkami na głowie, by umiały zachować dystyngowaną postawę, rozejrzała się dyskretnie na boki, a stwierdziwszy, że jest sama, zbiegła na dół.

      Na korytarzu zwolniła, znów prostując plecy. Gdy dotarła pod drzwi gabinetu dyrektorki, oddychała już miarowo i spokojnie.

      Zapukała.

      Usłyszawszy „proszę wejść”, nacisnęła klamkę.

      Madame Allard siedziała za mahoniowym, intarsjowanym biurkiem. Na kamiennych ścianach wisiały średniowieczne gobeliny, łukowate okno z szybkami w ołowianych ramkach wychodziło na tak wyraźnie wymodelowane ogrody, że więcej miały wspólnego ze sztuką niż z naturą. Nawet ptaki rzadko się tu zapuszczały; zapewne wyczuwały dławiącą atmosferę i leciały dalej.

      Isabelle usiadła, po czym o sekundę za późno uświadomiła sobie, że nikt jej tego nie zaproponował. Zerwała się z miejsca.

      – Przepraszam, madame.

      – Usiądź, Isabelle.

      Usłuchała, krzyżując nogi w kostkach, jak przystało damie, i składając ręce na podołku.

      – Madame Dufour poleciła mi przekazać, że eksperyment dobiegł końca.

      Madame sięgnęła po jedno z wiecznych piór oprawione w szkło z Murano i zaczęła postukiwać nim lekko w blat biurka.

      – Dlaczego się tu znalazłaś, Isabelle?

      – Bo nie cierpię pomarańczy.

      – Słucham?

      – I gdybym miała zjeść pomarańczę, a szczerze mówiąc, madame, nie widzę powodów, dla których miałabym to robić, skoro mi nie smakują, to użyłabym rąk, jak to czynią Amerykanie. I wszyscy inni ludzie. Widelec i nóż do pomarańczy?

      – Miałam na myśli to, dlaczego znalazłaś się w naszej szkole?

      – Ach… to. No cóż, zostałam wydalona ze szkoły przy klasztorze Najświętszego Serca w Awinionie. Za nic, pozwolę sobie dodać.

      – A siostry od Świętego Franciszka?

      – No tak… One miały powód, żeby mnie wydalić.

      – A jeszcze wcześniejsza szkoła?

      Isabelle milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

      – Masz już prawie dziewiętnaście lat. – Madame odłożyła wieczne pióro.

      – Tak, madame.

      – Myślę, że już czas, abyś odeszła.

      Isabelle zerwała się z krzesła.

      – Mam wrócić na lekcję obierania pomarańczy?

      – Znów mnie nie zrozumiałaś. Miałam na myśli to, że powinnaś opuścić szkołę, Isabelle. Najwyraźniej nie interesuje


Скачать книгу