DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham

Читать онлайн книгу.

DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham


Скачать книгу
instrukcje, że nie wolno im tego zrobić, dopóki nie zmieni zdania. – Florry przez jakąś minutę cicho szlochała, a John palił spokojnie cygaro. W końcu zacisnęła zęby i ponownie otarła łzy. – Przepraszam – mruknęła.

      – Nie krępuj się, Florry, płacz, ile chcesz. Sam chętnie bym to zrobił. Wyrzuć to z siebie, to absolutnie normalna reakcja. Nie pora teraz brać się w garść. Emocje są jak najbardziej uzasadnione. To z pewnością paskudny dzień i pamięć o nim będzie nas ścigać przez nadchodzące lata.

      – Co nas czeka, John?

      – Nic dobrego, to jedno mogę powiedzieć. Rozmawiałem dziś po południu z sędzią Oswaltem, który kategorycznie wykluczył możliwość zwolnienia za kaucją. Całkowicie go rozumiem. Mamy w końcu do czynienia z morderstwem. Spotkałem się również z Pete’em, ale nie jest skłonny do współpracy. Z jednej strony nie zamierza przyznawać się do winy, z drugiej nie chce opracować jakiejś linii obrony. To może się oczywiście zmienić, ale oboje dobrze go znamy. Wiemy, że kiedy wbije sobie coś do głowy, trudno mu to wyperswadować.

      – Jaka może być linia obrony?

      – Nasze opcje są raczej ograniczone. Działanie w obronie własnej, nieodparty impuls, być może jakieś alibi. Nic tutaj nie pasuje, Florry. – John ponownie zaciągnął się cygarem i wypuścił pod sufit kolejną chmurę dymu. – Jest coś jeszcze. Dziś po południu dostałem pewną informację i udałem się do biura ksiąg wieczystych. Trzy tygodnie temu Pete przepisał swoją ziemię na Joela i Stellę. Nie miał żadnego uzasadnionego powodu, by to zrobić, i najwyraźniej nie chciał, żebym się o tym dowiedział. Skorzystał z pomocy adwokata z Tupelo, który jest tu mało znany.

      – Co z tego wynika? Przepraszam, John, musisz mnie oświecić.

      – Chodzi o to, że Pete planował to od dłuższego czasu i pragnąc zabezpieczyć ziemię przed ewentualnymi roszczeniami ze strony rodziny Dextera Bella, oddał ją dzieciom, wykreślając swoje nazwisko z aktu własności.

      – I rzeczywiście ją w ten sposób zabezpieczył?

      – Bardzo wątpię, ale to jest inny problem i zajmiemy się nim kiedy indziej. Twoja ziemia należy oczywiście do ciebie i nie podlega żadnym roszczeniom.

      – Dzięki, John, ale nie przyszło mi to nawet do głowy.

      – Zakładając, że dojdzie do procesu, a nie widzę powodu, żeby miało do niego nie dojść, przepisanie ziemi na dzieci będzie świadczyło o działaniu z premedytacją. To wszystko było starannie zaplanowane, Florry. Pete myślał o tym od dłuższego czasu.

      Florry przycisnęła chusteczkę do ust i przez kilka minut wpatrywała się w podłogę. W gabinecie panowała cisza; z dołu nie dobiegały żadne uliczne hałasy. John wstał, zgasił cygaro w ciężkiej kryształowej popielniczce, po czym podszedł do biurka i zapalił następne. Stanął przy drzwiach prowadzących na taras i przez chwilę przyglądał się stojącemu po drugiej stronie ulicy budynkowi sądu. Zbliżał się zmierzch i na trawnik padały długie cienie.

      – Ile czasu Pete spędził w szpitalu po tym, jak uciekł? – zapytał, nie odwracając się.

      – Wiele miesięcy. Nie wiem, może nawet rok. Miał rozległe rany i ważył niespełna sześćdziesiąt kilogramów. Trochę to trwało.

      – Ale w jakim był stanie psychicznym? Miał jakieś problemy?

      – Cóż, jeśli nawet, to jak to on, nic o nich nie mówił. Ale jak można mieć równo pod sufitem po tym wszystkim, przez co przeszedł?

      – Czy został zdiagnozowany?

      – Nie wiem. Po wojnie stał się zupełnie innym człowiekiem, ale trudno się temu dziwić. Jestem pewna, że wielu chłopców wróciło z wojny pokiereszowanych.

      – Pod jakim względem był inny?

      Florry schowała chusteczkę do torebki, jakby chciała powiedzieć, że nie będzie już więcej płakać.

      – Liza mówiła, że na początku miał koszmary, było wiele bezsennych nocy. Ostatnio wydawał się bardziej ponury, zdarzały mu się długie okresy milczenia. Ale mówimy o człowieku, który nigdy nie był zbyt rozmowny. Pamiętam, że kiedy wrócił do domu, miałam wrażenie, że jest całkiem szczęśliwy i odprężony. Wracał do zdrowia, nabierał wagi i dużo się uśmiechał: po prostu cieszył się, że żyje i że wojna dobiegła końca. Ale to nie trwało długo. Widziałam, że między nim a Lizą nie bardzo się układa. Nineva twierdziła, że kompletnie się nie dogadują. To było naprawdę dziwne, bo im więcej Pete nabierał sił i im szybciej wracał do formy, tym bardziej pogarszał się stan Lizy.

      – O co się kłócili?

      – Nie wiem. Przed Ninevą nic się nie ukryje, więc musieli być ostrożni. Opowiadała Marietcie, że często odprawiali ją z domu, żeby móc swobodnie porozmawiać. Liza czuła się coraz gorzej. Pamiętam, że kiedy spotkałyśmy się krótko przed jej wyjazdem, wydała mi się mizerna, krucha, jakby stłamszona. Nie jest tajemnicą, że nie byłyśmy w bliskich stosunkach, więc nigdy mi się nie zwierzała. On zresztą też.

      John wypuścił z ust dym, usiadł ponownie obok Florry i uśmiechnął się do niej, tak jak uśmiechają się starzy przyjaciele.

      – Jedynym, co może łączyć wielebnego Bella i twojego brata, jest Lizy Banning – powiedział. – Chyba się ze mną zgodzisz?

      – Nie jestem w stanie z czymkolwiek się zgadzać lub nie zgadzać.

      – Daj spokój, Florry, postaraj się mi pomóc. Jestem jedyną osobą, która ma szansę uratować Pete’a przed wyrokiem śmierci, choć w tym momencie nie wydaje się to zbyt prawdopodobne. Ile czasu Dexter Bell spędzał z Lizą, kiedy myśleliśmy, że Pete nie żyje?

      – Wielki Boże, John, nie mam najmniejszego pojęcia. Te pierwsze dni i tygodnie były po prostu straszne. Liza była wrakiem człowieka, dzieci kompletnie zdruzgotane. W domu nie zamykały się drzwi, bo wszyscy mieszkańcy hrabstwa wpadali a to z szynką, a to z golonką, a także z dziesiątkami pytań i ramieniem, na którym można by się wypłakać. Dexter też tam oczywiście był i pamiętam również jego żonę. Łączyły ich bliskie stosunki z Pete’em i Lizą.

      – Ale nic, co by odbiegało od normy?

      – Odbiegało od normy? Sugerujesz, że mogło do czegoś dojść między Dexterem Bellem i Lizą? To oburzające, John.

      – Owszem, oburzające, podobnie jak to morderstwo, którego sprawcy podjąłem się bronić, jeśli w ogóle okaże się to możliwe. Pete nie zabił Dextera Bella bez powodu. Jeśli sam tego nie wyjaśni, to ja będę musiał odkryć motyw.

      Florry podniosła ręce.

      – Jestem wykończona. To był stresujący dzień, John, i nie mam już siły tego ciągnąć. Może innym razem.

      Powiedziawszy to, wstała i ruszyła w stronę drzwi; John szybko je przed nią otworzył i pomógł jej zejść po schodach. Uściskali się przy frontowych drzwiach, obiecując sobie, że wkrótce znów się spotkają.

      * * *

      Pierwszym posiłkiem, który Pete spożył jako więzień, była zimna zupa fasolowa z kromką czerstwego kukurydzianego chleba. Siadając na skraju pryczy, z miską w ręce, zastanawiał się, jaką trudność sprawiłoby podanie więźniom zupy, póki była jeszcze ciepła. Z pewnością dałoby się to zrobić, ale nie zamierzał tego nikomu sugerować. Nie chciał się skarżyć, bo przekonał się na własnej skórze, że skargi często tylko pogarszają sytuację.

      Po drugiej stronie przejścia siedział na pryczy inny więzień, posilając się w słabym świetle wiszącej na kablu gołej żarówki. Nazywał się Leon Colliver i należał do rodziny znanej z pędzenia znakomitego


Скачать книгу