Oko proroka. Władysław Łoziński

Читать онлайн книгу.

Oko proroka - Władysław Łoziński


Скачать книгу
co, tak i gadajcie, do Warny! Znaju, znaju! To nie tam od Zaporoża, gdzie nasz Dniepr, ani tam od Wołoszy, gdzie wasz Dniestr do morza wpada, to na dole, na dole…

      – Jakoż to Dniestr? – rzekę ja z wielkim zdziwieniem, bo Dniestr płynął pod naszą wsią i ledwie go z okna naszego nie widać – to Dniestr płynie aż do Czarnego Morza?

      – Co nie ma płynąć?… płynie aż do samego morza, a jakby ty, mołojczyku, wyszedł tu z Podborza, a szedł brzegiem, a szedł i szedł… tobyś do limanu54, a z limanu do Czarnego Morza zaszedł, ot, co!

      Zadumał ja się bardzo, a tymczasem matka mówi:

      – A wy tam byli, Semen?

      – Czemu ja nie miał być? Był ja tam, był ja i dalej. Kędy to Semen nie bywał z ojcem assawułą i mołojcami!…

      – Tak piechotą, brzegiem dniestrowym? – pytam ja teraz.

      – Widzisz go! Piechotą, brzegiem! Jeszcze ty durny mołojczyk jesteś! Na czajkach my tam byli.

      I zaczął się śmiać bardzo ze mnie, a ja się już wstydziłem pytać, co to są czajki, bo znałem tylko czajki ptaki i słyszałem, że jesienią wybierają się za morze, ale matka pyta:

      – A cóż to są czajki?

      Tedy dowiedzieliśmy się od Semena, że to są takie duże czółna, żłobione z lipowych kłód, skórą w środku wybite, a dokoła trzciną, czyli oczeretem oplatane, na których i rzekami, i morzem chyżo płynie, kto wiosłowania dobrze świadom.

      – A co wy tam robili, Semen, na Czarnym Morzu i w Warnie? – pyta matka.

      – Co my tam robili? Hulali! W gościnie my tam byli, hej, w gościnie! Tylko że nam tam nie byli radzi, oj, nie byli, pewno nie byli!

      I tu przerwał i nie chciał dalej mówić, jeno taki stanął, jakby go kto odmienił; coś mu takiego z oczu błysnęło, czego my przedtem nigdy w nim nie widzieli, tak jakoby w tym Kozaku jeszcze drugi jakiś człek siedział, ale zły i srogi, a dopiero teraz niby z jaskini na nas spojrzał. Ale to na chwilę tylko było, bo zaraz potem znowu był wesół.

      Mieli my dużo pociechy z tego Kozaka, i ja, i matka, i sąsiedzi, a ja to już pewno najwięcej. Nauczył mnie na swej kobzie grać, nauczył z łuku strzelać, a był taki sprawny w tym strzelaniu i taką miał dziwną pewność w oku, że bywało ptaka w lot strzałą przeszyje; pokazał, jak mam sobie strugać wereszki55 na strzały, jak na nie nabijać ostre płoszczyki56, jak robić zatrzaski, sidła i siatki na ptactwo i zwierzynę, jak wypłatać więciorki57 na ryby, jak w czystym polu58 lub w lesie rozeznać się, gdzie słonko wstaje, a gdzie się chowa, i gdzie na niebie południe a gdzie siewierz59, a to nawet w nocy, wedle gwiazd, jak przykładać ucho do ziemi i nasłuchiwać, i poznać, czy kto jedzie z daleka i czy to wozy, czy konni ludzie, i czy ich mało, czy więcej – owo zgoła nauczył rozmaitych ciekawości, których u nas we wsi nikt albo cale60 nie znał, albo niedobrze wiedział. Z koniem swoim, chudym i na oko marnym, to był jakoby z przyjacielem albo z rodzonym bratem, mówił do niego jak do człowieka i powiadał, że koń jego rozumie, a on konia; jakoż była to szkapa osobliwa, jak dobrze chowany pies zmyślna i posłuszna, i jak pies do swego pana przywiązana. Pozwalał mi też na swego konia wsiadać, a kiedy tamte dwa konie husarskie prowadził na przekłuskę, pozwalał mi jechać na swoim, a sam jednego z husarskich dosiadał.

      Jednego ranka wyjechaliśmy tak z końmi i wzięliśmy się drogą ku Samborowi. Ujechaliśmy może jaką ćwierć mili, kiedy się natkniemy na wóz mały, ale dobrze naładowany, tak jakby jakiś towar wiózł, z dwoma mocnymi końmi w zaprzęgu węgierskim i z furmanem ubranym nie po naszemu, bo u nas takich świtek z samodziału i takich czapek wysokich, spiczastych, a bardzo podobnych do tej, jaką Kozak Semen miał na głowie, nigdzie dokoła nie naszano. Jak go Semen zobaczył, to aż prawie podskoczył na koniu i zaraz do niego po rusku:

      – Sława Bohu! A wy od Taraszczy?

      – A od Taraszczy. Od Łebedynej Grobli.

      – A skąd jedziecie?

      – Aż z siedmiogrodzkiej ziemi.

      – A dokąd Bóg prowadzi?

      – Do Lwowa, a stamtąd, pomagaj Boże, do domu, na Ukrainę.

      – A wóz i konie wasze?

      – Gdyby moje! Ja czumak61 biedny. Nie moje, żydowskie…

      – A jaki to Żyd?

      – Chocimski, turski Żyd, Czarny Mordach.

      – Czarny Mordach, co go po tursku Kara-Mordach nazywają! – krzyknął Semen i tak rzucił sobą na koniu, jakby go kto strzałą przebódł. – A gdzież on?

      – Został w tyle – mówi furman – jedzie konno, na siwym bachmacie, ot, i słychać kopyta.

      Patrzę ja w tę stronę i widzę: jedzie na siwym koniu chłop setny, w czarnej żupicy62, przepasany szerokim rzemieniem z surowej skóry, z twarzą ciemną jakby u Cygana, z dużą czarną brodą i z małymi bystrymi oczyma, świecącymi jak u kota, ale kosooki, tak że tym zezowatym spojrzeniem brał cię jakoby we dwoje szydeł i chciał niby przekłuć człowieka brzydkimi ślepiami na wskróś z obojej strony.

      Jak go tylko Semen zobaczył, poczerwieniał cały jak mak polny, żyły mu nabiegły krwią na czole, a oczy mu się zapaliły takim gniewem, że aż mnie samemu stał się straszny.

      – Bóg mi jego dał! Bóg mi jego dał! – woła wielkim głosem i sadzi z koniem prosto na onego Żyda.

      Żyd patrzył więcej na nasze konie niż na nas, dopiero gdy Samen tak krzyknął i tak do niego podjechał, że swoim kolanem prawie jego kolana dotknął, podniósł oczy na Kozaka.

      – Kara-Mordach! Kara-Mordach! – krzyknął teraz Semen. – Pogański synu! Sobako! Znasz ty mnie? Znasz ty Bedryszkę?

      Żyd się zatrząsł, pobladł i z nagłym strachem umknął się w zad konia, ale w tej samej chwili Kozak łap! go za gardło i tak okrutnie ścisnął, że małe oczka Żyda krwią nabiegły i wysadziły się na wierzch jak gałki. Żyd aż zacharczał, ale w tej chwili, jako miał pleciony kańczug w ręku, tak nim z całej siły uderzył konia, na którym Semen siedział. Świsnęła żydowska pletnia63 w powietrzu jak żmija, i jak żmija zwinęła się na koniu, a koń zapiszczał z bolu i strachu, i jak wściekły rzucił się wielkim skokiem na bok. Semen spadł na ziemię. Żyd zaciął pletnią swego bachmata i zaczął uciekać gwałtownym cwałem. Jak wicher rozmiatał za sobą kurzawę i przepadł z oczu jakoby w ciemnej chmurze.

      Semen porwał się na nogi, strącił mnie z swojego kozackiego konia jak kluskę na ziemię, wspiął się w kulbakę i nie rzekłszy do mnie ani słówka, puścił się strzałą w pogoń za Żydem.

      Tylem go widział i słyszał, co świszcz puszczony z łuku… Zerwał się w górę wysoko drugi tuman kurzu i zakrył i Semena, i konia. Zostałem sam na drodze, a konie husarskie tymczasem popędziły na pola. Nie wiedziałem, co czynić, czy łapać konie, czy czekać na Semena – stałem jak głupi od strachu i ciekawości, z oczyma wlepionymi w obłoki kurzu, które umykały coraz dalej, coraz dalej, aż opadły pod górami.

Скачать книгу


<p>54</p>

liman – zatoka u ujścia doliny rzecznej do morza. [przypis edytorski]

<p>55</p>

wereszka a. brzechwa – drzewce strzały. [przypis edytorski]

<p>56</p>

płoszczyk – płaski grot strzały. [przypis edytorski]

<p>57</p>

więciorek a. więcierz – plecionka, gęsta sieć w formie cylindra z wikliny. [przypis edytorski]

<p>58</p>

czyste pole (z ukr.) – puste pole. [przypis edytorski]

<p>59</p>

siewierz (daw.) – północ. [przypis edytorski]

<p>60</p>

cale (daw.) – wcale; zupełnie, całkiem. [przypis edytorski]

<p>61</p>

czumak (ukr.) – chłop zarabiający na życie przewożeniem towarów na długich trasach, często wozem zaprzężonym w woły. [przypis edytorski]

<p>62</p>

żupica (daw.) – płaszcz, długa kurtka. [przypis edytorski]

<p>63</p>

pletnia (daw.) – pleciony bicz z bydlęcej skóry. [przypis edytorski]