Emancypantki. Болеслав Прус

Читать онлайн книгу.

Emancypantki - Болеслав  Прус


Скачать книгу
Howard z gniewem podniosła głowę do góry.

      – Co pani pleciesz, panno Marto? – rzekła. – Nie ma co robić?… Ja tonę w pracy między tymi dziesięcioma kozami, a pani Latter nie ma co robić?… A przecież jestem o wiele energiczniejsza…

      Ktoś szedł przez korytarz, więc obie damy rozbiegły się. Gospodyni zaczęła szukać Madzi, a panna Howard – rozmyślać nad sposobami wyrwania pani Latter z apatii.

      „Kiedy znowu zajmie się panienkami i interesami jak ja, nawet piękny mąż wywietrzeje jej z głowy – mówiła sobie. – Dziś rozumiem wszystkie niekonsekwencje tej nieszczęśliwej… Naturalnie, bała się, ażeby mąż nie wrócił… Aha!… i wiem teraz, dlaczego jej grozi bankructwo… Wszystkie pieniądze, jakie wypracowała biedna niewolnica, musiała odsyłać do więzienia swemu panu. I otóż on jest bogaty, nikczemnik, a ona nie ma czym zapłacić za mieszkanie… Takie są korzyści małżeństw!…”.

      Około ósmej wieczór panna Howard zaprosiła do siebie Madzię. Posadziła ją na krześle, sama usiadła tyłem do lampy, skrzyżowała ręce na piersiach i utkwiwszy w przestrzeń blade oczy rzekła niby obojętnym tonem:

      – Cóż, wie pani o przełożonej?

      – Ach, wiem… – odparła strapiona Madzia.

      – O tym, że jej mąż wrócił?…

      – Tak.

      – Że jest piękny… że był w więzieniu…

      – Bardzo bogaty – wtrąciła Madzia.

      – I że znowu rozstali się z sobą – ciągnęła panna Howard.

      – Wszystko wiem.

      – Od kogo?… pewnie od Marty. A to plotkarka!… przez pięć minut nie utrzyma sekretu.

      – Ależ ona błagała mnie o tajemnicę – rzekła Madzia.

      – Więc już nie mam pani co mówić o szczegółach, ale… Posłuchaj mnie, pani – prawiła natchnionym tonem panna Howard wznosząc rękę.

      W tej chwili zapukano do drzwi i odezwał się głos Stanisława:

      – Pani przełożona prosi pannę Brzeską… Poczta przyszła…

      – Zaraz idę – zawołała Madzia. – (Pewnie list od mamy…)

      – Posłuchaj mnie, pani – mówiła panna Howard przykuwając ją spojrzeniem. – Życie pani Latter jest nowym dowodem, co to za klęska dla samodzielnej kobiety – małżeństwo…

      – Ależ tak!… (Może wyjadę na święta?…) – szepnęła Madzia.

      – Bo pani Latter – ciągnęła panna Howard – była i jest pierwszą u nas emancypantką. Pracowała, rozkazywała, robiła majątek, jak mężczyzna.

      – Ciekawam… – wtrąciła Madzia kręcąc się na krześle.

      – Tak, to była pierwsza emancypantka, pierwsza samodzielna kobieta – deklamowała z zapałem panna Howard. – A jeżeli dziś jest nieszczęśliwą, to tylko przez męża…

      – O, z pewnością!… (Ciekawam?…)

      – Mąż zatruwał jej godziny pracy, mąż odpędzał sen z jej powiek, mąż skalał nazwisko zbrodnią, mąż wyssał jej majątek, pomimo że był nieobecny…

      Znowu zapukano do drzwi.

      – Muszę iść – rzekła Madzia zrywając się z krzesła.

      – Idź pani. – Ale pamiętaj, że jeżeli panią Latter, tę kobietę wyższą, kobietę przyszłości, spotka w tych czasach jaka okropna katastrofa…

      Madzia zatrzęsła się.

      – Niechże Bóg broni!… – szepnęła.

      – Tak, jeżeli ją spotka jakie straszliwe nieszczęście, będzie to skutek powrotu jej męża. Bo mąż dla kobiety samodzielnej…

      Madzia już wybiegła spiesząc do pani Latter.

      „List od mamy!… list od mamy!… – myślała skacząc na schodach. – Może mama każe mi przyjechać na święta?… Jakby to było dobrze, bo mi tak straszno zostać tu… Biedna pani Latter z tym mężem”.

      Wpadła do gabinetu i zastała przełożoną obok biurka z listem w ręku.

      – Ach, Madziu, jakże długo trzeba czekać na ciebie!… – odezwała się pani Latter prawie ze złością.

      Madzia zarumieniła się i zbladła.

      – Spóźniłam się… – rzekła wylękniona. – Pewnie od mojej mamy list…

      Pani Latter niecierpliwie skinęła ręką.

      – Masz tu list od Ady Solskiej… Nie wypieraj się… Stempel wenecki, a adres przez nią napisany…

      Madzia zdziwiła się.

      – Otóż chcę cię prosić – mówiła przełożona – ażebyś pozwoliła mi w twojej obecności przeczytać ten list…

      – Ależ nie trwóż się – dodała spojrzawszy na Madzię. – Jakie z ciebie dziecko!… Chcę przeczytać list, bo od Helenki przeszło tydzień nie mam wiadomości, i niepokoję się… Ach, jak oni wszyscy mnie szarpią… Zresztą – ty sama przeczytaj, ale głośno… Masz tu nożyk, przetnij kopertę… Jej ręce drżą!… Dzieciaku, dzieciaku… No, czytajże nareszcie!…

      Madzia, oszołomiona niecierpliwością przełożonej, zaczęła czytać nic nie rozumiejąc:

      „Moja ty droga, moja jedyna – pisała panna Solska – chciałabym w tej chwili ciebie, was wszystkich, cały świat uściskać. Czy ty możesz wyobrazić sobie takie szczęście: Stefek wczoraj wyjechał z Wenecji szepnąwszy mi na wyjezdnym, że jest wyleczony, a Hela – wiadomość o jego wyjeździe przyjęła śmiechem! Nawet w tej chwili widzę ją z okna, jak płynie po Wielkim Kanale z rodziną państwa L., z pannami O. i gronem młodzieży. Jadą trzema gondolami, a robią hałas, jak gdyby płynęła flota turecka. Ach, Madziu…”.

      Madzia przerwała patrząc na przełożoną, która siedziała bez ruchu.

      – Daj no mi… – rzekła szorstko pani Latter wyrywając z rąk Madzi papier. Parę razy przeczytała początek, potem zmięła list i uderzyła nim o biurko.

      – A niegodziwe!… – syknęła. – Jedna zabija mnie, a druga – cieszy się z tego… Czy mi wydarł kto mózg – krzyknęła – czy jaki zły duch powydzierał ludziom serca ludzkie, a powstawiał tygrysie?…

      – Może by?… – wtrąciła Madzia.

      – Czego?

      – Pani taka zmieniona… ja podam szklankę wody… – zapytała Madzia drżąc całym ciałem.

      – Ach, ty głupiutka dziewczyno!… – przerwała pani Latter z wybuchem. – Ona mnie wodą częstuje w chwili, kiedy odbieram wiadomość, że Solski porzucił Helenę… Nędznik!… Chociaż dlaczego on ma być lepszym od mojej własnej córki?… To potwór, to… Wychowałam, nie… wypieściłam ją na moją niedolę, okradłam się dla niej z majątku, a ona – jak mi płaci?… Gubi siebie, zakopuje przyszłość brata, a mnie – rzuca pod nogi człowiekowi, którym pogardzam i nienawidzę, jak nikogo na świecie… Czego się ty na mnie patrzysz?… – dodała.

      – Ja… nic… – szepnęła Madzia.

      – Przecie wiesz, że Solski szalał za tą przeklętą i ona go odtrąciła!… A chyba i to wiesz, że jestem zruj… że jestem w trudnym położeniu,


Скачать книгу