Emancypantki. Болеслав Прус
Читать онлайн книгу.adwokata… Całuję rączki dobrodziejowi…
„Od adwokata?… – pomyślał prefekt. – Phy! lepiej mieć do czynienia z adwokatem aniżeli z doktorem i księdzem…”.
I poszedł ulicą uśmiechając się do słońca.
28. Wiadomość o synie
W kilka minut później pani Latter otrzymała list, w którym jeden ze znanych adwokatów zawiadamiał ją, że pan Eugeniusz Arnold powierzył mu „wiadomą” sprawę i zostawił do dyspozycji pani Latter osiemset rubli, które w każdej chwili mogą być podniesione.
Pani Latter uśmiechnęła się.
– Pilno memu panu mężowi – szepnęła – ale trochę musi poczekać.
Odsunęła szufladkę i policzyła pieniądze.
„To dla służby – myślała dotykając jednej paczki – to dla nauczycielek… to na czas świąt… Gdybym miała jeszcze ze sześćset rubli, mogłabym na parę tygodni zamknąć usta gospodarzowi…
Gdybym od adwokata wzięła te osiemset rubli?… Aha, zaraz!… On natychmiast dałby znać memu mężowi, a ten – swojej nałożnicy… Nie, kochankowie!… pomęczcie się…”.
Nagle zerwała się od biurka z zaciśniętymi pięściami:
– A niegodziwa Hela, przeklęta!… Mnie zmusić do spełnienia życzeń pana Lattera, bratu zawiązać przyszłość… Nie, mam tylko jedno dziecko: mego syna… A ty, potworze, zostaniesz guwernantką. I może w najlepszym razie będziesz kiedyś za pieniądze uczyła dzieci tego nędznika Solskiego, które powinny być twoimi dziećmi… Święta prawda, że każdy jest kowalem swego losu…
Zadzwoniła i kazała zawołać pannę Martę. A gdy gospodyni weszła na palcach, robiąc minę pensjonarki, rzekła:
– Cóż ten Żyd, jest?
– Jaki Żyd?… – spytała Marta. – Fiszman?…
– No, Fiszman.
– Myślałam, że już niepotrzebny – szepnęła gospodyni spuszczając oczy.
Teraz panią Latter ogarnęło zdumienie.
– Dlaczego?… – zapytała z gniewem. – Przecież wczoraj po obiedzie prosiłam panią, ażeby mi go sprowadzić… Czy sądzi pani, że w ciągu nocy wygrałam na loterii?…
– Zaraz go zawołam – odparła zawstydzona gospodyni i dygnąwszy znowu po pensjonarsku, wyszła.
„Co to znaczy? – myślała pani Latter. – Jakie miny wyrabia ta kucharka?… Czyby już wiedzieli o powrocie mego męża i o pieniądzach?”.
Zawołała Stanisława i rzekła ostrym tonem:
– Słuchaj no, spojrzyj mi w oczy…
Siwy lokaj spokojnie wytrzymał jej ogniste spojrzenie.
– Ktoś mi tu… papiery przewraca – objaśniła go pani Latter.
– Nie ja – odparł.
– Spodziewam się. Możesz odejść.
„Wszyscy mnie szpiegują – mówiła do siebie pani Latter, szybko chodząc po gabinecie. – On także… Nieraz przecie łapałam go na podsłuchiwaniu… – Jestem pewna, że i wczoraj podsłuchiwał, ale – mówiliśmy po francusku”.
– Nieszczęśliwa jestem… biedna moja głowa!… – dodała półgłosem, chwytając się za głowę.
Potem poszła do sypialni i wypiła kieliszek wina drugi dzisiaj.
– Ach, jak to uspakaja!… – szepnęła.
O pierwszej przyszedł Fiszman. Był to stary Żyd, nieco zgarbiony, w długim surducie. Nisko ukłonił się pani Latter i spod oka przypatrywał się sprzętom.
– Potrzebuję sześciuset rubli na miesiąc – rzekła czując, że krew uderza jej do głowy.
– Kiedy pani potrzebuje? – zapytał po namyśle.
– Dziś, jutro… za parę dni.
Żyd milczał.
– Cóż to znaczy? – spytała zdziwiona pani Latter.
– Ja dziś nie mam sześćset rubli, a odbiorę może za dwa tygodnie.
– Więc po co tu przyszedłeś!…
– Bo mam takiego znajomego, co by i dziś pożyczył, ale on chce zastawu – odparł Żyd.
Pani Latter zerwała się z fotelu.
– Oszalałeś!… – krzyknęła. – Więc ja na mój podpis nie dostanę sześciuset rubli? Chyba nie wiesz, kto jestem?
Fiszman zmieszał się i rzekł tonem perswazji:
– Przecie pani wie, że ja nieraz dawałem na pani podpis. Ale dziś nie mam, a ten znajomy chce zastawu.
Pani Latter cofnęła się i patrzyła na niego nie rozumiejąc, co powiedział.
– Na czyj podpis?… – spytała.
– Na pani, pani Karoliny Latter, jak pani ręczyła za pana Norskiego.
Pani Latter pociemniało w oczach. Nagle schwyciła go za klapę surduta i zawołała chrapliwym głosem:
– Kłamiesz… kłamiesz!…
– Co pani mówi?… – odparł oburzony, wydzierając się jej z rąk. – Pani nie poręczała weksli pana Norskiego?
Pani Latter zbladła, zawahała się, lecz po chwili rzekła stanowczym głosem:
– Tak, poręczałam weksle mego syna nieraz… Ale nie pamiętam pańskiego nazwiska.
Fiszman spojrzał na nią spod zaczerwienionych powiek.
– To wszystko jedno. Ale weksle ja kupowałem.
– Masz pan jeszcze jaki?… – spytała ciszej.
– Nie. Pan Norski dwudziestego piątego marca wykupił ostatni.
– Ach, tak… Ile tam było?
– Trzysta rubli.
– Aha… Kiedyż to on był wystawiony?
– W styczniu – odparł Żyd.
– Ach, ten?… Nie wiedziałam, że pan bierzesz takie duże procenta.
Żyd patrzył na nią z politowaniem. Weksel był nie na trzysta, tylko na dwieście rubli, wystawiony nie w styczniu, lecz w końcu lutego. To znaczy, że pani Latter nie wiedziała o niczym, a więc i nie poręczała weksli.
– To się zdarza – mruknął.
– Co?
– Że poręczyciel może nie wiedzieć nazwiska wierzyciela… Wszystko jedno, byle było zapłacone – mówił Fiszman.
Pani Latter ciężko odetchnęła.
– Możesz pan odejść – rzekła.
– A te sześćset rubli, co pani chciała?
– Nie dam zastawu.
– Może ja do jutra wystaram się bez zastawu – odparł. – Ja przyjdę jutro.
Wyszedł zostawiając osłupiałą panią Latter. Gdyby nie zapach starego kitu, który jeszcze czuć było w gabinecie, nie wierzyłaby, że przed chwilą stał tu człowiek, który miał w rękach weksle jej syna, poręczane przez nią!
To, o co posądzała swego drugiego męża zrobił – syn, dziecko ubóstwiane, na którym opierała