Czarne ziarno. Marta Zaborowska

Читать онлайн книгу.

Czarne ziarno - Marta Zaborowska


Скачать книгу
masz rację. Posłuchaj mnie, Adam. Wtedy sprawa tej kobiety mnie ominęła, ale teraz wróciła i tym razem nie zamierzam odpuścić.

      – Jest coś, o czym nie wiem?

      – Córka Rawskiej chce oczyścić matkę.

      – I przyszła z tym do ciebie?

      – Możesz nazwać to przeznaczeniem.

      – Chyba raczej ślepym przypadkiem.

      – W życiu nie ma przypadków. Nieważne, chcę zagrać przeciwko Jareckiemu.

      – Gra już się zakończyła, Julia. Rawska od roku nocuje w areszcie, niedługo mają ją postawić przed sądem.

      – Dokładnie za trzy tygodnie. Jeśli udowodnią jej winę, pójdzie siedzieć na dwadzieścia pięć lat.

      – Nie będzie żadnego „jeśli”. Jarecki ma na nią kwity, i to mocne. Nie rozumiem, po co chcesz się babrać w nie swoich brudach.

      – Może lubię brudy, zwłaszcza takie, które trudno się spierają. Być może ta kobieta jest niewinna.

      Górny pochylił się w jej kierunku tak nisko, że niemal dotknął tułowiem blatu stołu.

      – Powtórzę to jeszcze raz, bo chyba nie zrozumiałaś – powiedział, rozwlekając słowa. – Prokuratura ma dowody i zeznanie Rawskiej, dlatego Jarecki załatwi cię przy pierwszym starciu.

      – Piłka nadal jest w grze.

      – Ale nie po twojej części boiska.

      – A co, jeśli Jarecki nagiął prawdę? – spytała Julia.

      – To kawał skurwysyna, ale tak daleko by się nie posunął. Nie spreparowałby dowodów.

      – Okej, w takim razie chcę tylko ustalić, czy nie doszło do pomyłki.

      – Rawska zabiła syna z zimną krwią. To była jej największa pomyłka. Jeśli chcesz w swojej szlachetności zbawiać świat, proponuję zasadzić kilka drzew i wypuścić lisy z klatek. Ale Rawską sobie odpuść.

      Ta rozmowa nie miała już sensu. Podniosła się z krzesła i szurnęła nim tak, że odbiło się od stolika.

      – Co robisz?

      – Wygląda na to, że skończyliśmy – odpowiedziała chłodno. – Wracaj za swoje biurko przekładać papierki.

      Górny przytrzymał ją za dłoń zaciśniętą w pięść.

      – Poczekaj. Siadaj.

      Długo nie puszczał jej ręki. Odczekał, aż uspokoi się na tyle, by ponownie usiąść naprzeciw niego.

      – Czego ode mnie chcesz? – spytał, gdy umościła się po drugiej stronie stolika.

      – Powiedziałam, potrzebuję kwitów.

      – Są w prokuraturze, wiesz przecież.

      – Nie o nich mówię, oficjalne akta mnie nie interesują. Chodzi mi o to, co jest na Nowolipkach. W policyjnej bazie znajdziesz kopie zdjęć z miejsca zbrodni. Wystarczą mi skany.

      – Chryste, Krawiec!

      – Poza tym Jarecki trzyma w plikach wszystkie materiały ze swoich dochodzeń, nigdy ich nie usuwa.

      – Mam się włamać do jego plików? Może od razu nakopię sobie sam w dupę, zanim on to zrobi. Jest draniem, ale nie idiotą. Na pewno nie aż takim, żeby nie kapnął się, że ktoś grzebał w jego dysku.

      – Powiesz mu, że szukałeś czegoś dla Sierackiej.

      – Czyli mam wytrzeć sobie gębę prokuraturą. Świetny pomysł.

      – Musi ci wystarczyć, innego nie mam. Jeszcze dziś wyślę do niej zawiadomienie, że włączam się do sprawy.

      – A jeśli się nie zgodzi?

      – Prawo jest po mojej stronie, nie działam na czarno.

      – W takim razie wystarczy, żebyś dołączyła też wniosek o udostępnienie akt. Sieracka nie może nie dopuścić cię do kartoteki Rawskiej.

      Julia pokręciła głową.

      – Przejechałam się już raz na manipulacji dowodami przez Jareckiego i więcej nie zamierzam. Nie, nie zakładam, że Sieracka działa w złej wierze, ale to, co trafiło do niej na biurko, może mieć się nijak do tego, co trzyma w swoim komputerze nasz stary przyjaciel. To mogą być dwie wersje jednej prawdy.

      Nie mógł się nie zgodzić. Manipulacje Jareckiego były do tej pory drobnymi, mało groźnymi szwindlami, z których wykpiwał się w mistrzowskim stylu.

      Górny miękł powoli, ale konsekwentnie.

      – Pchasz palce między drzwi. Ale okej, powiedzmy, że to zrobię. Nadstawię łba dla twojego pomysłu, którego nie rozumiem. Tylko co ja z tego będę miał?

      – Dozgonną wdzięczność. Pasuje?

      – Mało.

      – W takim razie podaj swój cennik. Wolę wiedzieć od razu, nie chcę potem niespodzianek.

      – Wspólny weekend? – spytał od razu. – Poprzedni nam się udał. Chcę powtórki.

      Przeczesał palcami włosy i dorzucił błysk w oku. Szarym, jak napis na jego bluzie.

      – Dasz Jareckiemu jeździć po sobie za dwa dni spędzone ze mną w łóżku? Jesteś aż taki tani?

      – Powiedzmy, że specjalnie dla ciebie włączę swoją taryfę ulgową.

      – Mhm… – Julia pokiwała głową. – Czuję się zaszczycona.

      – Na twoim miejscu bym po prostu podziękował.

      – I jeśli się zgodzę, dostanę kwity na Rawską?

      – Dostaniesz tyle, ile będę mógł zorganizować.

      – Chcę mieć wszystko.

      Górny wbił w nią jednoznaczne spojrzenie.

      – To zupełnie tak jak ja. Chcę wiedzieć, co dalej będzie z nami. Liczę na naprawdę dużo, wiesz przecież.

      Słodko, a właściwie słodko-gorzko. Gdyby teraz na krześle Adama siedział zamiast niego ktoś inny, z kim rozstała się pewnej grudniowej nocy w restauracji, zgodziłaby się bez wahania. Kiedy odszedł, pozostawiając za sobą ślady na śniegu, pękła w środku.

      – Więc jak? – naciskał Górny. – Mamy deal?

      Odwlekała odpowiedź, ale nawet gdyby mieli siedzieć tu do jutra, w niczym nie zmieniłoby to jej sytuacji. Mogła albo nurzać się we wspomnieniach, albo iść dalej i zapomnieć o tym, co było między nią a Maciejewskim. Coraz bardziej nienawidziła tych wspomnień, zaczynały ją boleć jak źle złożona kość po otwartym złamaniu.

      – Jesteś tu? – Adam wyciągnął rękę w jej stronę, by położyła na jego dłoni swoją. Po chwili poruszył niecierpliwie palcami.

      – Cały czas. Myślę tylko nad tym wszystkim. Nad sprawą Rawskiej – dodała kłamliwie.

      Miała przed sobą porządnego mężczyznę. Silnego i wrażliwego zarazem. Faceta, na którym do tej pory nie zawiodła się ani razu. Odkąd przyciągnęła ze sobą do Warszawy swoje walizki, życie i Sylwię, stał przy niej jak cień. Czasami odnosiła wrażenie, że pod tym względem Górny to kalka Artura. Może nie we wszystkim, ale niemal zbliżał się do oryginału. Był jej kolejną szansą od losu, być może ostatnią. Nie miała zamiaru rzucać się od razu na głęboką wodę, ale zawsze mogła na początek popływać przy brzegu, gdzie bezpiecznie i skąd zawsze można uciec na stabilny ląd. Na dłuższy rejs na środek oceanu wciąż nie miała ochoty, ale wspólny


Скачать книгу