Czarne ziarno. Marta Zaborowska
Читать онлайн книгу.wzrost: 168 cm, włosy: ciemne, oczy: brązowe
Związek ze sprawą: podaje się za sprawcę czynu
Materiał dowodowy: krew (najprawdopodobniej ofiary) na ciele zatrzymanej Arlety Rawskiej. Pozostałych dowodów, w tym narzędzia zbrodni, brak.
Inne: według zeznań Marii Rawskiej najprawdopodobniej całe zdarzenie widziała jej małoletnia siostra, Nina Rawska, która zostanie poddana przesłuchaniu przez prokuratora w towarzystwie policyjnego psychologa. Data przesłuchania nie jest jeszcze ustalona. Wstępne przesłuchanie Judyty Rawskiej-Kawki zaplanowane jest na dzień 1 stycznia 2017 r., na godzinę 12:30.
Julia zamknęła laptopa. Brak narzędzia zbrodni, brak innych dowodów. Ofiara nie broniła się, co może znaczyć, że uderzenie przyszło znienacka. Jeśli pozostały ślady butów na ziemi w ogrodzie, z pewnością je zadeptano. Poza tym mógł je tam zostawić każdy. Jedynym dowodem była krew na rękach Rawskiej. Raport napisano dwie godziny po śmierci chłopaka. Czy to możliwe, żeby Nina jako jedyna widziała śmierć brata? O której Maria i jej ciotka wyszły z domu i zobaczyły, co zaszło? Czy któraś z nich słyszała krzyk Leona, kiedy wzywał pomocy? Czy w ogóle krzyczał? Raport spisany ręką policjanta był dramatycznie skąpy, być może powstał kolejny, bardziej szczegółowy, do którego Górny nie dotarł.
Julia sięgnęła po komórkę. Puściła do Górnego esemesa z nazwiskiem Rawskiej-Kawki i taką samą prośbą jak w przypadku Ludwika Zalewskiego: „Znajdź ją”.
Miała za sobą długi dzień i czuła pod skórą zmęczenie. Powinna się położyć i pozwolić oczom odpocząć przed poranną wyprawą pod Warszawę. Zamiast tego sięgnęła po notes ze spisanymi pytaniami, które miała zamiar zadać Ninie, gdy usiądą już naprzeciw siebie. Musiała je przejrzeć i sprawdzić, czy zawarła w nich wszystko. Lista pytań była koszmarnie długa, niemniej szansa na to, że dziewczynka w ogóle zechce rozmawiać, wydawała się nikła. Jej stan nie mógł być dobry, skoro od roku przebywała na leczeniu w zamkniętej klinice. Jeśli będzie odpowiadać zdawkowo lub milczeć, nic z niej nie wyciągnie.
Zaznaczyła na czerwono te z pytań, które będą musiały paść jako pierwsze i najważniejsze. Już samo patrzenie na nie wydawało się bolesne. Czy wcześniej dochodziło w waszym domu do rękoczynów? Czy znasz powód, dla którego ktoś chciałby zabić Leona? Czy widziałaś, jak matka podchodzi do twojego brata z nożem w ręku? Czy to prawda, że jako jedyna widziałaś, co się stało? Takich pytań nie zadaje się normalnie żadnemu dziecku. Być może istnieją cudowne metody zadania ich w inny sposób, ale jak widać, nie poradziły sobie z tym nawet prokurator i policyjna psycholog. Nina milczała porażona tym, co stało się w jej rodzinie. Ale to było rok temu. Może do tej pory zrozumiała, że jej milczenie w niczym nie pomoże i że nic nie cofnie czasu. Jeśli zależy jej na sprawiedliwym procesie jej matki, powinna współpracować.
Dlatego musi do niej dotrzeć i spróbować poskładać wydarzenia tamtej nocy w sensowną całość, kawałek po kawałku, godzina po godzinie, od momentu, w którym zaczęło dziać się źle. Ale przede wszystkim powinna poznać tamto miejsce i dom, i to jak najszybciej.
Musiała odłożyć sen na później. Postawiła ostatni czerwony krzyżyk przy pytaniu do Niny i wrzuciła notes do torby. Było wpół do pierwszej w nocy, gdy wciągnęła płaszcz i przekręciła klucz w zamku.
Z alei Krakowskiej skręciła w Łopuszańską, a potem wąskimi osiedlowymi uliczkami wymanewrowała w Skorosze, i dalej na południe. Oddalała się od świateł Warszawy i świstu sunących nocnych tramwajów. GPS pokazywał pobliski przejazd przez tory i stację kolejową WKD. Za nią ulice przerzedzały się, po kilku przecznicach miejski krajobraz ustępował już pojedynczym domom, za którymi rozciągały się tylko pola.
Mapa kierowała ją w głąb jednej z wąskich uliczek, Julia mrugnęła kierunkowskazem, choć nie jechało za nią żadne auto. Zredukowała bieg i wtoczyła się w Dereniową. Koła skody podskoczyły lekko na betonowych płytach, którymi wyłożona była droga. Wyglądała bardziej na wiejski trakt niż na klasyczną ulicę. Do tego wciąż zalegał na niej roztopiony śnieg, który rozbryzgiwał się przy każdym mocniejszym uderzeniu opon o kant nierówno rozmieszczonych płyt.
Włączyła długie światła, ciemny tunel drogi kończył się gdzieś w oddali konturami dopiero co powstającego osiedla, znad którego wystawały budowlane żurawie. Znajdowały się dwieście metrów dalej, zgodnie z tym, co napisano w policyjnym raporcie. Dom, którego szukała, stał dużo bliżej. Był ukryty między poczerniałymi od zimy krzakami, rozrośniętymi ponad miarę i wyciągającymi pojedyncze gałęzie ponad kamienny murek, który ciągnął się wzdłuż drogi. Przejechała przez rozjeżdżone błoto i wyminęła szargane wiatrem puste worki po cemencie przywiane tu z odległej budowy.
Zatrzymała skodę pod ledwie tlącą się latarnią, która służyła jednocześnie za słup elektryczny, po czym wyłączyła silnik. Wysiadła z auta i rozejrzała się dokoła. Przy nikłym świetle latarni widać było jedynie ciemne zarysy drzew i kamiennych palików powbijanych w wąski chodnik. Nie było rozpiętej między nimi siatki, sterczały każdy z osobna, pokruszone z pordzewiałymi obręczami, których dekady temu użyto do mocowania ogrodzenia.
Wyjęła z kieszeni płaszcza latarkę i puściła przed siebie snop światła. Przeszła kilkanaście kroków i stanęła przed kwadratowym bliźniaczym domem z płaskim dachem pokrytym eternitem, ze ścianami z cegieł nigdy nietkniętymi tynkiem. Przez środek budynku biegło ciemne głębokie pęknięcie dzielące dom na dwa mieszkania. Jednak bardziej namacalną granicę stanowił postawiony między nimi mur wysoki na dwa metry, opleciony szkaradnie wysuszonymi pnączami dzikiego bluszczu.
Spojrzała w okna obu mieszkań. Ani na parterze, ani na piętrze nie paliło się żadne światło. Sąsiedni dom wyglądał na opuszczony, nie miała jednak żadnej pewności, że nikt w nim nie mieszka.
To tu. Wejście od frontu z niewielkim zadaszeniem i przekręconą rynną, z drewnianą przybudówką bez widocznych drzwi. Musiały zostać zamontowane od strony ogrodu. Wszystko się zgadzało.
Przeskoczyła przez grudę ziemi zmieszaną z wkręconymi w nią chwastami, po czym podeszła bliżej domu. Szła ostrożnie, upewniając się przy każdym stawianym kroku, by spod jej butów nie wydostawał się żaden dźwięk mogący zbudzić mieszkańców sąsiedniego mieszkania, o ile tacy w ogóle byli. Odgłosy grubych podeszew tonęły jednak cicho w napęczniałym wilgocią piachu.
Obeszła dom. Zanurzony w mroku ogród nie przypominał tego ze zdjęcia Marii. Połamane krzaki i wykrzywione drzewa z pniami oblepionymi zgniłymi liśćmi takiego samego bluszczu, jaki piął się po murze dzielącym dom na dwie części, sprawiały wrażenie umarłych. Z trudem rozpoznała niewielki klomb zrobiony z cegieł, ogołocony z jakichkolwiek pędów, przysypany jedynie resztkami świeżo nadpalonych bierwion, rzuconych zapewne przez pałętających się po okolicy bezdomnych. Odkąd Maria się stąd wyniosła, domu nikt nie doglądał. Klomb zamienił się w palenisko, sąsiedzi, jeśli zostali na starych śmieciach, wybrali święty spokój zamiast wtrącania się w sprawę porzuconej posesji.
Podeszła do przybudówki. Na drzwiach wciąż było widać resztki zerwanej policyjnej taśmy. Pomieszczenie zamknięto na lichą kłódkę z równie lichym skoblem. Nie wiadomo, kto ją założył ani kiedy. Wyglądała na nową, nie nosiła jeszcze śladu rdzy. Była niewiele większa od kłódek, jakimi zamyka się podróżne walizki. Wystarczyło mocniej pociągnąć, by znaleźć się w środku.
Szarpnęła kłódką kilka razy i wysunęła ją ze skobla. Przeszła przez niewielki próg zbity z kawałka pilśniowej płyty i skierowała światło latarki do wnętrza, omiatając nim ściany. Stało pod nimi to, co zwykle ludzie umieszczają w takich miejscach: przetrawiony plamami i zawilgocony materac, grabie, przewrócona taczka, kilka parcianych worków ze starymi butami i połamanymi dziecięcymi zabawkami. Nie spodziewała