Skradzione laleczki. Ker Dukey

Читать онлайн книгу.

Skradzione laleczki - Ker Dukey


Скачать книгу
całą twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. Cudowny człowiek.

      – Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz, skarbie. Mamy przed sobą całą wieczność!

      Odwzajemniam uśmiech, ale nie radosne spojrzenie.

      Może i mamy dla siebie całą wieczność.

      Za to Macy nie ma zbyt dużo czasu.

      Obawiam się, że jeżeli to Benny był w centrum handlowym, to oznacza kolejne polowanie. A skoro potwór szuka nowej lalki, to stara prawdopodobnie już go znudziła.

      Albo, co gorsza, jest zbyt zniszczona, by móc się nią dalej bawić.

      Muszę ją odnaleźć.

      Szybko.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      ~ Burgund ~

      JEST TAKI WIELKI I BŁYSZCZĄCY.

      Całkiem nowy.

      Bez wad.

      Nie tak jak ja.

      Jest ciężki i z pewnością nie będę mogła nosić go w pracy. Ściągam pierścionek zaręczynowy z palca i kładę go na szafce, zniesmaczona faktem, że zgodziłam się poślubić Bo. Jestem taka samolubna. Zostałam jedną z tych kobiet, których szczerze nienawidzę. Uwiązałam go przy sobie, chociaż wiem, że nie mogę dać mu wszystkiego, na co zasługuje. Wszystkiego, co mu się należy po latach, które wytrzymał ze mną i moim zdrowo posranym stylem życia.

      – Trzeba zmienić rozmiar? – Z zamyślenia wyrywa mnie jego głos.

      – Jest…

      – Idealny i piękny? – przerywa z seksownym uśmiechem. – Zupełnie tak jak ty.

      Piękna lalka.

      Powstrzymuję dreszcze i zmuszam się do uśmiechu.

      Bo obejmuje mnie w talii i przyciska moje plecy do twardej klatki piersiowej. Kiedy miałam czternaście lat, żartowałam, że wyglądał jak chuchro. Teraz jednak chodzi na siłownię i ciężko pracuje, by utrzymać sportową sylwetkę. Ach, idealny facet dla każdej kobiety… Każdej poza mną.

      Odwracam się i zaplatam dłonie wokół jego karku. Gdy go całuję, nasze gorące języki rozpoczynają zmysłowy taniec. Nie przerywam, dopóki nie czuję, jak jego penis twardnieje przy moim udzie. Bo mnie unosi, a ja oplatam go nogami w pasie. Wzdycham cicho prosto w uchylone wargi.

      – Spóźnisz się – szepcze.

      Nie odpowiadam, jedynie ocieram się o niego coraz mocniej. W nagrodę wkrótce dostaję kilka orgazmów, które pomagają mi zapomnieć o poczuciu winy.

      Dillon okrąża moje biurko z kubkiem kawy w dłoniach. Jego oddech śmierdzi tak, jakby zrzygał mu się do ust jakiś barista, najprawdopodobniej po zjedzeniu całej garści ziaren kawowca… Patrzy na mnie spod byka, zerkając na zegarek i kręcąc głową.

      – Spóźniłaś się.

      – Och, doprawdy? Wiesz co, lepiej zjedz sobie kolejnego pączka i odpieprz się od mojego czasu pracy – warczę z fałszywym uśmiechem, po czym salutuję mu obiema dłońmi.

      – Jakież to dojrzałe. I stereotypowe – narzeka. – Ty tak na serio?

      Oczywiście, że na serio. Przecież w kąciku ust ma pieprzony cukier puder. Wyciągam rękę, by zetrzeć go z jego dolnej wargi i pokazać mu biały proszek na swoich palcach. Kiedy go dotykam, cały sztywnieje. Pewnie nigdy nie nauczę się szanować czyjejś przestrzeni osobistej.

      – Nie bądź babą – mruczę lekceważąco, po czym zlizuję cukier z palców, choć rzadko jem słodycze. Odpycham od siebie pudełko niedojedzonych pączków, które ktoś położył mi na biurku i unoszę brwi. – Nie trzeba być detektywem, żeby rozwiązać tę zagadkę.

      Scott ociera usta wierzchem dłoni, a następnie kładzie swój kubek na mojej teczce, zostawiając na niej brudny, brązowy ślad. Natychmiast go odsuwam. Kutas.

      – Jakieś wieści w sprawie zaginionej dziewczynki? – pytam z nadzieją, że kiedy spałam, pojawiły się nowe dowody.

      Dillon kiwa głową i wskazuje na tablicę, na której przywieszone są wszystkie poszlaki.

      – Matka dziewczyny przyznała, że zanim córka wyszła do centrum handlowego o coś się z nią pokłóciła. Całkiem możliwe, że nie zaginęła, tylko uciekła.

      – Dlaczego nie powiedziała nam o tym wcześniej?

      Wzrusza ramionami i sięga po kolejnego pączka.

      – Nie chciała, żebyśmy przestali jej szukać.

      Przecież i tak byśmy szukali.

      – Phillips, Scott, do mnie – warczy komisarz Wallis, gestem zapraszając nas do gabinetu.

      – Co tym razem narobiłeś? – mruczę do Dillona, wytrącając mu z ręki ostatni kawałek pączka.

      – Suka. – Podnosi jedzenie z ziemi i wkłada je do ust. – Reguła pięciu sekund – tłumaczy. Ohyda.

      – Scott, zamknij drzwi. – Wallis zasiada za biurkiem na swoim skórzanym fotelu. – Właśnie zgłoszono nam sprawę morderstwa. Komendant chce, żebyście się tym zajęli.

      – A co z zaginioną? – pytam nieco zawiedziona, przez co komisarz patrzy na mnie spod byka.

      – Jej sprawę przejmują Jones i Henderson. Dziewczyna pewnie uciekła. Przed zachodem słońca zgłodnieje i wróci do domu. Wasza dwójka jest mi potrzebna przy tym śledztwie. – Podsuwa nam akta i wskazuje drzwi. Łapię za teczkę szybciej, niż zdąży zrobić to mój partner, i wychodzę mamrocząc pod nosem:

      – Co za chujnia.

      Wcale nie mam nic przeciwko pracy nad sprawą zabójstwa, ale ta dziewczyna nadal gdzieś tam jest, zagubiona i samotna. Nieważne czy uciekła, czy nie. A co jeśli czeka, żeby ktoś ją odnalazł i uratował? Czeka, chociaż nikt jej nie szuka?

      – Ruszajmy – nakazuje Dillon, skręcając w stronę mojego biurka, by wziąć ostatniego pączka. Przyśpieszam kroku i go doganiam, po czym chwytam to wysmażone, pocukrowane cholerstwo i porywam je tuż sprzed jego nosa. Partner posyła mi złośliwy uśmiech i zakłada marynarkę.

      – Wychodzimy – ogłasza, choć i tak nikt go nie słucha.

      Musimy dotrzeć na miejsce zbrodni przed mundurowymi. Zabezpieczyć teren, zanim policjanci podepczą wszystkie dowody. Bez słowa wychodzę więc za Dillonem, po raz ostatni spoglądając na zdjęcie czternastolatki, Aleny Stevens, przypięte do korkowej tablicy. Następnie wgryzam się w pączka. Zjadam go tylko po to, by on nie mógł tego zrobić. Jestem suką.

      Kiedy docieramy do sklepu, którego właścicielka została zamordowana, przewraca mi się w żołądku, a świat wokół mnie gwałtownie zwalnia. Mam wrażenie, jakby krew w moich żyłach zastąpił twardniejący cement. Nie jestem w stanie oddychać.

      Wystawę sklepu zdobią porcelanowe lalki. Ustawione w równym rządku, piękne, zachwycające. Bum, bum, bum.

      Piękne laleczki…

      – Phillips?

      Mam dreszcze i tylko cudem potrafię to ukryć. Patrzę partnerowi prosto w oczy i entuzjastycznie kiwam głową.

      – Tak, tak, wszystko okej, nic mi nie jest… Znaczy, wszystko w porządku – jąkam się, na co on marszczy brwi i przeszywa mnie swoimi ciemnymi przenikliwymi oczami. Ich kolor kojarzy mi się z karmelem. Nie są tak ciemne jak oczy Benny’ego. Chociaż Scott na pozór jest zwykłym dupkiem, w jego spojrzeniu dostrzegam to, co próbuje ukryć pod twardą


Скачать книгу