Wędrująca Ziemia. Cixin Liu
Читать онлайн книгу.elektromagnetyzm. Prawdę mówiąc, w naszym świecie nigdy nie odkryliśmy ognia.
– Musiało tam być bardzo ciemno – stwierdził Fan.
>> W istocie było tam trochę światła. Wytwarzały je radioaktywne pierwiastki znajdujące się w ścianach naszego świata. Te ściany były naszym niebem. Światło z tego „nieba” było bardzo słabe i stale się zmieniało z powodu fluktuacji radioaktywności. Mimo to dzięki niemu powstały u nas oczy. Ponieważ jądro naszego świata nie wytwarzało grawitacji, nasze miasta unosiły się w ciemnej, pustej przestrzeni. Były mniej więcej wielkości waszych, a widziane z daleka wydawałyby się wam rozjarzonymi chmurami.
>> Proces ewolucji życia mechanicznego jest dużo wolniejszy od ewolucji organizmów opartych na węglu, ale w końcu osiągnęliśmy ten sam poziom rozwoju co wy, chociaż innymi środkami, i też zaczęliśmy się zastanawiać nad naszym wszechświatem.
– Dla mnie byłoby tam ciasno. Wy też mieliście takie odczucie? – zapytał Fan, rozmyślając o rewelacjach, które usłyszał od obcych.
>> Ciasno… To dla nas nowe słowo. W pewnym momencie zaczęliśmy odczuwać pragnienie większej przestrzeni, dużo silniejsze od podobnych pragnień, jakie mógł odczuwać wasz gatunek. Pierwsze wyprawy badawcze w głąb warstw skalnych zaczęliśmy wysyłać we wczesnej starożytności. Eksploracja oznaczała dla nas drążenie tuneli w celu znalezienia innych komór w naszym wszechświecie. Stworzyliśmy wiele fascynujących i urzekających mitów o tych odległych miejscach i prawie cała nasza literatura sprowadzała się do snucia fantazji o innych komorach. Jednak wkrótce zakazano eksploracji pod karą śmierci przez zwarcie.
– Zakazano? Zrobił to wasz Kościół? – domyślił się Fan.
>> Nie, nie mamy żadnego Kościoła. W cywilizacji, która nie widzi słońca i gwiazd, nie może powstać religia. Zakazując drążenia tuneli, nasz senat kierował się bardzo praktycznym powodem – nie dysponowaliśmy prawie nieskończoną przestrzenią, jaką macie wy. Nasz świat ograniczał się do tej komory o średnicy pięciu tysięcy siedmiuset kilometrów. Lądował w niej cały gruz powstały wskutek drążenia tuneli. Ponieważ wierzyliśmy, że warstwy skał ciągną się we wszystkie strony w nieskończoność, tunele mogły się stać bardzo długie, tak długie, że całą Komorę wypełniłby w końcu usuwany z nich gruz! Ujmując to inaczej, przekształcilibyśmy pustą kulę w jądrze naszego świata w bardzo długi tunel.
– Ten problem można by rozwiązać, przesuwając gruz w przestrzeń już wytworzoną przez kopaczy – zasugerował Fan. – Wtedy stracilibyście tylko tyle przestrzeni, ile potrzebowali kopacze, by przetrwać i móc drążyć dalej.
>> Faktycznie. Późniejsi kopacze wykorzystywali opisaną przez ciebie metodę. W istocie badacze tworzyli tylko małą komorę dla siebie, bańkę, w której mogli przeżyć i kontynuować swoją misję. Zaczęliśmy nazywać te wyprawy „statkami komorowymi”. Ale i tak każda z nich oznaczała, że w naszej przestrzeni znajdzie się sterta gruzu wielkości takiego statku i że musielibyśmy czekać do jego powrotu, by móc umieścić gruz znowu tam, skąd go wydobyto. Gdyby statek badawczy nie wrócił, ta mała sterta zajęłaby kawałek przestrzeni, ale byłaby ona dla nas stracona na zawsze. W tamtych czasach mieliśmy wrażenie, że taki statek kradnie nam tę część przestrzeni. Dlatego zaczęliśmy nazywać badaczy złodziejami przestrzeni.
W naszym klaustrofobicznym świecie cenny był każdy centymetr kwadratowy, a po zbyt wielu nieudanych wyprawach, z których nie wróciły statki, straciliśmy znaczną część obszaru. Właśnie z tego powodu w starożytności zakazano tych ekspedycji. Zresztą nawet bez zakazu życie w statkach komorowych było niewyobrażalnie ciężkie i niebezpieczne. Załoga takiej jednostki składała się zwykle z nawigatora i kilku kopaczy. W tamtych czasach nie mieliśmy maszyn górniczych, więc musieliśmy polegać na pracy ręcznej, co jest porównywalne z wiosłowaniem na waszych pierwszych łodziach. Starożytni eksploratorzy musieli niezmordowanie kopać z użyciem najprostszych narzędzi i przepychać swoje statki przez warstwy skał w bardzo powolnym tempie. Praca w tych ciasnych, otoczonych litą skałą tunelach, w niemal całkowitym zamknięciu, w pogoni za ulotnym marzeniem, niewątpliwie świadczy o niewiarygodnym harcie ducha badaczy.
Ponieważ statki komorowe wracały na ogół tą samą drogą, którą przebyły, podróż powrotna była zwykle dużo łatwiejsza. Wystarczyło tylko wypchnąć gruz. Jednak pragnienie odkryć, niczym nałóg hazardzisty, często doprowadzało załogi statków do punktu, z którego nie było już odwrotu. Nieszczęśnicy opadali z sił, kończyły się im zapasy i zostawali gdzieś w połowie drogi powrotnej, a statek stawał się ich grobem. Mimo to i mimo znacznego ograniczenia eksploracji nasz świat nigdy nie porzucił marzenia o znalezieniu innych światów.
Rozdział 4
Przesunięcie ku czerwieni
>> Pewnego dnia 33281 roku ery Komory – w waszych terminach chronologicznych, bo obliczanie czasu w naszym świecie jest tak odmienne od waszego, że byś go nie zrozumiał – w skalnym niebie nad naszym światem pojawiła się mała dziura. Wysypało się z niej trochę kamieni, których radioaktywne promieniowanie świeciło jak gwiazdy. Natychmiast wysłano tam oddział żołnierzy w celu zbadania tej szczeliny. (Pamiętaj, że w komorowym świecie nie ma grawitacji). Odkryli, że powrócił statek komorowy eksploratorów. Wyruszył on osiem lat wcześniej i dawno porzuciliśmy nadzieję, że jeszcze go zobaczymy. Nosił nazwę Czubek Igły i wkopał się na dwieście kilometrów w skałę. Żaden inny statek z tych, które wróciły, nie dotarł tak daleko.
Czubek Igły wyruszył z dwudziestoosobową załogą, ale w chwili powrotu na jego pokładzie pozostał tylko jeden naukowiec. Nazwijmy go Kopernik. Zjadł resztę załogi, włącznie z kapitanem. Prawdę mówiąc, w starożytności ten sposób przetrwania był najskuteczniejszą metodą przetrzymania długich wypraw w głębokie warstwy skał.
Za złamanie ścisłego zakazu organizowania wypraw i kanibalizm skazano Kopernika na śmierć. W dniu wykonania wyroku na centralnym placu miasta stołecznego zebrało się ponad sto tysięcy osób, by zobaczyć egzekucję. Gdy czekali na niesamowity spektakl doprowadzenia do zwarcia w jego układzie scalonym, któremu miał towarzyszyć piękny snop iskier, na plac wpłynęła grupa naukowców. Byli członkami Światowej Akademii Nauk i przybyli tam, by oznajmić o przełomowym odkryciu, którego dokonali, badając gęstość próbek skał przywiezionych przez Czubek Igły.
– Na waszym świecie nie ma grawitacji. Jak mogliście mierzyć gęstość? – wtrącił Fan.
>> Wykorzystywaliśmy w tym celu bezwładność. To bardziej skomplikowane niż wasze metody, ale mniejsza z tym. W każdym razie nasi naukowcy myśleli wtedy, że statek po prostu przypadkiem natrafił na nierówną warstwę skały. Jednak w następnym wieku wiele statków komorowych spenetrowało skały na większych głębokościach i wróciło z pobranymi stamtąd próbkami. Dokonały niewiarygodnych odkryć – gęstość skał z każdej strony zmniejszała się wraz ze wzrostem odległości, i to konsekwentnie! Wstrząsnęło to podstawami rządzącej niepodzielnie w naszym świecie teorii stałego wszechświata. Skoro w miarę wkopywania się w skały gęstość świata komorowego się zmniejszała, to można było zasadnie się spodziewać, że w końcu dojdzie do zera. Na podstawie zebranych danych nasi naukowcy obliczyli, że stanie się tak w odległości około trzydziestu tysięcy kilometrów.
– To bardzo przypomina sposób wykorzystania przez Hubble’a przesunięcia ku czerwieni! – krzyknął Fan.
>> Rzeczywiście. Nie mogliście wyobrazić sobie przesuwania się ku czerwieni z prędkością przekraczającą prędkość światła, więc doszliście do wniosku, że oznacza ona koniec wszechświata. Tam samo łatwo było naszym przodkom przyjąć, że obszar, gdzie gęstość równa się zeru, jest przestrzenią otwartą. Tak narodził się nowy model wszechświata. Zakładał on, że gęstość zmniejsza się proporcjonalnie do odległości od Komory i w końcu dochodzi do punktu,