Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer

Читать онлайн книгу.

Zbrodnia wigilijna - Georgette  Heyer


Скачать книгу
ją też po karku, gdyby akurat nie stanęli na progu salonu.

      Na dole nie było jeszcze ani Stephena, ani Mottisfonta, jednak pozostała trójka gości już się pojawiła. Stali, popijając koktajle, i jedynie Maud, która – jak twierdziła – nigdy nie dotyka alkoholu, bezskutecznie poszukiwała Życia Elżbiety, cesarzowej Austrii. Ostatnio zostawiła tę książkę na parterze, lecz nie była pewna, w którym miejscu. Raczej niemądrze spytała Paulę, czy przypadkiem jej nie widziała. Pogrążona w ponurych myślach dziewczyna drgnęła, usłyszawszy swoje imię. Zrobiła taką minę, jakby pytanie ją zdenerwowało.

      – Ja? – zdziwiła się. – A co mi, na Boga, do twojej książki?

      – Po prostu jej szukam, moja droga – odparła Maud spokojnie. – Pamiętam, że miałam ją tutaj po lunchu. A może zabrałam ją ze sobą, kiedy szłam do siebie odpocząć?

      Paula rzuciła jej rozdrażnione spojrzenie i zaczęła krążyć po całym salonie, znów zatopiona w mrocznych myślach.

      Po kilku daremnych próbach nawiązania rozmowy z Roydonem, który wydawał się tak samo przygnębiony jak Paula, Valerie podeszła z napuszoną miną do kominka. Szybko dołączył do niej Joseph, rzucił kilka nadmiernie wylewnych komplementów i w ogóle robił wszystko, co mógł – tak to przynajmniej widziała Mathilda – żeby ją rozchmurzyć.

      Valerie nie miała jednak ochoty na pogawędkę i była coraz bardziej przekonana, że całe to towarzystwo jest okropnie nudne. Nie należała do pokolenia nauczonego grzeczności wobec starszych, więc po prostu zlekceważyła Josepha i powiedziała Maud, że nie widziała jej książki, a gdyby nawet ją gdzieś zobaczyła, to nie odróżniłaby jej od innych.

      Roydon przyniósł koktajl Mathildzie i zatrzymał się przy niej z wahaniem. Po kilku zdawkowych uwagach niespodziewanie zebrało mu się na szczerość.

      – Zastanawiałem się nad tym, co pani powiedziała, i doszedłem do wniosku, że spróbuję jeszcze raz. W końcu mogę się chyba zaprezentować Henry’emu Staffordowi, prawda? Może spodoba mu się moja sztuka? Niedawno wystawił Rozpaloną noc, pewnie pani słyszała, która zeszła z afisza już po tygodniu. Nie będę się więcej krygował. Ma pani całkowitą rację: moje dzieło jest na tyle dobre, że musi się obronić.

      Mathilda nie pamiętała, by mówiła coś takiego, ale ucieszyła się, że Roydon, który tak niedawno rozpaczał nad odmową Nathaniela, teraz odzyskał dobry nastrój, i szczerze pogratulowała mu nowego entuzjazmu. Właśnie wtedy do salonu wszedł Edgar Mottisfont. Wyraził nadzieję, że nie kazał na siebie czekać zbyt długo. Potem coś gadał, dopóki Joseph go nie spytał, czy nie widział Nata albo Stephena. To pytanie chyba mu przypomniało nieprzyjemną rozmowę z Nathanielem. Odpowiedział spokojnie, że nie, nie widział ostatnio żadnego z tych panów, i w końcu pogrążył się w ponurym milczeniu.

      Stephen pojawił się po kilku minutach, tak samo niechętny do rozmowy jak pozostali goście. Wszyscy popatrzyli na zegar, życząc sobie, aby Nathaniel się pośpieszył.

      O wpół do dziewiątej w drzwiach stanął Sturry i oznajmił, że kolacja jest gotowa. Jego pana wciąż nie było w towarzystwie, więc odwrócił się na pięcie i wyszedł z zawiedzioną miną. Joseph powiedział z nadzieją w głosie, że Nat z pewnością zejdzie do wszystkich już za minutkę, ale gdy minęło dziesięć minut, zauważył, iż Nat najwyraźniej nie spojrzał w porę na zegarek, i zasugerował Stephenowi, aby poszedł na górę i sprowadził stryja na kolację.

      Stephen, który właśnie nalewał sobie do szklanki kolejną porcję sherry, odparł z typowym dla siebie brakiem ogłady, że jeśli Joe martwi się nieobecnością Nata, powinien pójść po niego osobiście.

      – Och, proszę cię, Stephenie, mógłbyś sobie darować podobne uwagi – zaprotestował Mottisfont. – To nie było zbyt grzeczne z twojej strony, chłopcze.

      – Naprawdę nic sobie nie robię z zachowania mojego bratanka – oznajmił Joseph ze sztuczną wesołością. – Stephen i ja doskonale się rozumiemy. Paulo, moja droga, może ty pobiegniesz na górę i zastukasz do drzwi stryjka?

      – Nie, dziękuję – odparła Paula, po czym nerwowo się roześmiała. – Chciałam do niego wejść już wcześniej, żeby z nim porozmawiać, ale nie odpowiedział na moje pukanie.

      Stephen wyszczerzył zęby.

      – Jak widać, nie ma w rodzinie ochotników, którzy by sprowadzili stryjka Nata do jadalni. Zajmijmy się więc kolacją.

      Valerie sprawiała wrażenie, jakby nieobecność Nathaniela była dla niej ulgą, powiedziała jednak:

      – Przecież nie możemy usiąść do stołu bez pana Herriarda, prawda?

      – Moja śliczna, jesteś naprawdę bardzo dobrze wychowana – zareagował na to Stephen.

      – Wy wszyscy jesteście bandą leni – orzekł Joseph. – Wygląda na to, że sam będę musiał ruszyć stare kości i poczłapać na górę.

      – Nie ująłbym tego w tych samych słowach, ale właściwie zrozumiałeś moją wypowiedź – stwierdził Stephen.

      Paula parsknęła śmiechem, lecz kiedy Joseph wychodził z salonu, powiedziała:

      – Widzę, że dobry humor cię nie opuszcza, braciszku.

      – Podobnie jak ciebie, siostro – odparł i uśmiechnął się do niej życzliwie, choć przez zaciśnięte zęby.

      – Chyba mam już dosyć Herriardów w najbliższym otoczeniu – odezwała się Mathilda.

      Maud, która zrezygnowała z szukania książki i usiadła na swoim stałym miejscu przy kominku, powoli przenosiła wzrok ze Stephena na jego siostrę i Mathildę. Z twarzą pozbawioną śladu jakiejkolwiek myśli poruszyła pulchnymi, drobnymi dłońmi i zacisnęła je na kolanach.

      – Zastanawiam się, jak ty to znosisz, Maud – powiedziała Mathilda.

      – Jestem przyzwyczajona, moja droga.

      W tej chwili rozległ się głos Josepha. Był na piętrze i wołał Stephena:

      – Stephenie, stary koniu, chodź tu do mnie, dobrze?

      Edgar Mottisfont westchnął:

      – Boże! Mam nadzieję, że nie stało się nic złego.

      – A co złego mogłoby się tu stać? – spytał Stephen, zmierzając do drzwi. – Czego chcesz, Joe?

      – Chodź tutaj, chłopcze, ale szybko!

      Stephen wzruszył ramionami i wyszedł z salonu.

      – O co mu chodzi? – zdziwiła się Valerie. – Może pan Herriard jest chory albo coś takiego?

      – Chory? A niby na co? Kiedy ostatnio go widziałem, był w jak najlepszym zdrowiu – oznajmił Mottisfont.

      – Jego lumbago… – mruknęła Mathilda.

      Stephen bez pośpiechu wspiął się po schodach do apartamentu stryja. Przed drzwiami zastał Josepha i służącego Nathaniela, Forda. Obaj mieli zmartwione miny.

      – Co się stało? – spytał.

      – Stephen, chłopcze, to mi się wcale nie podoba – odparł Joseph. – Nat nie reaguje na moje pukanie, a Ford mówi, że nie odpowiedział też pół godziny temu, kiedy to on dobijał się do drzwi.

      – No i co z tego? – spytał Stephen. – Prawdopodobnie ma na dzisiaj dosyć rasy ludzkiej i nie sposób go za to winić.

      – Nie żartuj sobie! Może stało się coś złego. Moim zdaniem powinniśmy wyważyć drzwi.

      – Z pokoju nie dobiega żaden dźwięk – powiedział Ford z uchem przytkniętym do szpary. – A już kilka razy go wywoływałem.

      Stephen uniósł brwi.

      – Stryjku


Скачать книгу