Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer
Читать онлайн книгу.nie jest żaden pensjonat teatralny – odparł Roydon bliski już szaleństwa. – Dowie się pani niebawem, że chodzi o dom rozpusty.
Zapadła cisza, którą przerwał spokojny głos Maud:
– Spodziewam się, że dywany w takich domach są równie brudne.
– Przyjrzyj się lepiej naszym! – zagrzmiał Nathaniel.
Joseph uznał, że musi interweniować.
– Za często przerywamy naszemu artyście. Przecież takim zachowaniem utrudniamy mu zadanie! Jestem pewien, że nikt z nas nie jest aż tak staromodny, żeby nie mógł zaakceptować niewinnych wulgaryzmów.
– Mów za siebie! – warknął Nathaniel.
– Stryjek Joseph mówi za siebie – zauważył Stephen. – Ale trzeba mu oddać sprawiedliwość, że mówi też w imieniu większości zgromadzonego tu towarzystwa.
– Może jednak woleliby państwo, żebym dalej nie czytał? – zasugerował Roydon, z trudem wymawiając poszczególne słowa. – W każdym razie uczciwie ostrzegam, moja sztuka nie jest lekkostrawnym daniem, odpowiednim dla wrażliwych żołądków.
– Och, musisz czytać! – zawołała Valerie. – Ta sztuka na pewno ogromnie mi się spodoba. Bardzo proszę wszystkich, przestańcie mu przerywać.
– Siedzi nieruchomo, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze – niespodziewanie wyrecytowała Paula przejmującym głosem. – W pewnej chwili bierze do ręki szminkę i zmęczonymi ruchami zaczyna malować usta. Rozlega się pukanie do drzwi. Instynktownym, ale kokieteryjnym ruchem układa loki, prostuje na krześle wyczerpane ciało i woła: wejść!
Występ Pauli, polegający na odtworzeniu ruchów bohaterki w scenerii salonu w dobrym domu, okazał się dla Mathildy nie do wytrzymania. Krztusząc się ze śmiechu, z trudem wyjaśniła, że jest jej bardzo przykro, ale tego rodzaju sytuacje właśnie tak na nią działają.
– Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, co cię tak serdecznie rozbawiło? – zawołała Paula z groźnym błyskiem w oczach. – Śmiech to nie jest to, czego bym w tej chwili oczekiwała.
– To nie twoja wina – zapewniła ją Mathilda ze skruszoną miną. – W gruncie rzeczy im tragiczniejsza jest sytuacja na scenie, tym bardziej chce mi się śmiać.
– Doskonale wiem, co masz na myśli! – rzekł Joseph. – Ach, Paulo, moja droga, tak naprawdę Tilda okazuje ci większy podziw, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Kilkoma krótkimi gestami zbudowałaś taki nastrój, że stargałaś jej nerwy. Pamiętam taki moment pełen napięcia, kiedy pewnego razu grałem dla pełnej sali na scenie w Montrealu. Nagle poczułem, że ci widzowie są częścią mnie, że każdy z nich wpatruje się zachłannie w moje usta. Zamilknąłem dla lepszego efektu, miałem wrażenie, że trzymam tych wszystkich ludzi w garści. Zapadła absolutna cisza, lecz nagle ktoś ją przerwał salwą niepohamowanego śmiechu. Żenada? Owszem, ale ja wiedziałem, dlaczego ten człowiek zaczął się śmiać, dlaczego nie był w stanie się powstrzymać.
– Zaryzykowałbym stwierdzenie, że i ja bym to odgadł – zgodził się Stephen.
Jego słowa tak ubawiły Nathaniela, że zmienił zdanie. Teraz nie chciał już przerywać czytania Robaczywego drzewa, lecz po raz trzeci poprosił Roydona, żeby kontynuował.
– Wchodzi pani Perkins, gospodyni – zaczął Roydon i przeczytał akapit z opisem tej postaci.
Jego słowa plastycznie przedstawiały panią Perkins jako osobę tak odrażającą, że wszyscy obecni wysłuchali ich z zapartym tchem. Wszyscy poza Maud, która zaczęła niespokojnie krążyć po salonie, wyraźnie czegoś szukając.
– Ta zagadka zaraz mnie zabije! – zawołał w końcu Stephen. – Coś zgubiłaś, ciociu?
– Nie przejmuj się mną, mój drogi. Nie chcę nikomu przeszkadzać – odparła Maud nieszczerze. – Ale zastanawiam się, gdzie położyłam swoją robótkę na drutach. Niech pan czyta, panie Roydon, proszę. To jest naprawdę interesujące! Muszę powiedzieć, że bardzo mnie wciągnęło.
Stephen, który razem z Mathildą włączył się do poszukiwania robótki, zauważył sotto voce2, że zawsze się zastanawiał, w jakich okolicznościach Joe poderwał Maud, i teraz już wie. A Mathilda, odkrywszy za poduszką cztery stalowe druty i zaczętą właśnie wełnianą skarpetę, oświadczyła, że jest łajdakiem.
– Dziękuję ci, moja droga – powiedziała Maud, znów siadając przy kominku. – Teraz będę mogła słuchać i pożytecznie pracować.
Roydon zdołał doczytać swoje dzieło do końca już bez przeszkód, jedynie przy akompaniamencie szczękających drutów Maud. Z pewnością nie było ono złe. Zdaniem Mathildy chwilami było niemal błyskotliwe, nie nadawało się jednak do czytania w zaciszu rodzinnego salonu. Tak jak Mathilda się spodziewała, w sztuce znalazło się sporo scen przemocy i od początku do końca była ona makabryczna. Niektóre fragmenty można by usunąć z korzyścią dla całości. Paula bez reszty wcieliła się w główną bohaterkę w scenie finałowej, ale tak samo jak Roydon nie zdawała sobie sprawy, że dramat, w którym gra rolę upadłej kobiety, nie wzbudzi w Nathanielu nawet odrobiny entuzjazmu. W gruncie rzeczy jej stryj panował nad sobą jedynie dzięki najwyższemu wysiłkowi woli. Głęboki głos Pauli wibrował w salonie, tymczasem on sam stawał się z minuty na minutę coraz bardziej niespokojny. Mamrotał pod nosem słowa, których nikt nie rozumiał, ale które na pewno nie byłyby przyjemne ani dla twórcy, ani dla jego aktorki.
Czytanie skończyło się po siódmej wieczorem. W trakcie ostatniego aktu Nathaniel trzy razy spojrzał na zegarek. W pewnej chwili Stephen szepnął mu do ucha coś, co wywołało na jego ustach słaby uśmiech, lecz kiedy Roydon położył wreszcie maszynopis na stole, po uśmiechu nie było już nawet śladu.
– Bardzo budujące – powiedział Nathaniel z widocznym wstrętem.
Podniecona swoim występem Paula była głucha na złośliwe nuty w głosie stryja. Jej ciemne oczy błyszczały, policzki przyjęły ładny kolor, a szczupłe ramiona niemal fruwały w powietrzu, jak zawsze, kiedy była podekscytowana. Ruszyła w kierunku Nathaniela, rozłożywszy je szeroko.
– Cudowna sztuka, stryjku, prawda?
Mathilda, Joseph, Valerie i nawet Mottisfont, którymi Robaczywe drzewo wstrząsnęło w najwyższym stopniu, nagle zaczęli coś szybko mówić, przeszkadzając sobie nawzajem i topiąc w potokach słów odpowiedź, której mógłby udzielić Pauli Nathaniel. Stephen trzymał się na dystans i obserwował ich z drwiącą miną. W obawie przed tym, co Nathaniel mógłby jeszcze powiedzieć Roydonowi, towarzystwo chwaliło sztukę i szczodrze szafowało komplementami. Dramatopisarz był zadowolony i triumfujący, jednak jego spojrzenie wędrowało ku twarzy pana domu. Wszyscy mu współczuli, bo widzieli dręczący go niepokój. Powtarzali w kółko, że jego dzieło jest frapujące, oryginalne i naprawdę daje do myślenia.
Paula była mało zainteresowana spływającymi na nią komplementami i pochwałami dla jej gry. Z uporem, który sprawił, że Mathilda miała ochotę nią potrząsnąć, ponownie zaatakowała stryja:
– Kiedy już usłyszałeś ten tekst, stryjku Nathanielu, pomożesz Willoughby’emu, prawda?
– Jeśli wyrażasz w ten sposób przypuszczenie, że dam ci pieniądze, a ty je roztrwonisz na coś, co mogę nazwać jedynie nieobyczajnymi banialukami, to nie, nie pomogę – odparł Nathaniel, jednak na tyle cicho, by nie usłyszał go autor sztuki.
Paula wbiła w niego puste spojrzenie, jakby nie zrozumiała tego, co przed chwilą powiedział.
– Czy ty nie widzisz… nie widzisz, że główna rola w tej sztuce została napisana właśnie dla mnie? – spytała, z trudem dobierając słowa.
– Na litość boską! – zagrzmiał Nathaniel.