Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer

Читать онлайн книгу.

Zbrodnia wigilijna - Georgette  Heyer


Скачать книгу
sztuki nie dawała Mathildzie spokoju. Choć żaden moment nie wydawał się ku temu dobry, świadomość, że Roydon będzie przedstawiał swoje dzieło właśnie teraz, tej konkretnej, tak kiepsko dobranej grupie ludzi, kazała jej dojść do wniosku, że jedynie wielki cud mógłby ocalić to rodzinne zgromadzenie przed katastrofą. Współczuła Roydonowi, widząc, jak ten nerwowo gryzie ciastko. Bardzo poważnie traktował swoją dzisiejszą rolę, a jednocześnie był rozdarty pomiędzy wiarą w siebie a naturalnym lękiem przed wystąpieniem na forum, które – co doskonale rozumiał – wcale mu nie sprzyjało. Mathilda przeszła kilka kroków i usiadła na krześle obok niego. Zagłuszona głośnym przekomarzaniem się Valerie i Josepha, poprosiła Roydona:

      – Chciałabym, żeby mi pan najpierw trochę opowiedział o tej sztuce.

      – Ona nikomu z państwa z pewnością się nie spodoba – odparł markotnie, co być może wynikało ze zdenerwowania.

      – Części z nas się nie spodoba – zgodziła się spokojnie. – Czy już pan gdzieś pokazywał swoją twórczość?

      – Nie. Chociaż pewnej niedzieli miałem jedno wieczorne przedstawienie. Ale to nie była ta sama sztuka. Zainteresowała się nią Linda Bury, do niczego jednak nie doszło. Oczywiście pewne fragmenty tekstu były jeszcze bardzo niedojrzałe; teraz to widzę. Mój problem polega na tym, że nie mam żadnego wsparcia. – Odgarnął z czoła niesforny kosmyk włosów i dodał buńczucznie: – Pracuję w banku!

      – To nie najgorszy sposób spędzania czasu – orzekła Mathilda, która w tej wojowniczej postawie nie chciała widzieć niczego nadzwyczajnego ani żałosnego.

      – Gdybym tylko mógł dobrze zacząć, wtedy… już nigdy więcej nie przekroczyłbym progu tego banku.

      – Prawdopodobnie taki dzień kiedyś nadejdzie. Czy pańska sztuka może zaciekawić duże grono odbiorców?

      – To jest bardzo poważny dramat. Nie dbam o duże grono odbiorców, jak to pani ujęła. Ja… ja po prostu wiem, że potrafię pisać sztuki, i to dobre sztuki, ale prędzej utknę do końca życia w tym banku, niż…

      – …niż splugawi pan swoją twórczość – dopowiedziała Mathilda, nie znajdując w tym momencie mniej ostrego słowa.

      Roydon się zaczerwienił i wykrztusił:

      – Tak, właśnie to miałem na myśli, mimo że z pewnością pani mnie wyśmieje. Czy sądzi pani… czy istnieje choć promyk nadziei, że pan Nathaniel zainteresuje się moim dziełem?

      Mathilda nie miała takiej nadziei, lecz nie odważyła się powiedzieć tego Roydonowi, choć w gruncie rzeczy była uczciwą kobietą. A on, czekając na jej słowa, patrzył na nią z takim niepokojem, że zaczęła, właściwie bez sensu, snuć w głowie plany, jak by tu obłaskawić Nathaniela i powiedzieć mu kilka miłych słów o sztuce młodego dramatopisarza.

      – Tu wcale nie chodzi o ogromne pieniądze – oznajmił Roydon smutnym głosem. – Nawet jeśli pan Nathaniel nie dba o sztukę, może zechciałby dać szansę Pauli? Widzi pani, ona byłaby w swojej roli naprawdę nadzwyczajna. Może jej stryj to zauważy? Paula zagra dzisiaj najważniejszy fragment, żeby mu to pokazać.

      – A co to za rola? – spytała Mathilda, która nie czuła się na siłach, aby wyjaśnić młodemu człowiekowi, że Nathaniel w głębi serca nie życzy sobie, aby bratanica w jakikolwiek sposób wiązała się z teatrem.

      – To rola prostytutki – odparł autor beznamiętnym tonem.

      Mathilda zakrztusiła się herbatą. Nagle przyszły jej do głowy najdziksze pomysły, w jaki sposób mogłaby przebłagać Roydona, żeby nie był głupcem i nikomu nie zdradzał treści swojego dzieła. Czyszcząc plamę po herbacie, doszła jednak do fatalistycznego przekonania, że nic, co by teraz powiedziała, nie powstrzyma młodego człowieka przed rzuceniem wyzwania losowi.

      Stephen, który przeszedł przez cały salon, aby położyć na swoim talerzu kolejne ciastko, zobaczywszy plamę na sukience Mathildy, podał jej swoją chusteczkę.

      – Niezdarna dziewczyna! – zawołał. – Trzymaj.

      – Plamy po herbacie są ogromnie trudne do usunięcia – wtrąciła się Valerie.

      – Można je wyczyścić, jeśli się odpowiednio energicznie pociera zalaną tkaninę – odparła Mathilda, rzeczywiście mocno trąc plamę chusteczką Stephena.

      – Miałam na myśli tę chustkę.

      – A ja nie. Dzięki, Stephenie. Mam ci ją oddać?

      – Niekoniecznie. Podejdź do kominka, może plama trochę odparuje.

      Mathilda posłuchała go, odrzucając dobre rady Maud i Pauli, a Stephen od razu wyciągnął w jej stronę półmisek z ciasteczkami.

      – Weź jedno. Musisz się wzmocnić przed nieuchronnymi mękami.

      Rozejrzała się wokół. Na szczęście Roydon stał wystarczająco daleko, więc nie mógł słyszeć jego słów. Odezwała się do Stephena głosem, w którym brzmiała udręka:

      – Stephenie, to jest o prostytutce!

      – Co takiego? – spytał z zainteresowaniem. – Chyba nie masz na myśli tej niewydarzonej sztuki?

      Mathilda pokiwała głową i wstrząsnął nią wewnętrzny śmiech. Po raz pierwszy tego dnia Stephen pokazał zadowoloną minę.

      – Nie wierzę, że mówisz poważnie. A to się stryj ucieszy! Chciałem iść do pokoju, niby pisać listy, ale takiej okazji nie przepuszczę za żadne skarby.

      – Na miłość boską, zachowuj się – zawołała błagalnie. – Przecież to będzie upiorne!

      – Nonsens, dziewczyno. Uważam, że wszyscy będą się doskonale bawić.

      – Jeśli będziesz dzisiaj nieprzyjemny dla tego biednego, głupiego, młodego nieudacznika, to po prostu cię zastrzelę.

      Stephen otworzył szeroko oczy.

      – Litujesz się nad nim? Nie spodziewałem się tego po tobie.

      – Nie, głuptasie. Przecież on nie ma szans. To będzie wyglądać tak, jakbyśmy się znęcali nad dzieckiem. A Roydon jest śmiertelnie poważny.

      – I trochę zbyt nadęty – zauważył Stephen. – W końcu mnie zdenerwuje.

      – I to bardziej, niż się spodziewasz. Ale do takich niezrównoważonych, neurotycznych typów trzeba podchodzić z rozwagą.

      – Nigdy do nikogo nie podchodzę z rozwagą.

      – Przestań błaznować! – powiedziała Mathilda cierpko. – To naprawdę nie robi na mnie wrażenia.

      Stephen się roześmiał i wrócił na swoje miejsce na sofie, obok Nathaniela. Tymczasem Paula głośno rozprawiała o sztuce Roydona, a jej nawiedzone spojrzenie niemal nie pozwalało nikomu opuścić salonu. W końcu Nathaniel, który był wyraźnie znudzony, zarządził:

      – Jeśli mamy czegoś wysłuchać, to wysłuchajmy. Nie mów już tak dużo, dziewczyno. Potrafię ocenić tę twoją sztukę bez niczyich uwag. W swoim czasie obejrzałem na scenie więcej dobrych, złych i nijakich dramatów, niż mogłoby ci się przyśnić. – Niespodziewanie zwrócił się do Roydona: – Do której z tych kategorii należy pańskie dzieło?

      Jedyną skuteczną bronią przeciwko Herriardom – Mathilda doskonale o tym wiedziała – była dorównująca im brutalna prostota w zachowaniu. Gdyby Roydon szybko zareagował zuchwałym okrzykiem „o Boże!”, zadowoliłby Nathaniela. Ale on czuł się w tym towarzystwie zagubiony i było tak już od chwili, w której jeden ze służących po raz pierwszy rzucił w jego stronę pogardliwe spojrzenie. Miotał się pomiędzy niechęcią wynikającą z kompleksu niższości, pogłębianego jeszcze przez niegrzeczne zachowanie pana domu, a świadomością,


Скачать книгу