Romeo i Julia. Уильям Шекспир
Читать онлайн книгу.Niestety! Czemuż, zdając się niebianką,
Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką?
Romeo. Niestety! Czemuż z zasłoną na skroni,
Miłość na oślep zawsze cel swój goni!
Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobno
Jakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.
W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.
O! wy sprzeczności niepojęte dziwa:
Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!
Coś narodzone z niczego! Pieszczoto
Odpychająca! Poważna pustoto!
Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!
Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!
Śnie bez snu! Taką-to w sobie zawiłość,
Taką niełączność łączy moja miłość.
Czy się nie śmiejesz?
Benwolio. Nie, płakałbym raczej.
Romeo. Nad czem, poczciwa duszo?
Benwolio. Nad uciskiem
Poczciwej duszy twojej.
Romeo. A więc strzała
Miłości nawet przez odbitkę działa?
Dość mi już ciężył mój smutek, ty jego
Brzemię powiększasz przewyżką twojego;
Współczucie twoje nad mojem cierpieniem
Nie ulgą, ale nowym jest kamieniem
Dla mego serca. Miłość, przyjacielu,
To dym, co z parą westchnień się unosi;
To żar, co w oku szczęśliwego płonie;
Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.
Czemże jest więcej? Istnym amalgamem:
Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.
Bądź zdrów. (Chce odejść).
Benwolio. Zaczekaj! krzywdębyś mi sprawił,
Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił.
Romeo. Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobą;
To nie Romeo, co rozmawia z tobą.
Benwolio. Kogóż to kochasz? mów.
Romeo. Przestań mię dręczyć
Mamże wraz jęczyć i mówić?
Benwolio. Nie jęczyć,
Tylko mi klucz dać do tego problemu.
Kogóż to kochasz? powiedz!
Romeo. Każ choremu
Pisać testament: będzież to wezwanie
Dobre dla tego, co jest w tak złym stanie?
A więc kobietę kocham.
Benwolio. Celniem mierzył,
Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył.
Romeo. Biegle celujesz. I ta, którą kocham,
Jest piękna.
Benwolio. W piękny cel trafić najłatwiej.
Romeo. A właśnieś chybił. Niczem tu kołczany
Kupida; ona ma naturę Dyany:
Pod twardą zbroją wstydliwości swojéj
Grotów miłości wcale się nie boi;
Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych;
Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;
Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.
Bogata w wdzięki, w tem jedynie biedna,
Że, kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi
Całe bogactwo, którego tak skąpi.
Benwolio. Wiecznież chce sama zostać z swem bogactwem?
Romeo. Tak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem,
Bo piękność, którą własna srogość strawia,
Całą potomność piękności pozbawia.
Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem;
Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem.
Przysięgła nigdy nie kochać, i dzięki
Temu, skazany-m wiecznie cierpieć męki.
Benwolio. Jest na to rada: przestań myśleć o niej.
Romeo. Doradźże także, jakimbym sposobem
Mógł przestać myśleć.
Benwolio. Dając oczom wolność
Rozpatrywania się w innych pięknościach.
Romeo. To byłby tylko sposób przywołania
Jej cudnych wdzięków tem żywiej na pamięć.
Maska, kryjąca lica pięknej damy,
Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamy
Pod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał,
Zapomniż kiedy, jaki skarb posiadał?
Pokaż mi jaki ideał dziewczęcy,
Będzież on dla mnie w istocie czem więcéj,
Jak przypomnieniem, że jest piękność inna,
Przed którą ta-by uklęknąć powinna.
Bądź zdrów: niewczesną podajesz mi radę.
Benwolio. Najpraktyczniejszą, życie w zastaw kładę.
SCENA II
Kapulet. Podobną, jak mnie, karą zagrożono
I Montekiemu; ależ w wieku naszym
Spokojnie siedzieć rzecz nie trudna.
Parys. Oba
Szanownych szczepów jesteście odrośle;
Tem-ci żałośniej, że od tyła czasu,
Żyjecie w takiem rozdwojeniu z sobą.
Co mówisz, panie, na moje zabiegi?
Kapulet. To samo, co już dawniej powiedziałem:
Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy,
Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę;
Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba,
Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.
Parys. Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki.
Kapulet. Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki.
Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje,
Oprócz