Cywilizacja komunizmu. Leopold Tyrmand

Читать онлайн книгу.

Cywilizacja komunizmu - Leopold Tyrmand


Скачать книгу
te uległy znacznemu złagodzeniu, niemniej zasada bezlitosnego tępienia wątpiących nadal rządzi szkołą. Najgroźniejszym jej narzędziem jest zupełna izolacja i przemilczanie faktów oporu. Gdy w demokracji uczniowie wyrażają swe niezadowolenie, prasa i mass-media donoszą o tym szeroko; następujące ewentualnie represje są również podane do ogólnej wiadomości, budząc sympatie dla zbuntowanych, które to sympatie stają się czasem podstawą ich zwycięstwa, bądź po prostu triumfu sprawiedliwości. W komunizmie akt oporu w szkole, nawet poparty przez kilkuset uczniów, jest szczelnie przemilczany przez mass-media; następuje represja, zazwyczaj bardzo surowa i brutalna, ale którą też nikt się nie chwali. Represja pozostaje w mocy aż do zdeptania oporu, zaś sława jako zadośćuczynienie nie nadchodzi. Nie ma się do kogo odwołać, prasa, sądy i policja są w jednym i w tym samym ręku tych, którzy tłumią. Dziwna symbioza Marksa ze stuleciami bizantyńsko-azjatyckich perfekcji w tyranii dała tę komunistyczną mądrość, że tylko nierozgłaszana ani niereklamowana represja jest naprawdę skuteczna. Bardzo wcześnie uczeń uczy się w komunizmie niemożliwości walki z krzywdą, stąd ogólny szacunek dla apatii i inercji jako jedynej drogi do sukcesu. Głównym instrumentem krzywdy jest w szkole organizacja polityczna. Za czasów Stalina przynależność do niej była przymusowa. Ktoś, kto znalazł się poza jej obrębem, nie miał szans ani na dobre stopnie, ani na dalsze studia na uniwersytecie, bo tylko jej rekomendacja zapewniała dopuszczenie do egzaminów. Organizacja młodzieżowa była wtedy skrzyżowaniem harcerstwa ze Świętą Inkwizycją. Jej zadaniem była dbałość o czystość uczniowskich dusz, jej paliwem były dewocja i bigoteria. Jeśli organizacja urządzała potańcówkę czy wycieczkę za miasto, ci, którzy nie mogą przyjść, byli automatycznie wrogami ustroju albo agentami CIA, albo ofiarami perfidnej propagandy „Głosu Ameryki”. Gdy młodzież bawiła się dobrze, rzecznik organizacji wyjaśniał, że jest to zasługą rewolucji i walki klas; gdy kanapki były smaczne, wzywał do okazywania wdzięczności partii i jej wodzom. Wszystko poddane było komunistycznej superakcji istnienia: przeprowadzeniu staruszki na druga stronę ulicy towarzyszyła uwaga, że czyn ten dokonany został na chwałę Lenina, Obrońcy Ludzkości. Organizacja rościła sobie pretensję do pełnego sądu nad duszą każdego ucznia, obowiązywał surowy nakaz publicznej spowiedzi na plenarnych zebraniach, istniał nienaruszalny system eksplikacji grzechów. Chłopcy i dziewczęta oskarżali się wzajemnie o niską namiętność do gumy do żucia i ze łzami w oczach przysięgali, że już nigdy nie ulegną diabelskim pokusom kapitalizmu. Gdy ktoś się źle uczył, znaczyło to, że Intelligence Service zapuściła swe macki w szkole. Donosicielstwo ustanowione zostało cnotą najwyższą: każdy miał prawo oskarżyć kolegę lub nauczyciela o nieprawomyślność, dowodów winy nie wymagano, a los oskarżonego był z góry przesądzony. Chłopiec w zbyt kolorowych skarpetkach lub dziewczynka w nieprzepisowym uczesaniu bywali denuncjowani jako kontrrewolucjoniści i wyrzucani ze szkoły, bez prawa zgłoszenia się do innej. Oskarżenie o słuchanie płyt jazzowych lub zagranicznego radia często kończyło się aresztowaniem przez policję polityczną. Niektóre organizacje domagały się donoszenia rozmów, jakie toczone są w domach rodzinnych, po czym dumnie przekazywały zdobyte informacje tajnej policji w ramach tzw. czynu społecznego, czyli ochotniczej pracy nad ulepszaniem socjalizmu. Policjanci gładzili uczniów z afektacją po policzkach i wręczali im premie w postaci dzieł Lenina i Stalina. Oczywiście, nawet w tej erze zupełnej degeneracji rozumu i instynktów ludzkość zdolna była do produkcji humanistycznych antybiotyków przeciw upodleniu i głupocie. Przemówienia młodocianych dewotów były źródłem upojnego humoru i wszyscy dobrze wiedzieli, jak z nich się śmiać tak, aby uniknąć aresztowania. Potajemne słuchanie Louisa Armstronga, Elli Fitzgerald czy Elvisa Presleya nabierało cech tak wyrafinowanej rozkoszy, że są ludzie, którzy do dziś dnia uważają owe konspiracyjne sesje nad radioodbiornikiem czy adapterem za najczarowniejsze chwile swego życia. Organizacja przesądzała los uczniów i nauczycieli. Ci ostatni żyli w wiecznym terrorze i zagrożeniu, o ile sami nie wykazywali gorliwości w wydzielaniu z siebie koniecznych komunałów lub nie byli wpływowymi członkami partii. Głupi i zły uczeń cieszący się poparciem organizacji miał zapewnione dobre stopnie, inaczej organizacja oskarżała nauczyciela o tępienie młodych komunistów. Po dziś dzień życie nauczyciela w komunistycznej szkole jest piekłem, nawet jeśli jest on konformistą, oportunistą i nie zamierza walczyć ani o prawdę, ani o słuszność. Jest źle opłacany, pracuje w chronicznie przeludnionych klasach, przy ciągłych poniżeniach ze strony uczniów. Nawet najmniej zdolny tępak może go zmusić do uległości, deklarując chłodno: „Radzę panu profesorowi nie męczyć mnie za bardzo. Pan nie wie, kim jest mój tatuś i co on może…”. Tatuś, o ile jest wpływowym członkiem partii albo wysokim urzędnikiem administracji, może w istocie bardzo dużo. Wypadki, gdy dzieci dygnitarzy po zbrodniach popełnionych w szkole, za które normalnie idzie się do więzienia, otrzymywały świadectwa z odznaczeniami dla celujących uczniów, były i są nadal na porządku dziennym.

      Poststalinizm przyniósł pewne zmiany w komunistycznej szkole. Przynależność do organizacji, poza Rosją, przestała być przymusem. Podstawowa zasada nadrzędności dogmatu nad rozumem, a nawet rozsądkiem, nie została jednak nigdy i nigdzie zlikwidowana. Wolno już tańczyć publicznie rock’n’rolla i nosić minispódniczki, lecz uczeń ciągle dowiaduje się w szkole, że mieszkaniec kraju komunistycznego żyje lepiej niż ktokolwiek na kuli ziemskiej. Im lepiej się jednak uczy, tym skuteczniej wyrabia sobie o tym swoje własne zdanie. W szkole stalinowskiej dobrym uczniem można było być tylko za cenę zupełnej rezygnacji z własnej inteligencji.

      CO ROBIĆ PO SZKOLE

      Gospodarka socjalistyczna nie rozwija się, lecz pączkuje. Znaczy to, że każda dziedzina gospodarki nie podlega zmianom organicznym, dyktowanym przez życie, jego potrzeby i logikę podaży i popytu, lecz jest kształtowana przez tzw. plan gospodarczy, czyli teoretyczne założenie, wynikające z kryteriów politycznych i propagandowych i wprowadzane w czyn przez centralnie opracowywane dekrety. W ten sposób fabryka, czy każde inne przedsiębiorstwo, otrzymuje nie tylu robotników i pracowników, ilu potrzebuje do sprawnego funkcjonowania, lecz ile można zatrudnić zgodnie z planem. W związku z tym, w komunistycznych biurach zawsze siedzi ogromny tłum ludzi, których jedynym zadaniem jest zaklejanie koperty zaadresowanej uprzednio przez kogoś innego, kto ją otrzymał przez specjalnego posłańca od tego, kto napisał list. Oczywiście, każdy z tych pracowników dostaje pensję niedającą żadnych możliwości wyżycia – na przykład 1000 złotych miesięcznie w kraju, gdzie liche ubranie kosztuje 800 zł – przeto osiąga szczyty artyzmu w obojętności wobec swej pracy i wykonuje ją z podziwu godną niedbałością, toteż gdy rzeczony list, w drodze z jednego biurka na drugie, spada na podłogę, nikt nigdy nie schyli się, żeby go podnieść. To powoduje konieczność zatrudnienia nowych sił roboczych, których zadaniem będzie podnoszenie spadłych na podłogę listów i ewentualne (lecz niedefinitywne, bo zrodzić się mogą nowe nieprzewidziane trudności) przekazywanie ich dalej – i taki proces mnożenia sił gospodarczych nazywa się pączkowaniem. Ma on tę zaletę, że pozwala na zatrudnienie każdej liczby ludzi dostarczanych na rynek pracy, nie pobierając żadnych zobowiązań co do zapewnienia im utrzymania. Poprawnie rozumując, eliminuje to zjawisko bezrobocia, lecz poprawne rozumowanie nigdy jeszcze nikogo nigdzie nie zaprowadziło w komunizmie. Liczba posad, z których nie można się utrzymać, jest tak wielka, że ludzie ich unikają, woląc nic nie robić, niż robić coś, za co po miesiącu – odliczając wyżywienie, komorne i komunikację – nawet trzech koszul kupić nie można. Ponadto, w każdym społeczeństwie komunistycznym istnieje pewna liczba obywateli, których „się nie zatrudnia”. Za czasów stalinowskich przyczyny niezatrudniania były wyłącznie polityczne: wystarczyło, aby ktoś walczył przeciw Niemcom w niekomunistycznej partyzantce albo pochodził z rodziny eksploatującej robotników przed wojną (mętność tego sformułowania pozwalała stosować je do każdego, kto się nie podobał nowym władzom, nawet do samych robotników), aby nie móc otrzymać żadnej pracy. Po upadku stalinizmu kryterium polityczne straciło na znaczeniu, ale pozostały względy społeczne: dajmy na to, że ktoś protestował zbyt głośno przeciw złym warunkom pracy i nędznej zapłacie lub przeciw samowoli partyjnych zwierzchników,


Скачать книгу