Emancypantki. Bolesław Prus

Читать онлайн книгу.

Emancypantki - Bolesław Prus


Скачать книгу
z którą pani na górze rozmawiała o samodzielności kobiet…

      – Czy Korkowiczowa, ta piwowarka?… Gęś prowincjonalna!… – wtrąciła panna Howard tonem pogardy.

      – Widzi pani, pani jest w tym położeniu, że może ją lekceważyć, ale ja muszę się z nią rachować!…

      I czy wie pani, jak ona skorzystała z rozmowy o samodzielności kobiet?… Oto żąda, aby jej córki uczyły się malować pastelami i grać na cytrze, a przede wszystkim, ażeby jak najprędzej wyszły za mąż.

      Panna Howard rzuciła się na kanapie.

      – Ja jej do tego nie namawiałam! – zawołała. – Wszakże w artykule o wychowaniu naszych kobiet wyraźnie protestuję przeciw zmuszaniu dziewcząt do fortepianu, rysunków, nawet do tańca, jeżeli nie mają talentu albo chęci. A w artykule o powołaniu kobiety napiętnowałam te lalki, które marzą o zrobieniu kariery przez zamążpójście… Wreszcie z tą panią nie rozmawiałam, jakimi powinny być kobiety, ale o tym, jak one wychowują się w Anglii.

      Tam kobieta kształci się jak mężczyzna: uczy się łaciny, gimnastyki, konnej jazdy… Tam kobieta sama chodzi po ulicy, odbywa podróże… Tam kobieta jest istotą czczoną.

      – Czy pani zna Anglię? – nagle zapytała pani Latter.

      – Wiele o niej czytałam.

      – A ja tam byłam – przerwała pani Latter – i zapewniam panią, że wychowanie Angielek inaczej wygląda w naszej wyobraźni, a inaczej w rzeczywistości. Czy pani na przykład uwierzyłaby, że tam niekiedy panienki dostają rózgą?…

      – Ale jeżdżą konno…

      – Jeżdżą te, które mają konie albo na konie, tak jak i u nas.

      – Więc dziewczęta można uczyć konnej jazdy i gimnastyki rzekła stanowczo panna Howard.

      – Można, ale na pensji nie można otwierać rajtszuli.

      – Ale można założyć salę gimnastyczną, można wykładać buchalterię, rzemiosła… – niecierpliwie odparła panna Howard.

      – A jeżeli rodzice nie życzą sobie tego, tylko chcą, żeby panny uczyły się malarstwa albo tańczyły z chłopcami?

      – Ciemnota rodziców nie może być programem wychowania ich dzieci. Od tego są zakłady naukowe, ażeby reformowały społeczeństwo.

      – A jeżeli z powodu reformy ucierpiałyby dochody zakładów naukowych? – spytała pani Latter.

      – W takim razie kierowniczki zakładów, ożywione poczuciem obowiązku społecznego, muszą zdecydować się na ofiary…

      Pani Latter potarła czoło ręką.

      – Czy sądzi pani, że każda przełożona pensji może ponosić ofiary, że ma środki?…

      – Kto nie ma środków, powinien ustąpić tym, którzy je mają – odpowiedziała panna Howard.

      – Ach, tak?… – rzekła przeciągle pani Latter, znowu pocierając czoła. – Boli mnie głowa, tyle dziś miałam zajęć… Więc panna Malinowska stanowczo otwiera pensję?…

      – Ona wolałaby zostać wspólniczką jakiejś znanej firmy i… ja ją namawiam, ażeby rozmówiła się z panią…

      Silny rumieniec wystąpił na twarz pani Latter. Przemknęła jej myśl, że taka spółka byłaby ratunkiem pensji albo… może jej ostateczną ruiną?… Wspólniczka musiałaby dowiedzieć się o finansowym położeniu, miałaby prawo zapytywać o każdego rubla, którego wydaje Kazio…

      – Ja nie będę wspólniczką panny Malinowskiej – rzekła pani Latter spuszczając oczy.

      – Szkoda! – odpowiedziała sucho nauczycielka.

      – Ale pani, panno Klaro, będzie ostrożniejsza w rozmowie z uczennicami i… ich matkami?

      Panna Howard podniosła się z kanapy.

      – Tylko ja – rzekła – odpowiadam za własną nieostrożność, a przekonań moich zapierać się nie myślę…

      – Nawet gdybym ja skutkiem tego traciła pensjonarki, które ich matka chce umieścić na pensji tańszej i bardziej postępowej?… – mówiła wolno i dobitnie pani Latter.

      – Nawet gdybym ja sama miała stracić zajęcie u pani – odpowiedziała równie dobitnie panna Howard. – Należę do osób, które ani idei, ani obowiązków społecznych nie poświęcą widokom osobistym.

      – Więc czego pani chce ostatecznie?

      – Chcę zrobić kobietę samodzielną, chcę ją wychować do walki z życiem, chcę nareszcie… uwolnić ją z zależności od mężczyzn, którymi pogardzam!… – mówiła nauczycielka, a jej blade oczy płonęły chłodnym blaskiem. – Jeżeli zaś pani sądzi, że jestem u niej zbyteczną, mogę usunąć się od Nowego Roku. Pani szkodzą czy tylko gniewają moje poglądy, a mnie męczy borykanie się z rutyną, rachowanie się z każdym słowem, walka z samą sobą…

      Ukłoniła się ceremonialnie i wyszła stawiając dłuższe kroki niż zwykle.

      "Histeryczka!" – szepnęła do siebie pani Latter, znowu ściskając rękoma czoło.

      "Chce tu zaprowadzać buchalterię, rzemiosła, wówczas kiedy rodzice pragną, ażeby córki malowały pastelami i jak najprędzej wychodziły za mąż!… I ja dla tego rodzaju prób miałabym poświęcić moje dzieci?…" – myślała pani Latter.

      Z dalszych pokojów przez otwarte drzwi doleciała ją rozmowa: – Otóż założę się z panią – mówi dźwięczny głos męski że najpóźniej od dziś za miesiąc sama pani będzie żądała, ażebym ją całował w rękę… Jesteś świadkiem, Hela… Wszystko zależy od wprawy.

      – Ale o co się zakładacie? – wtrącił głos żeński.

      – Ja nie zakładam się – odparł drugi głos żeński. – Nie dlatego, ażebym bała się przegranej, ale nie chcę wygrać…

      – Tak odpowiadają kobiety naszej epoki! – odezwał się pierwszy głos ze śmiechem.

      – Ach, dzieciństwo!… – odpowiedział mężczyzna. – To wcale nie nowa epoka, ale stare jak świat ceregiele kobiece…

      Do gabinetu weszła prześliczna para: córka i syn pani Latter. Oboje blondyni, oboje mieli czarne oczy i ciemne brwi, oboje byli podobni do siebie. Tylko w niej skupiły się wszystkie wdzięki kobiece, a w nim siła i zdrowie.

      Pani Latter z zachwytem patrzyła na nich.

      – Cóż to za zakłady? – spytała całując córkę.

      – A to z Madzią – odpowiedziała panna Helena. – Kazio chce ją całować po rękach, a ona nie pozwala…

      – Zwykła uwertura. Dobry wieczór mateczce! – rzekł syn witając się.

      – Tyle razy prosiłam cię, Kaziu…

      – Wiem, wiem, mateczko, ale to z rozpaczy…

      – Na tydzień przed pierwszym?…

      – Właśnie dlatego, że jeszcze tydzień! – westchnął syn.

      – Na serio już nie masz pieniędzy? – zapytała pani Latter.

      – To są zbyt poważne sprawy, ażebym mógł żartować…

      – Ach, Kaziu, Kaziu!… Ileż chcesz? – rzekła pani Latter odsuwając szufladę, w której leżały pieniądze.

      – Mateczka wie, że ja żadnemu pojedyńczemu kolorowi nie daję pierwszeństwa, ale lubię biały z różowym i niebieskim. To przez miłość dla Rzeczypospolitej Francuskiej.

      – Proszę


Скачать книгу