Emancypantki. Bolesław Prus

Читать онлайн книгу.

Emancypantki - Bolesław Prus


Скачать книгу
– rzekła. – Czy ja robię między wami jaką różnicę? Czy ciebie mniej kocham aniżeli jego?…

      – Mój Boże, alboż ja mówię coś podobnego? – odpowiedziała panienka naciągając na ramiona białą chusteczkę. – Swoją drogą panna Howard ma słuszność, że my, dziewczęta, jesteśmy pokrzywdzone wobec chłopców. Kazio na przykład nie skończywszy jednego uniwersytetu jedzie za granicę na drugi i posiedzi tam ze cztery lata; a ja, ażeby pojechać za granicę, musiałabym dostać suchot. To samo było w dzieciństwie, to samo będzie po wyjściu za mąż, aż do śmierci…

      Pani Latter wpatrywała się w nią pałającymi oczyma.

      – Więc i ciebie nawraca panna Howard i takie wykłada ci poglądy?…

      – Co mateczka jej słucha – odezwał się pan Kazimierz chodząc po gabinecie z rękoma w kieszeniach. – Przecież nie panna Howard namawia ją, ażeby jechała za granicę, tylko ona sama chce tego. Panna Howard, przeciwnie, tłomaczy jej, że kobiety powinny pracować na utrzymanie jak mężczyźni.

      – A jeżeli mężczyźni nie robią nic i jeszcze nie wystarcza im sto rubli na miesiąc?…

      – Helenko!… – upomniała ją matka.

      – Niechże mateczka do tego, co ona mówi, nie przywiązuje wagi! – odezwał się syn z uśmiechem. – Przecież ona pół godziny temu rozprawiała, że jak dąb musi dłużej rosnąć aniżeli róża, tak mężczyzna musi kształcić się dłużej aniżeli kobieta…

      – Mówiłam, bo ciągle mi to powtarzasz; ale myślę co innego.

      – Przepraszam cię, ja nie porównywam kobiet do róż, tylko do kartofli.

      – O, widzi mama, jakiej nabrał ogłady w swoich towarzystwach!… Szósta, muszę iść do Ady… No, bądź zdrów, mój dębie – mówiła panna Helena biorąc w obie ręce głowę brata i całując go w czoło. – Tak długo uczysz się i tyle jeszcze masz przed sobą nauki, że zapewne jesteś ode mnie o wiele mądrzejszy. Może dlatego nie zawsze cię rozumiem… Do widzenia, mateczko – dodała – za godzinę przyjdziemy tu z Adą. Może nas mateczka zaprosi na herbatę… Wyszła śmiejąc się.

      Pan Kazimierz chodził po gabinecie z rękami w kieszeni i zwiesiwszy głowę na piersi mówił:

      – Po każdym takim odezwaniu się Heli czuję wyrzuty sumienia. Może ja naprawdę już nie powinienem się kształcić, tylko pracować na siebie? Może ja jestem dla mamy ciężarem?…

      – Cóż ci znowu przychodzi do głowy, Kaziu? Przecie ja żyję tylko twoimi nadziejami, twoją przyszłością…

      – A ja daję mamie słowo honoru, wolałbym nie mieć suchego kawałka chleba aniżeli być dla ciebie ciężarem! Przecież rozumiem, że dosyć wydaję i wydawać będę; ależ robię to dla zawiązania stosunków. A ile razy ogarnia mnie wstyd, że znajduję się w towarzystwie tej młodzieży utracjuszowskiej, zniszczonej, nie mającej poczucia żadnej wielkiej idei!… Ale muszę!… Szczęśliwym będę dopiero wówczas, kiedy jako przedstawiciel mas rzucę im w oczy…

      Zapukano i po chwili weszła ładna szatynka z wielkimi ruchliwymi oczyma. Zapłoniła się jak niebo o wschodzie słońca i rzekła cichym głosem:

      – Proszę pani, moi krewni znowu mnie męczą, ażebym ich odwiedziła…

      Rumieniec jej spotęgował się.

      – Przecież dzisiaj twój dyżur, Joasiu – odpowiedziała pani Latter.

      – Wiem, proszę pani i dlatego jestem zakłopotana… Ale obiecała mnie zastąpić panna Howard.

      Pan Kazimierz patrzył w okno.

      – Długoż ci twoi krewni będą tu jeszcze? – zapytała chmurnie pani Latter.

      – Jeszcze kilka dni, ale ja to wszystko odrobię… Całą zimę nie ruszę się.

      – Bodajby. Ha, idź, jeżeli tak chcesz, moje dziecko.

      Kiedy pan Kazimierz odwrócił się, szatynki już nie było.

      – Nie podobają mi się te ciągłe spacery – rzekła jakby do siebie pani Latter.

      – No, krewni, może jeszcze z prowincji… – wtrącił syn.

      – Howard to nieszczęście dla całej pensji – mówiła wzdychając pani Latter. – Ona musi się mieszać do wszystkiego, ona wam nawet przewraca w głowach…

      – Mnie!… – roześmiał się pan Kazimierz. – Stara i brzydka, a przy tym mądra. Ach, te baby piszące, te reformatorki…

      – Przecież i ty chcesz być reformatorem…

      Pan Kazimierz pochwycił matkę w objęcia i okrywając ją pocałunkami mówił pieszczotliwie stłumionym głosem:

      – A, mateczko, to się nie godzi… Jeżeli mateczka widzi we mnie takiego reformatora, który sąsiaduje z panną Howard, to już wolę wstąpić na kolej żelazną. Za dziesięć lat dojdę do kilku tysięcy rubli pensji, potem ożenię się, utyję… Bo może ja naprawdę jestem dla matuchny ciężarem?

      – Tylko tego nie mów, proszę cię.

      – Dobrze, już nigdy nie powiem. Teraz na dobranoc pocałuję mamę w oczko, a teraz w drugie… Nie będę dziś na twojej herbatce, matuchno, muszę iść. Tak mi tu u was spokojnie, a tam…

      – Gdzież idziesz?

      – Wpadnę do teatru, a później wstąpię na kolację… Ach, jak mnie to czasami męczy!…

      Znowu ucałował jej oczy, twarz i ręce, wychodząc posłał jej z progu pocałunek i zniknął w poczekalni.

      "Biedne dziewczęta – myślała pani Latter – jak one muszą szaleć za nim." Ode drzwi spojrzenie jej machinalnie padło na szufladę biurka, skąd niedawno dała synowi dwadzieścia pięć rubli. Wstrząsnęła się.

      "Co?… Będę żałować tego, co jemu daję?… – myślała. – Więc ma wstąpić do służby na kolej?… Nigdy, póki ja żyję!"

      II DUSZE I PIENIĄDZE

      II DUSZE I PIENIĄDZE

      Godzina wieczornych posłuchań skończyła się. Z wieloletniego przyzwyczajenia pani Latter usiadła przed swym męskim biurkiem, skąd patrzył na nią zamyślony Sokrates, ogromny kałamarz i jeszcze ogromniejsze księgi. Dawnymi czasy w takiej chwili zabierała się do robienia rachunków, do czytania listów i do odpisywania na listy. Ale mniej więcej od roku jej dawne zwyczaje uległy zmianie. Już nie przegląda rachunków, bo i co w nich zobaczy?… zapowiedź deficytu. Nie odczytuje listów, bo dzisiaj wcale ich nie było; nie ma też chęci pisać listów, bo rezultat wie z góry: niektórzy przyszlą pieniądze, a inni będą prosili o prolongatę. Więc po co pisać?

      Czuła, że od pewnego czasu ma mniej władzy nad biegiem wypadków; ale za to wypadki mają więcej władzy nad nią. Oto i w tej chwili zamiast rachować, projektować, obmyślać sposoby, ona siedzi z rękoma opuszczonymi na poręcze fotelu i patrzy na widziadła, jakie przed nią rozsnuwa wyobraźnia. I znowu widzi tłustą jejmość, która chce uczyć swoje córki malarstwa i gry na cytrze, ale za to urywa pięćdziesiąt rubli od umówionej zapłaty. A potem widzi płowowłosą pannę Howard, która chcąc kobiety zrobić samodzielnymi pracuje nad zrujnowaniem jej, kobiety od kilkunastu lat samodzielnej!

      Nareszcie przychodzi jej na pamięć spokojna twarz nauczyciela jeografii, który bez protestu pozwolił sobie urwać dwadzieścia cztery ruble na miesiąc.

      "Safanduła! – mówi pani Latter z gniewem. – Ciepłe kluski, nie mężczyzna…" I owe ciepłe kluski przypominają jej, że nadchodzi termin rachunku z piekarzem i rzeźnikiem i że za lokal trzeba zapłacić dwa tysiące


Скачать книгу