Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb

Читать онлайн книгу.

Stara Flota. Tom 3. Wiktoria - Nick  Webb


Скачать книгу
w szarobrązowy, poznaczony wyrwami i bruzdami niezliczonych eksplozji, zbyt wielu, aby policzyć. Wydawało się, że grzyby erupcji sięgają ponad atmosferę w otwarty kosmos.

      Planeta krwawiła.

      Ilu ludzi właśnie zginęło? Rodriguez zapamiętał tylko płacz dzieci podczas ostatniego przejścia przez obóz uchodźców. Czy ten płacz już ucichł? Zapewne nie – Rój atakował najpierw duże miasta i dopiero gdy zmienił je w dymiące kratery, niszczył mniejsze skupiska ludzkie, takie jak obóz. Przynajmniej na pokładzie frachtowca dzieci były cicho.

      Rodriguez chciałby teraz zapłakać, ale już nie potrafił. Ogrom strat był zbyt przytłaczający. Porucznik zresztą wciąż nosił w sercu żałobę po swojej ojczystej planecie, Meridzie. Opłakał już dalszą rodzinę, miasto i wszystkich znajomych, którzy tam zginęli.

      Opłakał swoją żonę. Czy istniał większy powód do żałoby?

      Frachtowiec zakołysał się znowu. Potem jeszcze raz. I znowu. Trzy razy.

      Rodriguez wiedział, co to oznaczało – statek został zaatakowany. Był jednostką handlową, kapitan nie miał pojęcia, jak sobie radzić z myśliwcami Roju.

      Porucznik ani myślał powierzyć życia swoich dzieci jakiemuś niedoświadczonemu pilotowi frachtowca. Rozpiął pasy i ruszył przejściem między fotelami. Potknął się parę razy o bagaże pasażerów, zanim dotarł do kokpitu.

      Kiedy otworzył drzwi, zastał pierwszego i drugiego pilota w trakcie kłótni. Rodriguezowi wystarczyło jedno spojrzenie w okna, żeby zorientować się w sytuacji. Rój otaczał frachtowiec. Porucznik zerknął na odczyty taktyczne i skrzywił się gniewnie – trzy myśliwce zbliżały się z różnych kierunków.

      Frachtowiec znalazł się w pułapce.

      – Mówię ci, Avi, nie jesteśmy tak szybcy jak te dranie, nie możemy po prostu minąć jednego i zakładać, że reszta nas zignoru…

      Drugi pilot zaklął i pokręcił głową.

      – Raf, mówię tylko, że lepiej coś zrobić, niż biernie czekać. Nie możemy przecież zawrócić i wylądować, na litość boską…

      – I co? Chcesz wybrać przypadkowy kurs w nadziei, że miniemy po nim myśliwiec? Na Boga, trzech drani właśnie wzięło nas na cel!

      Rodriguez ścisnął drugiego pilota za ramię.

      – Panowie pozwolą?

      Drugi pilot, niski, niedogolony mężczyzna z bujnymi rudymi wąsami, spojrzał na niego groźnie.

      – Niech pan wraca na miejsce. Drinki będą serwowane pasażerom, gdy tylko wymyślimy, jak uniknąć śmierci.

      Rodriguez zmarszczył brwi.

      – Chciałem tylko…

      Drugi pilot odwrócił się gniewnie w fotelu i poklepał wybrzuszenie pod kamizelką.

      – Nie będę powtarzał. Siadać.

      Porucznik Rodriguez zerknął na wybrzuszenie – mogła to być broń albo po prostu pudełko przekąsek – i zaklął, gdy frachtowcem zakołysało przy kolejnej zmianie kursu.

      – Widzi pan to? – Wskazał na parę niedużych plakietek na ramieniu swojego kombinezonu pilota poniżej epoletu. – To tutaj? Skrzydła w płomieniach. Ma pan pojęcie, co oznaczają?

      Zanim pilot odpowiedział, Rodriguez go uprzedził.

      – Starcie z myśliwcami. A obok, ten znaczek z liczbą piętnaście? Jak pan sądzi?

      Zabrzęczał alarm zbliżeniowy, gdy myśliwiec Roju znalazł się w zasięgu. Raf, pierwszy pilot, zaklął i wyłączył sygnał.

      – Wrócisz na miejsce, pilociku, czy mam…

      – To znaczy, że brałem udział w piętnastu cholernych starciach z tymi draniami. – Wskazał palcem na iluminator. Myśliwiec zbliżył się na tyle, że był widoczny gołym okiem. – Więc jeżeli chce pan przeżyć, proszę mi oddać stery. Już.

      Avi miał minę, jakby był gotów wstać i wyrwać Rodriguezowi ramię.

      – Niby czemu, ty pieprzony dezerterze? – Pilot sięgnął pod kamizelkę i wyjął broń. Rodriguez zacisnął zęby, myślał, że mężczyzna blefuje. – Liczę do dwóch i jeżeli się stąd nie wyniesiesz…

      – Avi – przerwał mu pierwszy pilot – wstań. Ustąp mu miejsca.

      A potem wskazał kciukiem na drzwi kokpitu.

      – Nie patrz tak na mnie. Zwłaszcza że jesteś zdrowo podpity. Ustąp.

      Avi wyraźnie się wahał. Popatrzył na swój pistolet, na Rodrigueza i na pulpit drugiego pilota. Raf powtórzył z naciskiem:

      – Odejdź. Zanim przedziurawisz kadłub swoją pukawką. Już.

      Drugi pilot burknął niechętnie przekleństwo, ale wstał z fotela i wymknął się z kokpitu. Pierwszy odprowadził go groźnym spojrzeniem.

      – Nie przejmuj się – odezwał się wreszcie do Rodrigueza, który usiadł obok. – Pistolet nie jest nabity. Avi nosi go dla szpanu. Zapewne to kompensacja kompleksu małego fiuta. To jak? Pokażesz mi swoje wymyślne pilotażowe sztuczki?

      – Taki mam zamiar… – Rodriguez przyjrzał się konsoli. Była podobna do tej w kabinie myśliwca, ale różniła się pod paroma względami i porucznik musiał o tym pamiętać. – Ile czasu do zbliżenia?

      Pilot zerknął na odczyty detektorów.

      – Ten bandyta znajdzie się przy nas za dwadzieścia sekund.

      – Jakie jest maksymalne przyśpieszenie frachtowca?

      – Przy wydolności reduktorów inercji około dwóch i pół…

      – Nie pytałem o wydolność reduktorów inercji. Jakie jest maksymalne przyśpieszenie tego frachtowca?

      Raf zastanowił się szybko.

      – Pięć g. Ale to nieźle wystraszy pasażerów, nie wiem, czy…

      – Przeżyją. – Rodriguez pchnął dźwignię do końca i wyłączył automatyczną kontrolę przyśpieszenia. – Chyba.

      Szarpnięcie wgniotło go w fotel i pozbawiło tchu. Rodriguez słyszał wrzask swoich dzieci z tyłu oraz krzyki innych pasażerów ściśniętych pasami, mógłby też przysiąc, że słyszał, jak Avi zostaje ciśnięty na bulaj, ale nie miało to znaczenia, liczyło się tylko, aby zabrać frachtowiec w bezpieczne miejsce, cokolwiek to znaczyło.

      – Bandyci wciąż nas ścigają, a nasza trajektoria prowadzi prosto na planetę… – Pilot pobladł. – Prosto w eksplozję… Tam było Nowe Bangalore…

      – Przemkniemy nad wierzchołkiem grzyba. Trzymaj się.

      Chmura wyrzuconych szczątków rosła. Z daleka wyglądała jak ziarniste zakłócenia obrazu, ale im byli bliżej, tym wyraźniej widzieli poruszające się odłamki. Leciały chyba z prędkością ponaddźwiękową. Rodriguez zaczął się zastanawiać, czy kadłub frachtowca wytrzyma takie uderzenia.

      Pierwszy pilot chyba czytał mu w myślach.

      – Jeżeli w tej chmurze znajdzie się choć jeden odłamek większy od ziarna piasku, koniec z nami.

      – I tak mamy przechlapane. No, to jazda…

      Frachtowiec wbił się w chmurę. Statkiem zarzuciło, gdy dostał się w turbulencje. Po paru sekundach Rodriguez zmienił ustawienia sterów, przy maksymalnym przyśpieszeniu wykonał zwrot na lewą burtę i zatoczył niemal pełny krąg.

      Pilot skinął głową ze zrozumieniem.

      –


Скачать книгу