Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb

Читать онлайн книгу.

Stara Flota. Tom 3. Wiktoria - Nick  Webb


Скачать книгу

      – Skok kwantowy do tych współrzędnych. – Wpisał na konsoli serię liczb, a potem przesłał je do sternika. Chorąży Prince zerknął na koordynaty i zrozumiał zamiary dowódcy.

      – Zrobimy drugi przelot?

      – Właśnie, chorąży. – Granger rozejrzał się po mostku. – Jakieś sprzeciwy?

      Nikt się nie odezwał. Kapitan już nabierał tchu, żeby wydać kolejne polecenia, ale przerwało mu chrząknięcie Proctor.

      – Jesteśmy z tobą, kapitanie – zaczęła, ale po jej minie Granger domyślił się, co chciała powiedzieć. Zamierzała zaznaczyć, że odwrót strategicznie byłby lepszym rozwiązaniem. Jednak Granger nie zamierzał jej pozwolić na przemówienia. Tłumaczył to tysiące razy swojej pierwszej oficer, podobnie jak innym dowódcom, w tym również Zinganowi. Trzeba twardo stawiać opór, utrzymywać pozycje i walczyć, aby Rój ponosił straty w każdym systemie, który zniszczył. Nigdy się nie cofać. Nie okazywać słabości. Inaczej ludzie będą musieli walczyć i uciekać… do kolejnego systemu. A potem do następnego. I następnego.

      Nie. Rój musiał się nauczyć, że ludzie nigdy, przenigdy się nie cofną. W końcu zrozumie i zacznie liczyć własne straty, a wtedy uświadomi sobie, że nigdy tak naprawdę nie zwycięży, dopóki choć jeden człowiek pozostanie na posterunku.

      – Świetnie. – Granger odwrócił się od Proctor, która już otwierała usta do protestu.

      – Jeśli mogę, kapitanie? Dół kadłuba mamy przerwany w kilkudziesięciu miejscach, w siłowni panuje chaos, myśliwce wróciły do hangarów i żaden nie został ponownie wyposażony w blok osmu, ale mamy wykonać jeszcze raz manewr Granger Omega Trzy, tyle że przeciwko dwóm superpancernikom? Na pewno istnieje inne rozwiązanie, które można zastosować w tej sytuacji.

      Granger westchnął. Proctor miała rację, ale nie mógł podjąć innej decyzji. Uniósł ręce.

      – Jeżeli masz lepszy pomysł, słucham uważnie.

      Gdyby to był którykolwiek inny oficer, Granger wyrzuciłby go z mostka. Jednak Proctor ocaliła mu tyłek więcej razy, niż umiał zliczyć. Mimo wszystko ich kontakty pozostawały napięte przez ostatnie dwa miesiące. Od tamtego dnia, gdy pilot myśliwca, Volz, wrócił z Zygzak i oznajmił, że właśnie wyrwał się z drugiej strony osobliwości i uciekł od kapitana Grangera kontrolowanego przez Rój. Proctor broniła swojego dowódcy, szlag, nawet Zingano go bronił. Sprzeciwili się oboje generałowi Nortonowi, przewodniczącemu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, dzięki czemu Granger zachował dowództwo, pomimo narastających wokół niego coraz większych podejrzeń.

      – Rozdziel flotę. Wyślij ją trójkami i czwórkami na zwykłe jednostki Roju, przecież i tak rozsunęły się na różne orbity. Dzięki temu dłużej wytrwamy i zniszczymy więcej obcych. A jeżeli będziemy mieli szczęście, Zingano pojawi się, zanim Rój nas wykończy.

      Admirał Zingano przybędzie z odsieczą. Szlag, to była zawsze robota Grangera.

      Jednak Proctor miała rację. A Granger nie zamierzał pozwolić, aby duma przeszkodziła mu w podejmowaniu jak najlepszych decyzji. Dumą kierowali się politycy, a Granger nie był politykiem, do jasnej cholery! Nie przypominał ani trochę Avery. Ani tym bardziej Isaacsona.

      – Niech będzie po twojemu. – Wskazał Proctor sekcję taktyczną. – Wyznacz cele. Skup się na okrętach Roju, które kierują się na pozostałe duże skupiska ludzkie. Przydziel zadania naszym okrętom.

      Pierwsza oficer skinęła głową i skoncentrowała się na dzieleniu floty oraz przekazywaniu kapitanom szczegółowych rozkazów. Zerknęła jeszcze na Grangera.

      – A co ty zamierzasz zrobić, kapitanie?

      – Wykonać wcześniejsze rozkazy. Kiedy nasza flota rozdzieli się, zrobimy skok kwantowy.

      Popatrzył w iluminator na planetę. „Wojownik” zaczął się już od niej oddalać, ponieważ wciąż znajdował się na eliptycznym kursie wiodącym poza układ.

      – Polecimy prosto na te dwa superpancerniki.

      Proctor wyraźnie się zawahała.

      – Sami?

      – Sami.

      ROZDZIAŁ 8

      Sektor Britannia, Indira, wysoka orbita

      Frachtowiec międzygwiezdny „Szczęściarz”

      Porucznik Rodriguez nie mógł uwierzyć własnym oczom. Z ogromnego okrętu, który jeszcze kilka minut temu zalewał planetę deszczem ognia i zmieniał kontynenty w pustynie, został tylko wrak.

      To niemożliwe. Rodriguez myślał, że opowieści o bohaterze Ziemi były w znacznej części wyolbrzymione przez załogę Grangera i ludzi, których uratował…

      Jednak wszystkie te opowieści blakły w obliczu tego, co ujrzał na własne oczy.

      – Wiesz, istnieje niewielka szansa, że uda nam się wyjść z tego w jednym kawałku – stwierdził.

      Pilot frachtowca kiwnął głową. On też nie mógł oderwać oczu od rozpadającego się superpancernika.

      – Ta-ak, chyba masz rację.

      Zaraz jednak opanował się i skoncentrował na pilotażu.

      – Uważaj na myśliwce.

      Rodriguez tylko potwierdził.

      – Patrz. – Wskazał na szczątki superpancernika, który rozpadał się na mniejsze, rozgrzane do czerwoności kawałki. – Myśliwce uciekają. Spróbujmy się stąd wydostać.

      – Chcesz wlecieć w pole szczątków po tym okręcie?

      – Nie, ale chcę znaleźć się blisko, żeby uniknąć myśliwców.

      Raf potrząsnął głową, jednak na widok zbliżającej się hordy myśliwców Roju ustąpił. Rodriguez skierował frachtowiec do rozpadającego się superpancernika. Setki bandytów wtopiły się w tło, gdy tylko „Szczęściarz” zbliżył się do długiej na kilometr sekcji kadłuba.

      – Jesteśmy za blisko – rzucił nerwowo Raf.

      – Wszystko dobrze. – Rodriguez pociągnął za wolant i przeleciał na drugą stronę, a zaraz potem osłaniająca frachtowiec część wraku zniknęła w jasnym rozbłysku.

      Raf nigdy nie widział takiego światła.

      – Uważaj na… – Rodriguez chciał przestrzec Rafa przed osobliwościami, które były tak małe, że nie dało się ich zauważyć do ostatniej chwili, ale nie zdążył.

      Idealnie na ich kursie znajdowała się lśniąca i śmiertelnie groźna sztuczna czarna dziura. W kokpicie zrobiło się na chwilę bardzo jasno. Rodriguezowi wydawało się, że dostał obuchem w głowę. Walczył o zachowanie przytomności, aby skierować frachtowiec w bezpieczne miejsce. Wiedział, że od tego zależy nie tylko jego życie, lecz także los jego dzieci.

      Za oknem kokpitu nie było już szczątków rozbitego superpancernika na tle planety. Pozostał tylko jeden fragment wraku, spadający w wir kamieni, lodu i pyłu, które zderzały się ze sobą i masą w środku skupiska.

      Frachtowiec też spadał. Silniki nie działały. Rodriguez zdążył tylko zauważyć zbliżającą się powierzchnię ogromnej kuli. W kadłub bębnił grad kamieni, ale hałas nie uchronił Rodrigueza przed utratą przytomności.

      ROZDZIAŁ 9


Скачать книгу