Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb

Читать онлайн книгу.

Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick  Webb


Скачать книгу
autorytet, sama była trochę wyniosła, jednak u tego smarkacza zaczynało ją to męczyć. Za bardzo chciał się wykazać. – Skupmy się na ważniejszych sprawach. – Popatrzyła na nawigator Riisę. – Ile do następnego skoku?

      – Kilka sekund, pani admirał.

      Proctor ponownie ogarnęło niepokojące doznanie, potem znowu usłyszała trzask w uszach, a panorama gwiazd na wyświetlaczu uległa zmianie.

      – Nie jestem pewna, czy do tego przywyknę.

      Kolejne skoki mijały i w ciągu dziesięciu minut chorąży Riisa oznajmiła:

      – Ostatni.

      Proctor skinęła głową.

      – Uwaga, załoga. Wszyscy na stanowiska. Alarm czerwony.

      A potem przekazała dowodzenie kapitanowi Prusze, aby wydał rozkazy przygotowania do walki.

      – Działa magnetyczne, rozpocząć ładowanie. Obsługa wieżyczek laserowych, sprawdzić stan ogniw i uruchomić sekwencje automatycznego naprowadzania na cel. Ekipy naprawcze, przygotować się na uszkodzenia… – Prucha po kolei przechodził przez listę stanowisk, podczas gdy Proctor uruchomiła połączenie z dowódcą myśliwców.

      – Chojrak, jesteście gotowi?

      – Tak jest, ma’am. Piloci to głównie żółtodzioby, ale przynajmniej dowódcy grup mają doświadczenie. Nikt jednak nawet z daleka nie widział prawdziwej bitwy. Oprócz mnie, oczywiście – prychnął cicho. – Ale myślałem, że skoro dostajemy nowy okręt, eksperymentalne myśliwce też będą na pokładzie.

      – To problem?

      – Skądże. X-25 są solidne i porządne. Nie śmiałbym prosić o więcej. Daj znać, jaki jest plan, Shelby, gdy tylko dotrzemy do celu.

      – Bądź na nasłuchu, Chojrak. Został nam ostatni skok. Niech myśliwce będą gotowe do startu zaraz potem.

      – Wszystkie stanowiska w pełnej gotowości, pani admirał – zameldował Prucha.

      Proctor skinęła głową. Znajomy napływ adrenaliny i ucisk w piersi zwiastowały przedbitewne napięcie, którego nienawidziła i za którym jednocześnie tęskniła – uczucie skupienia i jasności poprzedzających starcie. Proctor ogarnął też znajomy niepokój, że wielu ludzi może zginąć, zarazem jednak stanowiło to otrzeźwienie – nic na akademii ani w innych życiowych doświadczeniach nie mogło zastąpić tych doznań. Były jak narkotyk, a Proctor miała poczucie winy z powodu tej radości i już nie mogła się doczekać konfrontacji.

      – Rozpoczęcie ostatniego skoku transkwantowego.

      Obraz na ekranie znowu się zmienił i gwiezdną pustkę zastąpiła krzywizna błękitno-białego świata z wyraźną linią terminatora, oddzielającą noc od dnia.

      Bolivar.

      Na nocnej półkuli powierzchnia planety płonęła.

      ROZDZIAŁ 7

      Sektor Irigoyen

      układ gwiezdny Bolivar, planeta Bolivar

      Mostek OZF „Niepodległość”

      Coś w niej pękło. Coś uśpionego i brutalnego. Proctor wstrzymała oddech, zaskoczona – przed oczyma przemknęły jej obrazy zamordowanych Skiohra, ich drobnych, błękitnych ciał rozdartych na strzępy, z których wraz z krwią wypływały tysiące embrionów, przechowywanych w tkankach… Miała wrażenie, jakby w okamgnieniu znalazła się w koszmarze, zaraz jednak wizja zniknęła i ujrzała smugi dymu, unoszące się z powierzchni Bolivara.

      „Co to, kurwa, było?”

      Odwróciła się do zespołu taktycznego.

      – Porucznik Whitehorse, proszę przeskanować powierzchnię. Na co w ogóle patrzymy?

      Coś było nie tak z tą kobietą – oficer taktyczna stała przy swojej konsoli, mięśnie jej twarzy kurczyły się, jakby miała jakiś atak.

      – Porucznik Whitehorse? – powtórzyła Proctor.

      Whitehorse potrząsnęła głową.

      – Tak jest. – Skupiła się na ekranie konsoli, a jej twarz znowu się ściągnęła, jakby kobieta starała się bardzo mocno skoncentrować. Wreszcie się otrząsnęła. – Na powierzchni szaleją pożary, głównie w gęsto zaludnionych obszarach. Największe natężenie ognia pojawia się wszędzie tam, gdzie mieszka dużo ludzi. W wielu miejscach pożary przeniosły się również na lasy.

      – Dlaczego?

      – Nie mam pojęcia.

      Proctor odwróciła się do głównego ekranu z przodu mostka. Na dziennej stronie planety nie było widać ognia, zwłaszcza że okręt orbitował na pułapie pięciuset kilometrów, ale unoszące się nad miastami słupy dymu budziły niepokój.

      Na dodatek Proctor nie mogła uwolnić się od przejmującego uczucia… Cholera, właściwie co takiego czuła? Strach? Gniew? Miała wrażenie, że trzęsie się od środka, jakby narastało w niej coś, co chciało wyrwać się na wolność. Nie wiedziała, czy ma ochotę wybuchnąć, czy raczej uciekać. A może jedno i drugie? Zacisnęła dłonie w pięści i przygryzła usta, aby się opanować.

      – Przeskanować orbity. Szukać obcej jednostki.

      – Skanuję – zameldowała Whitehorse. Podrapała się nerwowo po szyi, a Proctor dostrzegła, że młodej porucznik drży ręka. Szlag, wszyscy to czuli. Coś było nie tak.

      Proctor popatrzyła na komandora Yarbrough.

      – Nadeszła pora, komandorze. Gdzie, do cholery, są te wszystkie nowe, prototypowe możliwości obrony, o których mówiłeś?

      – Pani admirał? – Mężczyzna wyglądał, jakby nie rozumiał Proctor.

      – Zostaliśmy trafieni… czymś. Wpływa to na chemię naszego mózgu. Czujesz to?

      Yarbrough zamarł i z głębokim namysłem spojrzał na swoje przedramiona.

      – Chyba. Wydaje mi się, że mógłbym skatalogować swoje odczucia i porównać z najwcześniejszymi podstawowymi, jednak ostatnio nie byłem zbyt dokładny w katalogowaniu uczuć…

      Proctor nie wiedziała, czy chłopak żartuje, czy też mówi poważnie. Yarbrough nie wyglądał na kogoś, kto kiedykolwiek był dzieckiem, więc jego odpowiedź wydawała się zupełnie bez sensu. Czymkolwiek obcy trafili „Niepodległość”, na pewno wpływało to również na niego – zerkał nerwowo na tablet, który ściskał w dłoniach, i mówił dwa razy szybciej niż normalnie.

      – Myślę, że gdybym przejrzał dane medyczne z kartoteki pokładowej i porównał je z wynikami badań stężenia neurotransmiterów, a potem sporządził stały algorytm porównań…

      – Komandorze, wystarczy. Musimy to zablokować. Co w takiej sytuacji może dla nas zrobić „Niepodległość”?

      Yarbrough nadal zerkał na prawo i lewo, wyraźnie brakowało mu słów. Zdenerwowana Proctor odwróciła się do stanowiska łączności.

      – Poruczniku Qwerty…

      – Billy-Bob – przerwał jej łącznościowiec.

      Proctor przymknęła oczy, aby nadludzkim wysiłkiem woli opanować wybuch, chociaż na pewno byłaby to odpowiednia reakcja na naruszenie regulaminu przez oficera.

      – Poruczniku Billy-Bobie Qwerty, odbierasz cokolwiek na często używanych pasmach?

      – Nie, ma’am. – W jego głosie brzmiał jeszcze wyraźniej południowy


Скачать книгу