Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb

Читать онлайн книгу.

Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick  Webb


Скачать книгу
tworzenia osobliwości pożyczonej od ruskich. To na pewno nie Rój?

      Proctor pokręciła głową. Szczerze powiedziawszy, wolałaby, żeby to był Rój – wróg śmiertelnie niebezpieczny, ale przynajmniej już nieźle rozpoznany. Proctor wiedziałaby, jak sobie z nim radzić. Niestety, właśnie ona dowodziła misją, która doprowadziła do zniszczenia ostatnich znanych jednostek Roju i praktycznie zakończyła istnienie całej rasy obcych. Wystarczyło naciśnięcie guzika, aby zniszczyć gatunek istot rozumnych. Wojna skończyła się wiele lat wcześniej, a niedobitki sił Roju popadły w uśpienie, gdy Granger zamknął czarną dziurę, przez którą obcy byli kontrolowani, jednak CENTCOM nalegał, żeby z okrętów Roju nie pozostał nawet pył. I dlatego Proctor je zniszczyła.

      – Nie. Opis zagrożenia nie pasuje do niczego, co znamy. Na ile mogę ocenić, to zupełnie coś nowego. Wygląd okrętu różni się od wszystkiego, co widzieliśmy, a technologia, o której nie wiemy praktycznie nic, jest zaawansowana i, co gorsza, zapewne z niczym podobnym nie mieliśmy wcześniej do czynienia. – Spojrzała na komandora Mumforda.

      Potężny mężczyzna odchrząknął.

      – Zanim Irigoyen Prime umilkła, dochodziły stamtąd raporty o sporych niepokojach w miastach.

      – W których miastach? – zainteresował się kapitan Prucha.

      Mumford wzruszył ramionami.

      – We wszystkich. Walki uliczne. Podpalenia. Zabójstwa. Jakby na całej powierzchni wybuchły zamieszki i przemoc jeszcze przed pojawieniem się nieznanej jednostki. Ostatni meldunek stwierdzał tylko, że ta nieznana jednostka zaatakowała. Potem zapadła cisza.

      Admirał Proctor skinęła głową i podjęła:

      – Przypuszczamy, że obcy używają jakichś fal elektromagnetycznych, zapewne wzmacnianych metaprzestrzennie, które wpływają na organiczne ścieżki neuronowe i chemiczną równowagę mózgu. Innymi słowy, obcy wywołują reakcje psychotropowe w umysłach.

      Popatrzyła po twarzach zebranych. Dopiero teraz zaczynała do nich docierać powaga zagrożenia. I pojawiło się nieuchronnie dręczące ich już wcześniej pytanie: dlaczego wybrano do tej misji właśnie ją, dlaczego zwrócono się do dawnej admirał floty, od lat w stanie spoczynku, która radośnie spędzała emeryturę jako wykładowca uniwersytecki na świecie pełnym słonecznych plaż?

      – Tak, to jeden z głównych powodów wezwania mnie znowu do czynnej służby – oznajmiła Proctor. – Wybrano mnie, ponieważ mam szeroką wiedzę i doświadczenie w ksenobiologii, dzięki bezpośrednim kontaktom z Rojem, Dolmasi, Skiohra i wszystkimi innymi obcymi rasami, na jakie natrafiliśmy w Galaktyce.

      – Akurat, Shelby – mruknęła Rayna. – Wcale nie dlatego cię wezwano. Jesteś cholerną bohaterką. A przynajmniej najbardziej przypominającą bohatera osobą, jaką dysponuje Zjednoczona Ziemia. Wybacz, taka jest prawda.

      Proctor uśmiechnęła się, uniosła rękę.

      – Dziękuję, Rayno, ale doskonale wiemy, że wszyscy prawdziwi od dawna nie żyją – przywołała aforyzm z drugiej wojny z Rojem, cytowany często w wielu wersjach. – Zginęli, ratując Ziemię. Ja jestem tylko kimś, kto wie co nieco o dowodzeniu okrętem i ma trochę doświadczenia w kontaktach z obcymi. Prawdziwym bohaterem był Tim Granger, niech spoczywa w pokoju.

      Członkowie jej załogi, starzy i nowi, uśmiechnęli się w odpowiedzi. Wielu z nich przeszło u boku Proctor przez piekło – tam i z powrotem. Pozostali, których wybrał dla niej Oppenheimer, zapewne należeli do najlepszych z najlepszych.

      – Za godzinę wykonamy skok transkwantowy. Za trzydzieści minut chcę pełny raport o stanie okrętu. Rozejść się.

      – Chodzi o transówkę? – rzucił Volz z krzywym uśmiechem. – Znaczy nie bójmy się nazywać tego po imieniu…

      – Mostek do admirał Proctor – przerwało mu zgłoszenie z komunikatora. Proctor dotknęła migającego czujnika na blacie stołu.

      – Tu Proctor, słucham.

      – Pani admirał, właśnie odebraliśmy alarmowy sygnał metaprzestrzenny ze stacji Brytan na orbicie Bolivara. Nadano, cytuję: „Golgoci zaatakowali”. Nie mamy pojęcia, co to może znaczyć.

      Czyżby Bolivarczycy nadali obcym nazwę?

      – Golgoci?

      Porucznik Qwerty uniósł rękę.

      – Jeśli mogę, ma’am. – Przeciągał samogłoski z wyrazistym akcentem z południa Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej na Ziemi. – Dorastałem na Bolivarze. Mamy tam starą legendę czy raczej opowieść grozy, którą straszy się dzieciaki przy ogniskach na obozach. Golgoci to podobno nieopisanie przerażająca rasa obcych, która potrafi wydobyć z ludzi najgorsze emocje. A na dodatek wzmocnić je i zwielokrotnić, aż człowiek zmienia się w zupełnego szaleńca. „Zjedz kolację albo Golgoci zjedzą ciebie”, powtarzała mi babcia. Oczywiście sama była już wtedy na wpół szalona…

      Proctor prychnęła.

      – Ta nazwa na razie będzie musiała wystarczyć. – Pochyliła się do komunikatora. – Dziękuję, mostek.

      A potem popatrzyła na zgromadzoną załogę.

      – Ruszajmy.

      ROZDZIAŁ 6

      Układ planetarny Brytanii

      Calais, stocznia Wellington

      Mostek OZF „Niepodległość”

      – Skok transkwantowy za pięć sekund, pani admirał – zameldowała chorąży Riisa.

      Proctor przygotowała się mentalnie i mocniej zacisnęła dłonie na podłokietnikach fotela. Nie miała powodu zakładać, że skok transkwantowy będzie się różnił od tradycyjnego skoku kwantowego, którego praktycznie nie wykrywało się żadnym zmysłem, a jednak u Proctor budził podświadomy niepokój.

      – Rozpoczynam.

      Obraz na ekranie, zajmującym połowę przedniej ściany mostka, zmienił się, skłębione czerwone chmury Calais zniknęły i zastąpiła je panorama gwiaździstej czerni – otwartej przestrzeni międzygwiezdnej. Proctor nie widziała tego od wielu lat. Prawie zapomniała, jakie poczucie wolności budzi ten widok. Zawsze uważała, że podobnie czuli się kapitanowie żaglowców, gdy ląd niknął, a przed ich oczami rozciągał się tylko bezkresny ocean.

      Bębenki w uszach Proctor trzasnęły.

      – Cholera, co to było? – Wykręciła szyję, żeby spojrzeć na komandora Yarbrough.

      – Wszystko w porządku. Skoki transkwantowe są bardziej intensywne niż zwykłe kwantowe. Przenieśliśmy się przecież aż o pięć lat świetlnych.

      Proctor otworzyła i zamknęła usta, aby wyrównać różnicę ciśnień.

      – Ale dlaczego ciśnienie się zmieniło?

      – To jedna z cech charakterystycznych skoku transkwantowego. Wynika z dużej odległości, którą się pokonuje. Mniej gęsta materia przybywa pierwsza, ułamek sekundy wcześniej od pozostałej, a w naszym przypadku mniej gęsta jest atmosfera. Indywidualna prędkość cząsteczek powietrza pozostaje na tyle wysoka, że kiedy reszta się pojawia, wewnętrzne ciśnienie na okręcie staje się odrobinę niższe.

      Proctor zerknęła na Mumforda, ale ten tylko wzruszył ramionami.

      – No… to trochę irytujące – stwierdziła. – Czy istnieje zagrożenie, że sytuacja wyrwie się spod kontroli i podczas takiego skoku stracimy całkowicie powietrze?

      Komandor Yarbrough


Скачать книгу