Blask. Marek Stelar
Читать онлайн книгу.osiedlić w Palestynie, innym marzy się własne państwo… Tu nie czują się bezpieczni. A jeśli chodzi o Szloma… Pogadaj z ich starszyzną, zapytaj właśnie o niego, a nie o Abramka. Abramków tam pewnie zatrzęsienie, ale zabitego chłopaka to na pewno będą kojarzyć, no nie?
– Pewnie tak – zgodził się Krugły.
– Po co ci to, chłopie? – zapytał Leoś. – Co ci z tego przyjdzie? Masz w tym jakiś interes?
– Nie.
– To o co chodzi?
– O niego. – Krugły wzruszył ramionami. – Ktoś zabił dziecko, panie Leonie. I dla mnie też jest nieważne, czy to było żydowskie dziecko, czy niemieckie, czy polskie, choć gdyby było polskie, wszystko wyglądałoby pewnie nieco inaczej. To było po prostu dziecko, a nikogo to jakoś nie obchodzi. Kolejny trup, przecież pełno ich tu…
– No, to akurat prawda.
– Co z tego, pytam? Ale to też nieważne. – Machnął ręką. – Nikogo nie zamierzam z niczego rozliczać. Nie moja sprawa, co robią z tym inni czy czego nie robią. Ja odpowiadam za siebie i przed sobą. I chcę znaleźć mordercę. Temu chłopakowi należy się to. A temu, kto to zrobił, należy się zasłużona kara. Tak uważam.
– Idealista, co?
– Proszę bardzo, może mnie pan tak nazwać.
– Powiem ci coś… Mamy w Szczecinie Żydów z całej Europy. Jedni przybywają z Zachodu, to byli więźniowie i emigranci. Ich nie jest znowu tak wielu. Są tu z własnej woli, może tu zostaną, może pójdą gdzieś dalej, choć nie bardzo mają gdzie, i o tym zaraz. Inni są ze Wschodu, gdzieś zza Wisły, zza Buga, z Kresów. Władze ściągają ich tu z tej przyczyny, że tam nie mają już do czego wracać. Tam już nie Polska, to raz. A dwa… ludzie po tamtej stronie Wisły, boją się, że oni zechcą odebrać swoje, a to przecież już ich, a tu przecież nic tylko brać! I tych ze Wschodu można podzielić na dwie grupy: nie wiem, czy wiesz, ale w milicji i UB jest sporo Żydów. To ateiści, nie mają nic wspólnego z religią, Jehową i tak dalej. Wyrzekli się swoich korzeni; to zaprzysięgli komuniści, ciałem i duszą.
– Wiem już to – powiedział Krugły. – I dlatego tym bardziej dziwi mnie, że nikt tam u nich nie chce się zająć tą sprawą na poważnie.
– Poczekaj… Druga grupa to ci Żydzi, którym komunizm nie w głowie, bo tam, gdzie byli: w Kazachstanie, na Białorusi, Ukrainie i wszędzie indziej, doświadczyli go z jak najgorszej strony. Oni są tu po to, żeby iść dalej, na Zachód, do Francji, do Ameryki. Jak sam widzisz, to nie jest jedna społeczność, która ma wspólny interes. To tylko ludziom się tak wydaje. To, że mają wspólnych przodków, nie ma już znaczenia. I gdzie ty w tym wszystkim chcesz szukać mordercy, Wiktor? Jak chcesz wpaść na jego trop w takim wielkim mieście? Liczysz na cud? To jak szukanie igły w stogu siana.
– Zawsze można podpalić stóg, a potem wyciągnąć igłę z popiołu.
– Takiś sprytny? A nie szkoda ci siana?
– Idzie o to, panie Leonie, na czym zależy panu bardziej. Na sianie czy na igle?
– Ot, przebiegły, no! Ale miasta nie podpalisz!
– Nie muszę. Ono już płonie, podobno dnia nie ma bez pożaru, ale to i tak była przenośnia. A ja chcę tylko powęszyć tu i ówdzie. Nic wielkiego. Chcę tylko zadać kilka pytań…
Leoś przechylił swój talerz, wybrał łyżką resztkę zupy i siorbnął, a potem mlasnął. Włożył łyżkę do talerza, odsunął go i poklepał się po brzuchu.
– Dobre, ale malizną czuć… – Spojrzał uważniej na Krugłego. – Dam ci jeszcze radę. Bądź ostrożny z nimi.
– Z kim? – Wiktor nie zrozumiał.
– Z Żydami.
– Dlaczego? Przecież chcę pomóc wyjaśnić zagadkę zabójstwa ich pobratymca?
– Ja rozumiem, Wiktor. Ja wszystko rozumiem. Ale mówię o zadawaniu pytań. Czasem zadaje się niewygodne pytania, a tam… Coś się tam u nich dzieje.
– Co?
– Bo ja wiem?
Krugły uśmiechnął się pod nosem.
– A skąd pan to wie, że w ogóle cokolwiek się dzieje?
– Aaa, coś się tam słyszało…
– Ale coś dobrego czy złego?
– Nie wiem, Wiktor – rzucił Leoś, lekko zniecierpliwiony. – Może coś spiskują, a może nie, nie wiem… Mówiłem ci, że niektórym tu źle jest i chętnie by wyjechali. Słyszałem takie jedno słowo.
– Jakie?
– Bricha.
– Co to znaczy?
Putra wziął łyżkę do ręki. Zawisła nad skrajem talerza.
– Ucieczka. – Delikatnie zadźwięczała o brzeg naczynia. – To słowo po żydowsku oznacza „ucieczka”.
3
Szczecin, sierpień 2018
Natrętny dźwięk telefonu obudził Agatę o siódmej rano. Był wtorek, do pracy miała na dziewiątą, więc budzik nastawiony był zwykle na ósmą. Zastanawiając się, kto śmie ją wyrywać ze snu, leniwie sięgnęła po komórkę, leżącą na drugiej poduszce. Tej, która ostatni raz przydała się komuś dawno temu, ale została z jakichś powodów: z przyzwyczajenia albo dla podtrzymania nadziei. Zmieniały się tylko jej poszewki, nigdy reszta. Kiedy Agata zobaczyła, kto dzwoni, natychmiast zerwała się z pościeli. Usiadła i odgarniając z czoła potargane włosy, odebrała telefon od Justyny.
– Przykro mi, słońce. – Usłyszała jej zmęczony i zmartwiony głos.
– Okej – westchnęła, usiłując uspokoić łomoczące serce. – A więc to już…
– Tak. Godzinę temu. Był lekarz, żeby stwierdzić zgon, ale z zakładem pogrzebowym czekałyśmy na ciebie. Przyjedziesz?
– Zaraz będę. Daj mi pół godzinki.
– Nie ma sprawy, kochanie, nigdzie nie musisz się spieszyć. Czekamy. Przykro mi – powtórzyła jeszcze Justyna i rozłączyła się.
Agata odłożyła telefon na poduszkę i popatrzyła w okno, nie widząc, co jest za nim. Potem wstała i poszła do kuchni. Robiła wszystko jak w transie. Nastawiła ekspres, wzięła prysznic, wypiła kawę i zjadła grzanki, a każdy ruch był machinalny, choć gdyby ktoś zapytał ją, o czym myślała, robiąc to wszystko, chyba nie potrafiłaby odpowiedzieć. Umarł. Została sierotą, choć to tak naprawdę nie miało znaczenia; była nią nawet kiedy ojciec żył. I była na to przygotowana, od miesięcy. A kiedy to wreszcie się stało, nie czuła nic poza przyśpieszonym biciem serca na samym początku, kiedy telefon wybudził ją z głębokiego snu. I spowodował to jego dźwięk, a nie to, co usłyszała chwilę później od Justyny.
Wychodząc, rozejrzała się po mieszkaniu, jakby chciała sprawdzić, czy coś się zmieniło. Nic się nie zmieniło. Wyszła więc, przekręciła klucz w zamku i pojechała do Tanowa, dzwoniąc po drodze do Pawła, że dziś spóźni się do pracy, ale pojedzie na rozprawę.
Ojciec wyglądał tak samo, jak wczoraj. Był tylko trochę bledszy, miał zamknięte oczy i lekko opadniętą żuchwę. Stara blizna na lewej brwi, która znajdowała się tam, odkąd Agata pamiętała, była teraz widoczna bardziej niż kiedykolwiek. Dolna warga obwisła, odsłaniając