W Trójkącie Beskidzkim. Hanna Greń

Читать онлайн книгу.

W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń


Скачать книгу
pękła z cichym trzaskiem, a na stolik zaczęła skapywać krew. Wstał bez słowa i, zawinąwszy dłoń w chusteczkę, poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z mokrą szmatką i dokładnie wytarł blat. Herrera zauważyła, że zdążył okleić rany plastrami.

      – Przykro mi, że nie mogę powiedzieć nic więcej – zaczęła, lecz przerwał jej, wchodząc w zdanie.

      – Mówili także, że zabójca zabrał jakąś pamiątkę. To prawda?

      Natychmiast domyśliła się, od kogo mógł wyjść przeciek, i tym razem to ona nie zdołała się opanować.

      – Zabiję gnoja! – warknęła, obiecując sobie, że nie daruje tego Grudzie. Tylko on mógł być źródłem, a poznała go już na tyle, by wiedzieć, że gotów jest posunąć się bardzo daleko, żeby tylko móc zabłysnąć.

      – Miałem okazję dowiedzieć się dosyć sporo o takich, co lubią je zabierać… – zaczął Aleksander z namysłem.

      – Od kogo, jeśli można spytać?

      – Od mojego prawie szwagra – wyjaśnił, a widząc zdziwienie Benity, uzupełnił wypowiedź. – Od Konrada. Jego siostra to matka mojego syna. Chciałem się z nią ożenić, ale potem wszystko się popsuło… Było, jak było, Aldona umarła dawno temu, więc nie ma co do tego wracać.

      – Ach, więc ALDA to nie skrót pochodzący od Aleksandra i Damiana?

      – Szybko pani kojarzy – pochwalił. – Byłem wtedy bardzo młody i bardzo zakochany. Wydawało mi się, że to będzie szalenie romantycznie nazwać przedsiębiorstwo imieniem ukochanej kobiety.

      – Tak właśnie jest – powiedziała cicho.

      – Szkoda tylko, że adresatka tego gestu nawet go nie zauważyła… Teraz to już bez znaczenia. Czy mówiąc o pamiątce, miała pani na myśli kolczyki Kasi?

      – Muszę już iść, za dużo czasu zmarnowałam na gadanie. Jeszcze raz dziękuję za wyjaśnienia. Proszę do mnie zadzwonić, jeśli dowie się pan czegoś od swoich znajomych.

      Benita podała Aleksandrowi wizytówkę i wstała. Wstał również i podszedł bliżej, przytrzymując ją za rękę.

      – Może zostanie pani na obiedzie? – zaproponował, zaskakując tymi słowami nie tylko ją, lecz także i siebie.

      – Przykro mi, ale to niemożliwe. Spieszę się, pan zresztą podobno również. Praga – dodała, widząc jego zdziwienie. – Przygotowania do rozmów o interesach.

      – To tylko spotkanie biznesowe, nic takiego, czego nie dałoby się przełożyć. Już jakiś czas temu zrozumiałem, że nawet najkorzystniejszy interes nie jest wart, by dla niego zrezygnować z tego, co ważne w życiu prywatnym.

      – Zjedzenie ze mną obiadu nie jest żadną atrakcją. Nie umiem zachować się przy stole – zażartowała, chcąc w ten sposób rozładować napiętą nagle atmosferę.

      – Mlaskanie czy siorbanie? – zaśmiał się, podejmując grę.

      – Jedno i drugie. Naprawdę muszę już iść. Do widzenia.

      – Odwiedzi mnie pani ponownie? – spytał cicho, idąc z nią ku drzwiom.

      – Nie ma takiej potrzeby, wszystko zostało wyjaśnione. Nie mam powodu nękać pana powtórnymi odwiedzinami.

      Nie powiedział już nic. W milczeniu uścisnął podaną mu dłoń i otworzył drzwi, a Benita wyszła na zalane słońcem podwórze.

      Jadąc w stronę centrum, rozpamiętywała rozmowę z Podżorskim. Po chwili z irytacją stwierdziła, że zamiast analizować fragmenty dotyczące Bielawy, cały czas krąży myślami wokół osoby, która tych informacji udzieliła. Czy dobrze odczytała jego sygnały? A może to tylko złudzenie, wynikające z pobożnych życzeń? Cholera jasna! Sfrustrowana, uderzyła dłonią w kierownicę. Jakich znowu życzeń, przecież wcale jej nie zależy na zainteresowaniu jakiegoś gangstera!

      Zajęta myślami, wjechała na rondo i dopiero ryk klaksonu przywrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała na kierowcę busa, któremu zajechała drogę. Mężczyzna pukał się palcem w czoło i coś mówił. Z ruchu warg wyczytała niezbyt dla niej pochlebne słowa i przepraszająco mrugnęła światłami awaryjnymi. Mało brakowało! Mężczyźni to zaraza, nawet myślenie o nich jest niebezpieczne.

      W centrum zjechała na parking. Żołądek dawno już zapomniał o pikantnych skrzydełkach, głośnym burczeniem domagając się kolejnej dawki pokarmu, a wspomnienie zaproszenia Podżorskiego dodatkowo potęgowało głód.

      Podeszła do budki oblężonej przez turystów. Zauważywszy, że sprzedawca prędko się uwija, stanęła w kolejce i po zaskakująco krótkim czasie trzymała w ręce upragnioną zapiekankę z pieczarkami. Przysiadła na ławeczce na placu Bogumiła Hoffa. Otwarła puszkę z colą i pociągnęła długi łyk, przyglądając się wszechobecnym dekoracjom. Racja, przecież to Tydzień Kultury Beskidzkiej! Stąd taki tłum.

      Z pewnym sentymentem spojrzała na budynek liceum ogólnokształcącego. Spędziła w nim cztery lata poprzedzające dorosłość. Wtedy wydawał jej się więzieniem, a dzisiaj pamiętała tylko dobre chwile. Mimo to cieszyła się, że okres nauki ma już dawno za sobą. Przez moment zapragnęła zajrzeć do biblioteki i sprawdzić, czy pracuje tam jeszcze ktoś z dawnych czasów. Potem przyszło opamiętanie. Od matury minęło piętnaście lat, któż mógłby ją pamiętać?

      Wzruszyła ramionami, odcinając się tym gestem od wspomnień, i ruszyła na poszukiwanie sklepu spożywczego. Nie miała ochoty wracać do pustego mieszkania. Równie dobrze mogła zrobić zakupy w Wiśle, jak w Ustroniu, a spacer po dawno nieodwiedzanym mieście wydał jej się doskonałym pomysłem.

      Przed muzeum zauważyła obrazy wystawione przez ulicznego rysownika. Podszedłszy bliżej, przyjrzała się im uważnie. Kolorowe grafiki przedstawiające wiślańskie krajobrazy świadczyły o niewątpliwym talencie artysty. Artystki, poprawiła się natychmiast, zauważając postać siedzącą przy murku na małym krzesełku. Kobieta trzymała w ramionach półroczne może dziecko.

      – Potrafiłaby pani narysować portret ze zdjęcia? – spytała Benita, wiedziona nagłym impulsem.

      – To zależy. Jeżeli jest dobrej jakości, to nie powinno być problemu. Ma je pani tutaj? – Kobieta oderwała uwagę od dziecka, które natychmiast skorzystało z okazji, wpychając sobie do ust końcówkę grubego, czarnego warkocza.

      Benita wyjęła zdjęcie z portfela. Według niej było dobre, czyste i wyraźne. Ojciec zrobił je na krótko przed śmiercią babci. Uśmiechnięta Teresa Herrera stała koło kwitnącego krzewu azalii, z twarzą zwróconą ku twarzy mężczyzny. W oczach obojga było tyle miłości, że zapiekło ją w gardle z nagłego wzruszenia. Zadumała się nad niesprawiedliwością losu, który nagle zabrał rodzinie tę cudowną kobietę.

      – Jaka piękna para! To pani rodzice?

      – Dziadkowie. Babcia zmarła wkrótce po zrobieniu tego zdjęcia. Pomyślałam sobie, że gdyby udało się pani narysować jej portret, dziadek bardzo by się ucieszył. W przyszłym miesiącu obchodzi osiemdziesiąte urodziny.

      Kobieta uważnie studiowała fotografię.

      – Powinno się udać – orzekła wreszcie. – Z tym, że ja nie jestem autorką tych obrazów, jedynie je sprzedaję. Rysowała je moja przyjaciółka i myślę, że bez problemu poradzi sobie również z tym zadaniem. Musiałaby pani wypożyczyć to zdjęcie na kilka dni. Mam pewien pomysł, lecz jego realizacja wymaga czasu.

      – Jak długo by to trwało? Urodziny są piętnastego września.

      – To aż nadto, sądzę, że trzy tygodnie w zupełności jej wystarczą. Gdyby nie to, że jest teraz zajęta innym projektem, a potem wyjeżdża na wczasy, miałaby pani ten portret już za kilka dni. To co,


Скачать книгу