Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters

Читать онлайн книгу.

Nigdy siÄ™ nie dowiesz - S.R. Masters


Скачать книгу
Ton głosu Steve’a był poważny. – On chyba nie siądzie w takim stanie za kółkiem? – Kiedy żadna z nas nie odpowiedziała, wstał. – Pójdę sprawdzić, czy już odjechał. – Szybko wyszedł z baru. Wrócił chwilę później, kręcąc głową. – Jego merc nie stoi już pod The George.

      – A jeśli się rozbije? – zapytała Jen. – No i pełno teraz wszędzie policji.

      – Każę taksówkarzowi przejechać obok domu Rupesha i sprawdzę, czy wszystko okej – zaproponował Steve. – W sumie mam nawet po drodze. Na pewno nic mu nie będzie. Napiszę do was.

      – Dzięki, Steve – powiedziała Jen. – Słuchajcie, na jak długo tu zostajecie?

      – Ja myślałem o maksymalnie kilku dniach. Ale tylko gdybyśmy coś razem zaplanowali. – Na moment utkwił we mnie wzrok.

      – Mam sporo zobowiązań rodzinnych, więc zostaję aż do Nowego Roku – wyjaśniła Jen. – Dobry będzie każdy pretekst, żeby choć na chwilę wyrwać się z domu. Powinniśmy sprawdzić, czy Will przebywa u rodziców. – Steve i ja wymieniliśmy spojrzenia. – Tak na wszelki wypadek.

      – Mogę zostać na kilka dni – odezwałam się.

      Nowe odcinki podcastu będziemy nagrywać dopiero na początku stycznia, więc nie czułam palącej potrzeby wyjazdu. Podczas gdy pozostała dwójka wyszła, aby zadzwonić po taksówki, ja się zastanawiałam, na jak długi pobyt w Travel Inn mnie stać. Nagrywanie podcastu to obecnie moja praca, ale nie jakoś szczególnie lukratywna. Jeszcze jeden dzień? Musiałabym schować dumę do kieszeni i zapytać rodziców, czy mogę się u nich zatrzymać. Przynajmniej zdążyłam się tam już pokazać.

      Pierwszy wrócił Steve. Usiadł naprzeciwko mnie, aby dopić drinka. Uśmiechnął się. Oczywiście istniała także inna opcja.

      – Gdzie się zatrzymałeś?

      – W The Premier Inn w Marlstone, Adie.

      Adie. Ile czasu minęło, odkąd ktoś nazwał mnie Adie? Zawsze było to moje ulubione zdrobnienie.

      Jedźmy do mnie.

      Ciekawe, jak by zareagował. Mogłabym mu zaproponować wpadnięcie na kawę i może byłoby miło.

      Nie, jeśli miało do tego dojść, to nie dzisiaj.

      – Czy tylko mi się wydaje, czy Rupesh traktuje mnie z lekką wrogością? – zapytał Steve. – Ale czemu? Powiedziałem coś nie tak?

      – Ty? Nie, był zły na wszystkich. Nie bądź takim narcyzem – odparłam, a on posłał mi blady uśmiech.

      Wróciła Jen i zdjęła z krzesła płaszcz.

      – Pięć minut. – Zniżając głos, dodała: – Nie wiem jak wy, ale ja się strasznie boję, że Will przyjdzie i zamorduje mnie, kiedy będę spała.

      Steve położył dłonie na jej ramionach i spojrzał w oczy. Wcale mi się to nie spodobało.

      – Nic ci nie będzie. Jutro wszyscy się obudzimy i podziękujemy Rupeshowi za głos rozsądku.

      – Akurat. Martwię się o niego.

      Uścisnęli się, a potem Jen podeszła do mnie, aby się pożegnać. Na sam koniec Steve objął mnie i poczułam, że przyciska policzek do mojej głowy. Kiedy się odsunął, miałam ochotę znowu go przyciągnąć.

      – Dam znać, czy udało mi się znaleźć te pamiętniki – powiedziała Jen. – A jeśli coś wam się przypomni, to od razu piszcie.

      – Tak jest, pani detektyw. – Steve zasalutował.

      – Nadal piszesz pamiętnik? – zapytałam.

      – Ależ skąd! Zresztą gdzie bym je trzymała?

      – To dopiero byłaby literatura – westchnęłam. – W głowie mi się nie mieści, że wszyscy jesteśmy już po trzydziestce.

      Jen przytaknęła.

      – Czas bywa przerażający, kiedy zwraca się na niego uwagę.

      Adeline, 1997

      W piątek w porze lunchu, tydzień po śmierci psa Steve’a, rozlega się pukanie do drzwi Adeline. W progu stoi Will w za dużym T-shircie pofarbowanym na wszystkie kolory tęczy.

      – Steve chciałby cię o coś poprosić. Obiecałem mu, że po drodze wstąpię i ci o tym powiem. Powinnaś przyjść.

      Wypowiada te słowa ze wzrokiem wbitym w klatkę piersiową Adeline, a tym razem nie ma ona na sobie koszulki z logo.

      Pierwsze pytanie Steve’a brzmi następująco:

      – Jaki masz charakter pisma?

      Adeline stoi w drzwiach salonu znajdującego się na samym końcu starego domu Steve’a. Temu miejscu przydałoby się odmalowanie i odkurzenie, a może po prostu rozbiórka. Zza niej wychodzi Will i siada z impetem na trzyosobowej sofie obok Jen, uwalniając tym samym chmurę kurzu. Wszyscy oglądają w telewizji, jak Scooby-Doo jest ścigany przez fioletowego szympansa.

      – A raczej, czy jest choć trochę lepsze niż te tutaj? – Steve podaje jej kartkę. Tym razem wydaje się normalny, co cieszy Adeline.

      Bierze od niego kartkę. To samo zdanie napisano czterema różnymi charakterami pisma: „Szanowny Panie Strachan, proszę skończyć z przywiązywaniem psa do pala. To okrutne”.

      – Pewnie tak. – Adeline zerka na pozostałych. – Bez urazy, jeśli to wasze pisma.

      – Czuję się urażony – odzywa się Rupesh. Leży na brzuchu na podłodze przed telewizorem.

      – Ja też! – oświadcza Will i unosi obie ręce.

      – I ja – dodaje Jen. – Nadal nie rozumiem, co jest nie tak z moim pismem.

      Steve ją ignoruje. Adeline pisze to zdanie pod pozostałymi, po czym pokazuje Steve’owi. On je wszystkie porównuje.

      – Miałeś rację co do stacji w Hampton – Adeline zwraca się do Rupesha.

      – Kawał drogi, no nie? – mówi, nie podnosząc na nią wzroku.

      Owszem. Cały upalny dzień straciła na to, aby spędzić w centrum Birmingham zaledwie pół godziny. Ściemniało się już, kiedy wracała polami do domu. Pełna nienawiści i frustracji, znalezionym odłamkiem metalu wyryła na drewnianej kładce słowo „WSIOKI”.

      Steve kiwa głową, następnie wstaje i wyprowadza Adeline na zewnątrz. Zatrzymują się na końcu podjazdu i chłopak pokazuje jej dom z ujadającym psem.

      – Psy nie powinny być tak przywiązane przez cały dzień – wyjaśnia. – To zwierzęta stadne, potrzebują przyjaciół. Ten psiak wariuje, chodząc w kółko. Pan Strachan zostawia go tam nawet podczas deszczu. Myślę, że należał do jego byłej żony, więc to zemsta.

      Adeline opowiada o tym, jak mało nie zginęła przez tego psa w dniu, w którym poznała Steve’a.

      – Ten pies ugryzł Obiego. Jakiś rok temu, kiedy wyszedłem z nim na spacer. Facet nawet nie przeprosił, jedynie odszedł, kręcąc głową. Ta rana się paskudziła i Obi od tamtej pory nie był już taki przyjazny. Tak jakby pies Strachana zaraził go złośliwością. Wcześniej nigdy mi nie uciekał.

      – W takim razie pieprzyć Strachana – oświadcza Adeline, a Steve uśmiecha się szeroko.

      Chłopak ma idealne zęby. Dziwne, że ona to zauważyła, bo nie ma w zwyczaju zwracać uwagi na uzębienie.

      – Myślę, że robiąc coś dla tego psa, przywrócimy równowagę we wszechświecie – stwierdza


Скачать книгу