Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters

Читать онлайн книгу.

Nigdy siÄ™ nie dowiesz - S.R. Masters


Скачать книгу
odparł Steve, ale jego uśmiech nieco przygasł. – Chyba nie myślisz, że czułem się źle w twoim towarzystwie? Byłeś jednym z moich najlepszych przyjaciół.

      – Zapomnij. Ja tylko żartowałem. Wszystko było okej.

      – Byłem despotą? – zapytał Steve. Uśmiech zdążył już zniknąć z jego twarzy. – Wiem, że nie zachowywałem się idealnie, Rup, pamiętam to. Mam sporo żalu do siebie o to, jak wszystkich traktowałem, ale…

      – Nie byłeś despotą – przerwał mu Rupesh.

      – Nie – potwierdziłam.

      – Po prostu nie znosiłeś tego, kiedy ktoś ci odmawiał. Ale wiesz… U każdego z nas w domu były problemy, których nie uświadamialiśmy sobie jako dzieci. Chodzi mi o to, że na pewno dziwnie się czułeś, że przez cały czas mieszkałeś sam. Nie myślałeś nigdy o tym, jak bardzo było to nienormalne?

      – Ty miałeś gorzej – oświadczył Steve. I niemal tak, jakby pstryknięto jakiś włącznik, wrócił mu spokój. – Przepraszam, stary, naprawdę. Wiem, że nie ułatwiałem ci życia, które i tak pewnie było wystarczająco trudne. Był ze mnie kawał drania. Właściwie to trochę mnie to prześladuje. Dobrze wspominam tamten okres, ale zawsze wiedziałem, że dla innych wcale tak być nie musiało.

      Rupesh powiedział ze skrępowaniem:

      – Nie przejmuj się, stary, było, minęło. Ja też mam dobre wspomnienia.

      Bez względu na to, co mówili, naprawdę z rozrzewnieniem wracałam myślami do tamtych czasów. Choć rozumiałam, dlaczego Steve czuje się tak, a nie inaczej. Wtedy jednak jego pewność siebie mnie ekscytowała. Stanowiła miłą odmianę w ogłupiającej atmosferze tego zadupia.

      – A co z Willem? – zapytał Steve. – Jak myślicie, jak on to wszystko wspomina? Zastanawiam się, czy z jego wczorajszą nieobecnością nie chodziło jednak o to, co zasugerowaliście. Może rzeczywiście żywi do nas urazę po tym, co się stało? Jeśli mam być szczery, to podczas naszego ostatniego spotkania nie wydawał się szczególnie uradowany.

      – Widzieliście wiadomość od Jen? – wtrącił Rupesh.

      – Aha – odparł Steve.

      – Dziewczyna nie odpuszcza – stwierdziłam.

      – Zdecydowaliście już, czy zamierzacie ciągnąć dalej tę „sprawę”? – zapytał Rupesh.

      – Jeszcze nie. Ale miałem zamiar zaproponować, aby podpytać mamę Adeline, czy nie wie przypadkiem, gdzie mieszkają teraz Oswaldowie. Nie zaszkodzi złożyć im wizytę. Wiem, że to niczego nie dowiedzie, ale ciekawi mnie, czy Will przebywa w okolicy. Oczywiście jeśli się zgodzisz. – Steve odwrócił się w moją stronę.

      – Jest Boże Narodzenie – powiedziałam.

      – Otóż to. Może nawet go zastaniemy. Jak wczoraj zauważyłeś, Rup, to położyłoby kres idei, że to jego rok zabójstw. Zdusiłoby ją w zarodku. A w najgorszym razie dowiedzielibyśmy się, gdzie możemy go znaleźć. To powinno zadowolić Jen.

      – A nie będzie to zbyt konfrontacyjne, jeśli się okaże, że on tam jest? To by oznaczało, że wczoraj się na nas wypiął.

      – Celna uwaga – zgodziłam się. – Choć równie dobrze mógł po prostu zapomnieć. Jeśli go zastaniemy, a on nie będzie chciał się z nami widzieć, grzecznie się pożegnamy i wyjdziemy. Ale przynajmniej będziemy mieć pewność.

      – Słuchajcie, od czasu rozwodu nieszczególnie mi idzie w pracy – odezwał się Rupesh. – Zdążyłem już podpaść kierownikowi przychodni, więc nie mogę się narażać sprawdzaniem kogoś w systemie ewidencji pacjentów, bo za każdym razem, kiedy to robimy, musimy podać powód. Wszystko jest monitorowane w celu ochrony danych i zachowania tajemnicy lekarskiej.

      – Oczywiście, że to rozumiemy – zapewniłam go.

      – Ale… – Rupesh uniósł palec, uciszając mnie. – Wczoraj wieczorem nie zachowałem należytego profesjonalizmu.

      – Sprawdziłeś jego rodziców? – zapytał Steve.

      – Aha.

      – Co z Willem? – dociekałam.

      – Nie mam w tej kwestii niczego interesującego do dodania. Ale zważywszy na fakt, że twoja mama nie jest w formie, Adeline, lepiej nie zawracać jej głowy.

      – Dasz nam adres? – nalegał Steve.

      – Niezupełnie. Ale wybierzmy się na przejażdżkę. Są święta, a ja mogę wam pokazać, co się przez lata zmieniło. No wiecie, jako miejscowy.

      – Teraz? – zdziwiłam się.

      – Chyba że macie inne plany. Jak mówił Steve, to powinno zadowolić Jen.

      Pokręciłam głową.

      – Na mnie czeka pusty pokój w hotelu, więc to lepsze niż mój pierwotny plan ogołocenia barku i oglądania badziewnych filmów – stwierdził Steve.

      Rupesh napisał wiadomość na naszej grupie na WhatsAppie. Jen natychmiast odpisała: została wrobiona w zabawianie dzieci i z dziką rozkoszą da nogę z domu. Jeśli samochód jej odpali, zaraz się tu zjawi.

      Steve wyszedł do łazienki, zostawiając mnie sam na sam z Rupeshem.

      – Jeśli chcesz mnie zapytać o swoją mamę, Adeline, to mam do czynienia z wieloma pacjentami w podobnym stanie. Mogą stanowić spore wyzwanie.

      – Dziękuję.

      Nie zamierzałam ciągnąć go za język. Rupesh jedynie próbował wypełnić ciszę. Jakby na potwierdzenie tego, od razu umilkliśmy. Uratował nas jego telefon.

      – Jen pisze, że jej samochód nadal szwankuje, więc świsnęła auto siostrze. Właśnie wyjechała.

      – Ja nie dostałam tej wiadomości – powiedziałam, wyjmując komórkę.

      – Nie napisała jej na grupie.

      A więc Rupesh i Jen wymieniali prywatne wiadomości. Interesujące. Kiedyś byli parą, choć nie przypominam sobie, żeby ich związek był równie poważny jak mój i Steve’a. Mogłam się jednak mylić. Wyjaśniałoby to jego nagłe zainteresowanie kwestią Willa, mimo że wczoraj tak bardzo protestował. A może dokonywałam jedynie projekcji własnych powodów?

      Wrócił Steve i gdy tak siedzieliśmy i czekaliśmy na Jen, coś mi przyszło do głowy.

      – Will musiał się poczuć wyalienowany, kiedy nasza czwórka się sparowała.

      Dziwne, że wtedy żadne z nas nie zwróciło na to uwagi.

      – Pewnie tak – powiedział Rupesh. – Szukasz motywów?

      Zaśmiałam się.

      – Niezupełnie. Chyba po prostu na nowo wszystko analizuję. Myślę, że najpewniej za jakieś dwadzieścia minut rozwiążemy tę zagadkę.

      – Cóż, będziemy potrzebowali czegoś więcej niż motywu – oświadczył Steve. – Narzędzi, okoliczności, pobudek.

      – O czym ty mówisz? – zapytałam.

      – To teoria behawiorystyczna, z której korzystamy w pracy – wyjaśnił, a do Rupesha rzucił: – Poparta dowodami.

      – Psychologia poparta dowodami – skrzywił się Rupesh. – A to dopiero.

      Steve lekko się zjeżył, ale ostatecznie przywołał na twarz uśmiech.

      Przy wtórze ziewnięć, kaszlnięć i niedorzecznych uwag na temat niewyróżniających


Скачать книгу