Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters

Читать онлайн книгу.

Nigdy siÄ™ nie dowiesz - S.R. Masters


Скачать книгу
uśmiech. W tych okolicach rzeczywiście kochano ciężką muzykę.

      Rupesh, 1997

      Na samym początku Elm Close znajdują się skrzynka pocztowa, budka telefoniczna i stara wiata autobusowa. Wiata jest lekko cofnięta i ze wszystkich stron porastają ją krzaki. Rupesh, którego tata poprosił o wysłanie listu, stoi na tyle blisko, żeby odczytać graffiti na ciemnym drewnie. Jego uwagę przyciąga dym. Niski głos woła jego imię. Rozpoznawszy głos, zagląda pod wiatę. W kącie siedzi Will i pali.

      – Dawno się nie widzieliśmy – mówi.

      Minęło ładnych kilka dni, odkąd Rupesh nie pojawił się na akcji na Drodze Umarlaka i unikał ich wszystkich, licząc, że w końcu o tym zapomną.

      – Byłem zajęty – odpowiada i siada obok Willa. W ręce nadal trzyma list.

      Will proponuje mu papierosa. Rupesh dostrzega brud za jego paznokciami i przypominają mu się słowa Willa o tym, że myje zęby tylko raz w tygodniu.

      – Nie, dzięki.

      Will nie zachowuje się tak, jakby żywił do niego urazę o tamten wieczór, a to już coś. Zaczyna opowiadać o Kurcie Cobainie, o tym, że teraz, kiedy nie żyje, cieszy się jeszcze większą sławą niż za życia, i o tym, jak opłacalna bywa śmierć. Może już zapomniał? Rupesh ma nadzieję, że nie obmawiają go za jego plecami, że nie nienawidzą go. W samym środku wyjaśnień Willa dotyczących tego, że gdyby był gwiazdą rocka, to zacząłby swoją karierę od udawania, że nie żyje, zjawia się Adeline i oświadcza:

      – Po co jest tu przystanek, skoro nie jeżdżą autobusy?

      Obaj podskakują.

      Rupesh beszta ją za to, że ich przestraszyła, po czym mówi:

      – Kiedyś jeździły, ale tutaj wszyscy mają samochody. W ogóle z niego nie korzystano.

      Adeline kiwa głową.

      – No dobra, więc co się stało tamtego wieczoru?

      Kurde. Nie zapomniała. Teraz będzie się musiał tłumaczyć.

      – Ostrzegałem, że nie będę mógł się wymknąć. Słyszałem rodziców. Nie spali jeszcze. Byłem gotowy do wyjścia.

      To kłamstwo; poszedł wcześnie spać, w ogóle nie mając zamiaru wychodzić. Steve czasem posuwa się za daleko – a ta akcja ze Strachanem była niedorzeczna. Czemu o tak późnej porze? Czemu tak… cóż, zuchwale? Każda paczka potrzebuje kogoś takiego jak Steve, ale po co tyle stresu? On jednak wie po co. Steve naoglądał się zbyt wielu filmów, zwłaszcza takich, w których grupa dzieciaków zmawia się przeciwko wspólnemu wrogowi. Takie filmy są w porządku, ale lepiej je oglądać, niż wprowadzać w życie. Rupesh woli historie na przykład o Sherlocku Holmesie czy Batmanie, znakomitych postaciach, które na swój sposób są lepsze od reszty i przejmują się tylko innymi znakomitymi postaciami, takimi jak Moriarty czy Joker.

      Will proponuje Adeline papierosa, a ona się zaciąga. Podaje go następnie Rupeshowi, który tym razem także się zaciąga, mimo że dziwnie się czuje z papierosem w ręce. Kiedy oddaje go Willowi, ten przygląda mu się spod przymrużonych powiek.

      – No to co porabiasz? – pyta Adeline.

      – Och, no wiesz, jestem zajęty – odpowiada.

      – Gówno prawda. Unikasz nas, no nie?

      Adeline uśmiecha się i Rupesh robi to samo.

      – W porządku, martwiłem się po prostu, że wszyscy jesteście na mnie źli.

      To nie do końca kłamstwo, choć także nie cała prawda. Ma na myśli to, że Steve będzie na niego zły. Rolą Rupesha w grupie jest stanowienie przeciwwagi dla Steve’a. Na lekcji fizyki pani Kaur uczyła ich kiedyś, że dźwig potrzebuje z tyłu przeciwwagi, żeby się nie przewrócił. Zazwyczaj było tak, że albo cała ich paczka robiła coś wspólnie, albo wcale. Jednak nie tym razem. Teraz to Rupesh czuje się wyobcowany.

      Adeline przewraca oczami.

      – Nikt nie jest na ciebie zły. Prawda, Will?

      – Nikt się tym nie przejmuje – odzywa się Will.

      Adeline zmieniła dynamikę grupy. To jasne dlaczego: jest naprawdę zgrabna. Oczywiste jest także, że podoba się Steve’owi, zresztą Willowi pewnie też – choć jego akurat trudniej wyczuć. Czy podoba się Rupeshowi? Mimo że jej monochromatyczna gotyckość wydaje się atrakcyjna, jest w niej także coś twardego, co nie przypada mu do gustu. W sumie chyba mu się podoba, choć czasem bywa aż nadto szczera, za dużo klnie i jest ciut onieśmielająca. Nie tak jak Jen, która zawsze jest wobec niego taka słodka. Teraz, kiedy Adeline podsyca ambicje Steve’a, jeszcze trudniej będzie okiełznać jego brak umiaru.

      – Jutro mam urodziny. Musisz wpaść – oświadcza Adeline.

      – Steve twierdzi, że coś zaplanował – mówi Will i w jego głosie pobrzmiewa nutka zniechęcenia.

      – Spotykamy się u niego po obiedzie. Jeśli się nie zjawisz, przyjdę po ciebie i zaciągnę siłą.

      Tak, Adeline bywa groźna. Ale to miłe, że zależy jej na tym, by się pojawił na jej urodzinach.

      Niemniej nazajutrz, kiedy idzie Elm Close, denerwuje się tym, że spotka się z nimi wszystkimi. Jest już spóźniony, jak zawsze, a to może mu wcale nie pomóc. Mijając posesję pana Strachana, czuje zapach świeżo skoszonej trawy, a gdy zerka na schludny trawnik, nie widzi tam psa.

      Wchodzi do salonu, gdzie wszyscy pogrążeni są w dyskusji o filmie, który obejrzeli bez niego. Adeline na jego widok unosi rękę, ale pozostali go nie widzą. Albo widzą, lecz ignorują. Nie najlepszy początek.

      – Przepraszam za wtedy – odzywa się, kiedy następuje pauza w rozmowie. – Tak jak już mówiłem Willowi i Adeline, byłem gotowy do wyjścia, ale się nie udało.

      Jen, która stoi do niego plecami, odwraca się i radośnie wykrzykuje jego imię. To pewnie oznacza, że nie żywi do niego urazy – co za ulga. Najbardziej liczy się dla niego to, co uważa Jen. Ta dziewczyna zdecydowanie mu się podoba. On jednak nie jest w jej typie, nie ma co do tego złudzeń. W oglądanych przez nich filmach zawsze podobają się jej aktorzy o konwencjonalnym typie urody. Nawet jeśli jakimś cudem on też się jej podoba, mogłoby się pojawić całe mnóstwo komplikacji – na przykład co pomyślą o tym jego rodzice – a niekoniecznie ma ochotę je poznawać. Nie wspominając o tych żartobliwych słowach, które Jen wypowiedziała kiedyś, gdy się wkurzyła na rodziców. Otóż według niej najlepszą zemstą byłoby spotykanie się z Rupeshem ze względu na jego azjatyckie pochodzenie. Istnieje wiele powodów pomagających mu nie tracić zbyt wiele energii na fantazjowanie o związku z Jen Sherman. Niemniej jej reakcja dodaje mu otuchy.

      – Zresztą okazałem się niepotrzebny, prawda? – pyta. – Od tamtego czasu nie widziałem psa.

      – Myśleliśmy, że zasnąłeś – mówi Steve, a pozostali wybuchają śmiechem.

      Wcale nie podoba mu się ten śmiech. Wraca niepokój, który odgonił widok Jen. Z tonu głosu Steve’a wnioskuje, że ten nienawidzi go za to, że się wtedy nie zjawił. Zgrywa luzaka, ale jest zirytowany.

      Na pewno rozmawiali o nim. Jen pewnie uważa go za lenia. Może nawet za tchórza.

      Rupesh za wcześnie odtrąbił zwycięstwo nocnej akcji.

      Pies Strachana wrócił na trawnik. Jakby czekał, aż ich paczka znowu będzie w komplecie.

      Na polu za Elm Close bez entuzjazmu odśpiewali Adeline Sto lat. Nastroje mają raczej posępne. Słowa Willa, że to wojna, wcale nie były dalekie od prawdy. Rupesh ani trochę nie lubi Strachana i choć mógłby czerpać satysfakcję


Скачать книгу