Ten dzień. Blanka Lipińska
Читать онлайн книгу.z okazji ślubu.
– Jesteś popieprzona i zboczona. I właśnie dlatego przyjaźnimy się od lat. Zapomniałam wziąć ze swojego pokoju pomadki. Zaraz wrócę.
Po kilku sekundach od jej zniknięcia usłyszałam wrzask z dołu.
– Nie możesz, kurwa, to przynosi pecha!
Obróciłam się i zobaczyłam stojącego kilka metrów ode mnie mojego zachwycającego narzeczonego. Kiedy na mnie spojrzał, zamarł, a ja próbowałam zachować spokój. Staliśmy oszołomieni, spoglądając na siebie nawzajem. Po chwili Massimo ruszył z miejsca i podszedł do mnie.
– W dupie mam, kurwa, tradycje i zabobony! – powiedział, odsłaniając mój welon. – Nie mogłem już wytrzymać, musiałem cię zobaczyć.
Massimo sporadycznie przeklinał i raczej tylko w łóżku albo kiedy się naprawdę na coś wściekł.
– Boję się – szepnęłam, patrząc mu w oczy.
Chwycił moją twarz w dłonie i delikatnie pocałował w usta, po czym odsunął się ode mnie i popatrzył spokojnym wzrokiem.
– Jestem przy tobie, maleńka – powiedział miękko. – Jesteś taka piękna… Wyglądasz jak anioł… – Zamknął oczy i oparł czoło o moje. – Chcę cię jak najszybciej mieć tylko dla siebie. Kocham cię, Lauro.
Uwielbiałam, jak to mówił. Ogarnęła mnie radość nie do opisania. Ten twardy, nieludzki, bezwzględny człowiek okazywał mi czułość. Pragnęłam, by ten moment trwał wiecznie, byśmy nie musieli nigdzie iść, z nikim się widzieć, byśmy byli tylko my.
Z dołu dobiegały głosy Domenica i Olgi, ale żadne z nich nie miało odwagi wejść i nam przerwać. Czarny otworzył oczy i ponownie delikatnie pocałował mnie w usta.
– Już czas, Mała, będę na ciebie czekał, pospiesz się.
Ruszył w stronę schodów i po chwili zniknął. Kiedy odchodził, patrzyłam na niego jak zaczarowana. Miał na sobie cudowny granatowy smoking, białą koszulę i muszkę w identycznym kolorze jak marynarka. W jej klapę były wpięte delikatne kwiaty w kolorze mojej sukni. Wyglądał jak model żywcem wyjęty z pokazu Armaniego.
Usłyszałam kroki wspinającej się po schodach Olgi, która po chwili stanęła obok, poprawiając mi welon.
– Tę twoją sukienkę to jakiś, kurwa, szatan wymyślił. – Śmiesznie przekrzywiając się na boki, usiłowała ją poprawić. – Za nic nie da się w niej chodzić, a po schodach to już całkiem niewykonalne. Jesteś gotowa?
Kiwnęłam głową i złapałam ją mocno za rękę.
Kościół Madonna Della Rocca położony był w niemal najwyższym miejscu Taorminy. Była to imponująca budowla z XII wieku, odrestaurowana w 1640 roku, która malowniczo wznosiła się nad miastem. Kilkadziesiąt metrów niżej znajdował się zabytkowy zamek. W dole połyskiwało szafirowe morze.
Wysiadłam z samochodu i zobaczyłam biały dywan prowadzący do wejścia, a obok niego misterne dekoracje z kwiatów; całość zakłócali tylko rośli mężczyźni w czarnych garniturach strzegący wejścia.
Kościół był jedną z atrakcji miasta, którą tłumnie odwiedzali turyści na tyle wytrwali, by wdrapać się po setkach schodów wiodących na szczyt.
– Muszę iść do środka, tam będę na ciebie czekać. Kocham cię – wyszeptała Olo i mocno mnie przytuliła.
Stałam zdezorientowana na początku mojej dywanowej drogi i nie mogłam złapać tchu. Domenico podszedł do mnie i wsadził moją dłoń pod swoje ramię.
– Wiem, że nie ja powinienem tu stać, ale to dla mnie wielki zaszczyt, Lauro.
Przebierałam nerwowo nogami i kiwałam się, jakbym miała chorobę sierocą.
– Na co czekamy? – rzuciłam zniecierpliwiona.
Nagle wokół nas rozbrzmiała muzyka i jakiś niezwykle piękny kobiecy głos zaczął śpiewać Ave Maria.
– Na to. – Uniósł brwi i uśmiechnął się lekko. – Chodź.
Pociągnął mnie nieznacznie w stronę wejścia i zaczęliśmy iść, a mój niebotycznie długi tren ciągnął się za mną. Na schodach obstawionych przez ochronę stały dziesiątki przypadkowych gapiów, którzy oklaskami zareagowali na mój widok. Byłam zdenerwowana i spokojna zarazem, szczęśliwa i spanikowana. Im bliżej było do wejścia, tym mocniej waliło mi serce. W końcu przekroczyliśmy próg, a pieśń rozbrzmiała jeszcze głośniej, wdzierając się w każdą cząstkę mojego ciała. Stojący w kościele ludzie aż zamarli, ale ja patrzyłam tylko w jedną stronę. Obok ołtarza, zwrócony do mnie z promiennym uśmiechem stał mój olśniewający przyszły mąż. Domenico podprowadził mnie do niego i zajął miejsce obok Olgi.
Gdy podeszłam, Massimo chwycił moją dłoń, delikatnie ją pocałował i mocno przycisnął, kiedy wzięłam go za ramię. Ksiądz zaczął, a ja próbowałam skupić się na czymkolwiek innym niż don. Był mój, a za parę minut mieliśmy przypieczętować to na zawsze.
Ceremonia odbyła się bardzo szybko, a dla ułatwienia prowadzona była po angielsku. Właściwie dobrze nie pamiętam wszystkiego, bo byłam tak zdenerwowana, że najgorliwiej modliłam się o jej zakończenie.
Po wszystkim poszliśmy do kaplicy podpisać dokumenty i dopiero idąc, rozejrzałam się po wnętrzu. Goście ledwo się mieścili w ławkach, a dominująca czerń sugerowała raczej pogrzeb niż ślub. Jeśli kiedykolwiek ktoś kazałby mi wyobrazić sobie mafijną ceremonię ślubną, miałabym dokładnie taki obraz w głowie. Mężczyźni z twarzami ewidentnie zdradzającymi ich charakter beznamiętnie spoglądali na nas, szepcząc coś do siebie, a ich znudzone, odpicowane partnerki przewracały niecierpliwie oczami, co sekundę zerkając na komórki.
Wszystkie formalności zajęły nam więcej czasu, niż się spodziewałam, tak że gdy wyszliśmy, ze zdziwieniem odkryłam, że nikogo już nie ma.
Stanęłam przed wejściem, patrząc w dal na morze i miasto, a turyści stłoczeni na schodach usiłowali robić mi zdjęcia. Ochrona skutecznie im to uniemożliwiała. Nic mnie to jednak nie obchodziło.
Obracałam w palcach platynowe kółeczko, które idealnie pasowało do pierścionka zaręczynowego.
– Niewygodnie, pani Torricelli? – zapytał Massimo, obejmując mnie w pasie.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego.
– Nie mogę w to uwierzyć.
Czarny pochylił się i pocałował mnie długo, głęboko i bardzo namiętnie. Ten widok wzbudził w gapiach entuzjazm; po chwili zaczęli gwizdać i klaskać, ale zajęci sobą zupełnie to zignorowaliśmy. Gdy skończyliśmy, wziął mnie pod rękę i poprowadził wzdłuż dywanu do zaparkowanego samochodu. Pomachałam do gapiów i zniknęliśmy, umożliwiając im zwiedzanie kościoła.
Z niemałym trudem wsunęłam się do środka, zajmując miejsce. Ze względu na bardzo wąskie uliczki nie mieliśmy limuzyny, tylko białego, dwuosobowego mercedesa SLS AMG, którego sylwetka była bardziej ostentacyjna niż wszystkie limuzyny świata razem wzięte.
Massimo usiadł za kierownicą i odpalił silnik.
– To teraz czeka nas najtrudniejsze – powiedział, ruszając. – Lauro, chciałbym, żebyś ten jeden raz była grzeczna i nie podważała żadnej z moich decyzji ani tego, co zrobię lub powiem. Możesz tego jednego wieczoru zrobić to dla mnie?
Patrzyłam na niego zdziwiona, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.
– Sugerujesz, że nie umiem się zachować? – zapytałam zirytowana.
– Sugeruję,