Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Читать онлайн книгу.pas z mieczem i spoglądając na Temple’a, jakby ten był porannym wozem wiozącym ofiary zarazy.
– Drugą rzeczą, której potrzebuje najemnik, jest dobra broń. – Cosca po ojcowsku poklepał Temple’a po ramieniu. – Pierwszą są porady prawne.
– A na którym miejscu znajduje się całkowity brak skrupułów?
– Na piątym – odparł Temple. – Tuż za krótką pamięcią i ostrym dowcipem.
Superior Pike przyglądał się Sworbreckowi, który wciąż coś notował.
– A w jakiej dziedzinie doradza panu ten człowiek?
– To Spillion Sworbreck, mój biograf.
– Jestem tylko skromnym opowiadaczem! – Sworbreck wytwornie ukłonił się Superiorowi. – Chociaż przyznaję, że moja proza doprowadzała już dorosłych mężczyzn do łez.
– Czy był to z ich strony komplement? – spytał Temple.
Nawet jeśli pisarz usłyszał te słowa, był zbyt zajęty wychwalaniem siebie, żeby odpowiedzieć.
– Układam opowieści o bohaterstwie i przygodach, żeby zainspirować obywateli Unii! Trafiają do wielu odbiorców dzięki cudom nowej prasy drukarskiej Rimaldiego. Może słyszeli panowie o moich pięciotomowych Opowieściach o Harodzie Wielkim? – Cisza. – W których zgłębiam splendor początków samej Unii? – Cisza. – Albo o ich ośmiotomowej kontynuacji, Życie Casamira, Bohatera Anglandu? – Cisza. – W której ukazuję w zwierciadle dawnej chwały moralny upadek współczesnych czasów?
– Nie. – Twarz Pike’a nie zdradzała żadnych emocji.
– Każę przesłać panu te pozycje, Superiorze!
– Mógłby pan czytać je więźniom, żeby zmuszać ich do zeznań – mruknął Temple pod nosem.
– Ależ proszę się nie kłopotać – odparł Pike.
– To żaden kłopot! Generał Cosca pozwolił, abym towarzyszył mu podczas najnowszej kampanii, dzięki czemu będzie mógł mi opowiadać o szczegółach swojej fascynującej kariery najemnika! Zamierzam uczynić go bohaterem swego najsłynniejszego dzieła!
Echa słów Sworbrecka wybrzmiały w miażdżącej ciszy.
– Zabierzcie ode mnie tego człowieka – rozkazał Pike. – Jego zachowanie mi uwłacza.
Sworbreck wycofał się w dół zbocza z niemal lekkomyślną szybkością, kierowany przez dwóch Praktyków. Cosca mówił dalej bez cienia zażenowania.
– Generale Brint! – zawołał, chwytając obiema rękami jedyną dłoń generała. – Rozumiem, że ma pan jakieś wątpliwości dotyczące naszego udziału w oblężeniu...
– Martwi mnie raczej brak tego udziału! – odburknął Brint, uwalniając palce.
Cosca wydął usta, udając obrażoną niewinność.
– Uważa pan, że nie dopełniliśmy zobowiązań wynikających z kontraktu?
– Zabrakło wam honoru, uczciwości, profesjonalizmu...
– Nie przypominam sobie, żeby wspominano o nich w umowie – odparł Temple.
– Otrzymaliście rozkaz ataku! Niewykonanie go kosztowało życie wielu ludzi, w tym mojego bliskiego przyjaciela!
Cosca leniwie machnął ręką, jakby bliscy przyjaciele stanowili fanaberię, na którą nie ma miejsca w rozmowie dorosłych ludzi.
– Byliśmy zajęci tutaj, generale Brint. Nie mieliśmy chwili wytchnienia.
– Od bezkrwawej wymiany strzał?
– Mówi pan tak, jakby krwawa wymiana była bardziej pożądana. – Temple wyciągnął rękę w stronę Przyjaznego, a sierżant wyjął kontrakt z wewnętrznej kieszeni. – Klauzula ósma, o ile się nie mylę. – Szybko znalazł właściwy zapis i pokazał go generałowi. – Praktycznie rzecz ujmując, każda wymiana pocisków wyczerpuje znamiona udziału w działaniach zbrojnych. W związku z tym każdemu członkowi Kompanii przysługuje dodatek.
Brint pobladł.
– Dodatek? Mimo że ani jeden człowiek nie został ranny?
Cosca odchrząknął.
– Mamy jeden przypadek czerwonki.
– Czy to żart?
– Na pewno nie dla kogoś, kto kiedykolwiek cierpiał na tę wyniszczającą chorobę.
– Klauzula dziewiętnasta... – Papier zaszeleścił, gdy Temple przesunął kciukiem po drobno zapisanym dokumencie. – „Każdy przypadek choroby uniemożliwiający żołnierzowi wypełnianie zobowiązań wynikających z kontraktu uznaje się za stratę poniesioną przez Kompanię”. Z tego tytułu należy się wypłata przeznaczona na pokrycie strat. Nie wspominając o pojmanych i dostarczonych jeńcach...
– Zatem wszystko sprowadza się do pieniędzy?
Cosca wzruszył ramionami, tak zamaszyście, że złocone epolety połaskotały go po uszach.
– A do czego miałoby się sprowadzać? Jesteśmy najemnikami. Szlachetniejsze motywy pozostawiamy szlachetniejszym ludziom.
Brint posłał Temple’owi wściekłe spojrzenie.
– Pewnie jesteś zachwycony swoimi wykrętami, gurkijski robaku.
– Chętnie przystał pan na te warunki, generale. – Temple pokazał ostatnią stronę umowy, na której widniał nadmiernie ozdobny podpis Brinta. – Mój zachwyt bądź jego brak nie mają tutaj nic do rzeczy. Podobnie jak moje wykręty. Poza tym, powszechnie uznaje się, że jestem w połowie Dagoskańczykiem, a w połowie Styryjczykiem, skoro już postanowił pan wspomnieć o moim rodowodzie...
– Jesteś brązowoskórym bękartem i skurwysynem.
Temple tylko się uśmiechnął.
– Moja matka nigdy nie wstydziła się swojego zawodu, dlaczego ja miałbym się go wypierać?
Generał wbił wzrok w Superiora Pike’a, który rozsiadł się na pokrytym porostami kamiennym bloku, wyjął kawałek chleba i za pomocą cichego cmokania próbował wywabić ptaki spomiędzy sypiących się ruin.
– Czy mam rozumieć, że wyraża pan zgodę na ten zalegalizowany bandytyzm, Superiorze? Na to usankcjonowane tchórzostwo, absurdalne...
– Generale Brint. – Głos Pike’a był grzeczny, ale pobrzmiewała w nim zgrzytliwa nuta, która, podobnie jak odgłos zardzewiałych zawiasów, wymusza bolesne milczenie. – Wszyscy doceniamy skrupulatność, jaką wykazują się pan i pańscy ludzie. Jednak wojna się skończyła. Wygraliśmy. – Rzucił kilka okruchów na trawę i patrzył na malutkiego ptaszka, który wylądował i zaczął je dziobać. – Nie wypada sprzeczać się, kto co zrobił. Podpisał pan kontrakt, więc powinniśmy go wypełnić. Nie jesteśmy barbarzyńcami.
– My nie jesteśmy. – Brint zmierzył wściekłym wzrokiem Temple’a, potem Coscę, a wreszcie Przyjaznego. Każdy z nich na swój sposób pozostał niewzruszony. – Muszę się przewietrzyć. Coś tutaj strasznie śmierdzi! – Generał z trudem wskoczył na siodło, zawrócił konia i pośpiesznie odjechał, ścigany przez kilku adiutantów.
– Mnie żaden zapach nie przeszkadza – rzekł Temple wesoło, czując ulgę, że konfrontacja dobiegła końca.
– Proszę wybaczyć generałowi – odezwał się Pike. – Jest bardzo oddany swojej pracy.
– Zawsze staram się być wyrozumiały dla słabości innych – odparł Cosca. – W końcu mnie także ich nie brakuje.
Pike