Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Читать онлайн книгу.

Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński


Скачать книгу
ją, że znajduje się w dobrym miejscu. W notatniku sprawdziła kwaterę, ale z pewnym zaskoczeniem odkryła, że mogłaby trafić tylko na podstawie wspomnienia pogrzebu. Gdy stanęła przed domem przedpogrzebowym, wspomnienia te ożyły gwałtownie. Potrafiłaby wskazać, gdzie kto stał przed samą ceremonią. W środku siedziała tylko rodzina i poczet sztandarowy ze szkoły, młodzież do ostatniej chwili stała na zewnątrz, nie chcąc zmierzyć się z rzeczywistością trumny. Rzeczywistością śmierci. A może mieli wyrzuty sumienia? W końcu większość z nich to byli mordercy, przychodzący na pogrzeb swojej ofiary.

      Oczekiwała na cud. Było w niej wielkie pragnienie zawieszenia niewiary, kalejdoskop własnych poglądów, relatywizacji i racjonalizmu. Kładła na szali z jednej strony wszystko, na czym budowała swoją codzienność, w oczekiwaniu, że ten cudowny, nadprzyrodzony porządek zmiecie to dla jej szczęścia. Z nogami jak z waty, upita krzyczącymi sprzecznymi komunikatami w mózgu szła przez wymarły cmentarz. Zaraz tam będzie. Porozmawia z nim. Porozmawia… Porozmawia…

      Doszła do grobu. Paliły się świeże znicze. Kto? Matka Damiana? Chyba dawno się już wyprowadziła. Karol nie zdążył. Zatem tylko… Klaudia. Czy ona też z nim porozmawiała? Wytłumaczył jej, co ma robić? Już może koniec? Już może wygrali?

      Stała przed grobem w oczekiwaniu… Pięć minut, dziesięć… I nic się nie wydarzyło. Rozczarowanie wręcz ją rozdarło. Poczuła narastającą wściekłość.

      – To wszystko bzdury – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Wysłali mnie katole na cmentarz, bym mówiła do siebie. Co z tego, że tu leżysz? To tylko twoje zgniłe szczątki. Jakbym zebrała z moich ubrań wszystkie twoje włosy i zamknęła w pudełku, byłbyś w nich tak samo obecny. Dałeś im się zabić i zniszczyłeś życie wszystkim, którzy cię kochali – dobitny ton przeszedł z załamaniem w drżący szept. – Jak mogłeś? Nie miałeś dla kogo żyć? A dla mnie? Dla mnie?

      Rozpłakała się. Płakała długo.

      – Zabijesz ją – szepnęła. – Zabiłeś i siebie, i ją. Ty ją zabijesz, nikt inny.

* * *

      Na wysokości Dworca Gdańskiego Klaudia przeszła przez płot oddzielający tory od ulicy. Dalej szła po błocie obok torów. Druciana siatka oddzielała ją fizycznie od normalnych ludzi, tak jak jej skołatany umysł. Nie była normalna. Nie mogła żyć normalnie. Wytarła z oczu łzy.

      Gdzieś tam obok był „Sierak”, na tej wysokości. Pomyślała o wszystkich ludziach, których tam poznała. Ale nie czuła do nich żadnej niechęci. Było jej po prostu przykro, że weszła im w drogę. To był ich świat. Normalnych ludzi, normalnie reagujących na to, co ich otacza. Że weszło takie… takie coś, jak ona, to nic dziwnego, że tak zareagowali. Na ich miejscu zachowałaby się tak samo…

      Może nie znajdą jej ciała? Tak byłoby lepiej. Musieliby przyjść na jej pogrzeb, musiałaby zająć im jeszcze godzinę… Nie chciała tego robić. Skoczy z mostu i zniknie. Będzie tak, jakby nigdy jej nie było. Zapomniany błąd w zeszycie, wytarty gumką. Tym była. Błędem.

      Klaudia wiedziała, że wszystkich tylko rozczarowywała. Znała siebie najlepiej. Traciła przy pierwszym wrażeniu, a dalej było tylko gorzej. Była beznadziejnym dzieckiem swojej matki, beznadziejną młodszą siostrą, beznadziejną uczennicą… Po co właściwie wymieniać? Zrujnowała matce życie. Przez nią porzucił ich tata. Iza nie mogła się uczyć, bo musiała się nią zajmować… Była tu intruzem, niczym więcej. Potworem niszczącym wszystko, czego dotknęła. Meduzą zamieniającą wszystko w kamień.

      Stanęła pod siatką, wtuliła się w rosnące tam dwie wierzby, pośrodku śmierdzącej kupy odpadków porzucanych na „ziemi niczyjej”, tak się w tym kraju traktuje teren kolei. Wstrząsnął nią płacz. Zniknąć, zniknąć, zniknąć…

      Wróciła do kwestii swojego ciała po śmierci. Lepiej, żeby go nie znaleźli, bo i kto będzie ją odwiedzał? Damiana odwiedzała tylko ona, a jak wspaniałym człowiekiem był Damian? Nie chciała zajmować miejsca na cmentarzu, które mogłoby się przydać komuś, kto rzeczywiście był kochany i kogo chciano odwiedzać. Wolno wlokła się dalej, w kierunku mostu.

      Kochać, kochać… Pomyślała o Wojtku i ta myśl ugodziła ją w samo serce. Tak go oszukała. Tylko jemu będzie smutno, przynajmniej przez chwilę. Potem się zorientuje, jak go oszukała i zapomni o niej. Myślał, że jest normalną osobą, że jest dziewczyną, którą można pokochać i mieć jakieś normalne plany. Nie, niestety nie. Dla Wojtka chciała być tą normalną, ale przecież tak się nie da. Jak to powiedział gość od PO: „z gówna złota nie zrobisz”. Była gównem. A że przez chwilę Wojtek – prawie – przekonał ją, że może być normalnie… Tak chciała w to uwierzyć, że przez chwilę tak się zachowywała, jakby to mogło być prawdziwe. To było podłe. Biedny Wojtuś nie zasługiwał na to, żeby bawić się nim w tak okrutny sposób. Mało miał problemów? Zasługiwał na najlepszą dziewczynę na świecie. Jak mogła go zajmować choćby na chwilę? Obniżała jego wartość, mogła go zarazić swoją… swoją nienormalnością. I jeszcze teraz dzwonił! Rozłączyła się.

      Dowlokła się do mostu kolejowego. Szła wzdłuż barierki, mocno się jej trzymając. Wiało strasznie. Tuż obok przebiegał Most Gdański, po którym jeździły autobusy i samochody, niżej przejeżdżał tramwaj, przechodzili piesi. Stała na wymarłym zupełnie moście. Dalej, za tymi żywymi, normalnymi ludźmi, podziwiała światła miasta. Jako dziecko, gdy wracała z wakacji, zawsze cieszyła się, kiedy przejeżdżając przez most średnicowy, widziała oświetlone pięknie Stare Miasto i Pałac Kultury. To kojarzyło się jej z domem. Domem. Domem! Nie miała domu, to było kolejne kłamstwo. Kradła dom innym, przywłaszczała go sobie. Kiedyś takie jak ona topiono w rzece. Czemu Wojtek utrudnia? Czemu dzwoni drugi raz?

      Rozłączyła się. Niech się wścieknie na nią. Niech znienawidzi. Niech zapomni. Wstrząsnął nią znowu szloch.

      Szła dalej, wzdłuż mostu, nie wiedząc właściwie dlaczego. Każde miejsce jest dobre, aby skoczyć… Nagle w monotonnym obrazie kolejnych barierek zobaczyła jakiś kształt. Podeszła zafascynowana, ledwo widząc przez łzy, które wciskał jej z powrotem do oczu porywisty wiatr.

      Krzyżyk. Prosty drewniany krzyżyk przyczepiony do barierki dwoma kawałkami miedzianego drutu. A więc to tutaj. Tutaj zabił się Damian.

      Chciała pójść dalej, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Więc to tutaj. Stanęła u kresu swojej drogi. Jeszcze splugawi miejsce, gdzie zabił się tak dobry chłopak… Jedyny przyjaciel. Świat zaraz po niej odpocznie, wyliże się z ran.

      Telefon zadzwonił po raz trzeci. Odbierze i mu powie! Wykrzyczy mu nienawiść, aby się wściekł i zapomniał! Klaudia kilka razy odetchnęła głębiej, odebrała.

      – Kocham cię. Przepraszam – właściwie wypłakała w słuchawkę. Rozłączyła się. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam… – powtarzała nieustannie, coraz bardziej niezrozumiale, aż w końcu tylko łkała. Od ciągłego płaczu brakowało jej powietrza, rozkaszlała się. Podeszła do barierki, podciągnęła się… I opadła bezładnie. Trzęsącymi się dłońmi zakryła twarz.

      – Nawet się zabić nie potrafię…

      Telefon zadzwonił po raz czwarty. Usiadła na moście. Odebrała i już się nie rozłączyła.

      Ale niedoszła samobójczyni nie była sama. Niedaleko, w cieniu przęsła, na scenę patrzyła niema obserwatorka. Siedziała w kucki kilkanaście metrów dalej. Oczy składały się jej właściwie tylko z rozszerzonych źrenic. Obserwowała, jak Klaudia, zataczając się z lekka, znika w oddali. Czuła, jak jej towarzysze ogniskują na niej swoją uwagę. Spojrzała w ich kierunku wyzywająco.

      – Przegraliście


Скачать книгу