Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Читать онлайн книгу.

Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński


Скачать книгу
których kochamy, a którzy odchodzą… Obchodzą nas dalej. Chcemy wiedzieć, co się stało z nimi po śmierci. Nie wiem oczywiście, czy wierzysz w coś poza tym, co można dotknąć i zmierzyć…

      – Och, pod tym względem jestem dość otwartym umysłem – odparła trochę jadowicie.

      Uśmiechnął się.

      – Tak mi się wydawało. Dlatego mam do ciebie pytanie. Czy chciałabyś porozmawiać z Damianem?

      – Słucham? – odparła, patrząc na niego rozszerzonymi oczami. – To tu robicie? Przywołujecie duchy?

      – Tylko jednego ducha. Ducha Świętego – zaśmiał się pogodnie. – A dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. Pismo mówi: „Proście, a będzie wam dane. Kołaczcie, a otworzą wam. Szukajcie, a znajdziecie”. Módl się, proś Boga o to, aby umożliwił wam takie spotkanie. Zaufaj Mu.

      Spojrzała na niego sceptycznie.

      – Kiedy moja siostra się zabiła, byłem w podobnej sytuacji jak ty. To nie jest tak, że wierzącym jest przeżyć łatwiej takie rzeczy. Ale wiemy, do kogo się uciec. Z naszą bezradnością, z naszym strachem. I ja też prosiłem. I teraz jestem spokojny.

      – Widziałeś Elsterę?

      – We śnie, jeśli można to nazwać snem. Gosia widuje częściej takie rzeczy na jawie, ale ja, na szczęście, nie mam takich doświadczeń…

      – Na szczęście? – nie zrozumiała. Spojrzała na nich ze zdziwieniem. – A to nie jest dla was, no, łaska? Że was Jezus lubi bardziej niż inne owieczki?

      – Daj spokój – Gosia parsknęła śmiechem – tylko świry widzą duchy, nie?

      Przestraszyła się. Czy Gosia była świadoma obecności jej towarzyszy? Czy zajrzała do jej notatek? Poprawiła je swego czasu, aby nawet taki jełop jak Karol potrafił dodać dwa do dwóch. Jeśli wiedziała, to czy nie przeszkodzi Klaudii w tym kluczowym dniu? Wyrzucała sobie swoją głupotę. Co ją podkusiło, aby nieznanej osobie powierzać takie rzeczy?

      – Karol mówił, że nie bywasz u Damiana na grobie – powiedziała Gosia. – Odwiedzaj ten grób. Przyzwyczaj się do tego, że on się tam znajduje. Póki się nie pogodzisz, nie porozmawiasz z nim. Nie dlatego, że Bóg chce cię do tego zmusić, ale sama nie dopuścisz nikogo „stamtąd”. I proś. Proś Boga. On cię kocha, jakby to głupio nie brzmiało. I chce dla ciebie jak najlepiej.

      Choć racjonalna część jej osobowości od razu uznała to za typowo katolski bełkot, stan, w którym była, czynił ją podatną na podobne sugestie.

      – I co ci powiedziała? Że jak tam jest?

      – Powiedziała, że jeszcze musi swoje odpokutować – powiedział poważnie. Zobaczyła ból w jego oczach. – I że przeprasza nas, że to zrobiła.

      – Powiedziała, dlaczego to zrobiła? – spytała mimowolnie, sondując.

      – Nie musiała. Wiemy – odparła Gosia z nieodgadnionym uśmiechem. Strach wrócił. – Odwiedź go dzisiaj. On czeka na ciebie.

      Dziewczyny ze wspólnoty po raz ostatni ćwiczyły jedną z pieśni. „Nie przez wicher ogromny i nie przez ogień, ale w lekkim powiewie przychodzisz do mnie…” Poczuła łzy w oczach, odwróciła głowę. Nie może płakać. Nie teraz. Zlecą się, aby wysysać żal z jej oczu.

      Poczuła, że ktoś ją delikatnie obejmuje. Gosia uśmiechała się jakoś tak smutno.

      Stanowczo wyswobodziła się z tego uścisku. Miała setki gotowych ripost na końcu języka. Zamiast tego, skinęła im głową i odwróciła się do wyjścia.

      Karol zawołał ją kilkakrotnie po imieniu, ale nie odwróciła się. Po chwili zatrzasnęły się drzwi.

      – Co jej powiedziałeś? – spytał Klimka, który w odpowiedzi tylko uśmiechnął się promiennie.

* * *

      Wybiegła z kościoła, jej serce waliło jak oszalałe. W głowie odbijały się słowa Klimka. Musiała wiedzieć. Czemu nie wpadła na to wcześniej? Czemu tak łatwo pogodziła się z tą, a nie inną interpretacją faktów? Czy skoro istniało nadnaturalne zło, czemu nie sprawdziła, co może zdziałać w tej sprawie nadnaturalne dobro?

      Przebiegłszy przez uliczki Nowego Miasta, ślizgając się na oblodzonym bruku, w końcu znalazła się na placu Krasińskich. Sprawdziła szybko rozkłady, ale żaden z autobusów nie mógł jej stąd zabrać bezpośrednio na Powązki. Jej znajomość topografii miasta nie należała do najlepszych. Gorączkowo studiowała niewiele w gruncie rzeczy mówiące jej nazwy kolejnych przystanków. W końcu stwierdziła, że podjedzie chociaż do Arkadii. Uspokojona tym, że znała kolejny krok, odwróciła się i zaczęła spacerować po wybrukowanym placu.

      Nie była tu całe lata – ostatni raz chyba z Damianem. Kiedy zrywali się ze szkoły, często kierowali swoje pierwsze kroki właśnie tutaj. Przyglądała się kamiennym postaciom powstańców warszawskich, czytała łacińskie sentencje, którymi miał się kierować wymiar sprawiedliwości, wyryte na zielonkawych ścianach budynku Sądu Najwyższego. Gdyby miała więcej czasu, zapewne weszłaby nawet do budynku kościoła garnizonowego. Ostatecznie do kogo zwracała się w swojej sprawie?

      Autobus stanął na światłach przed wjazdem na plac. Aż przestąpiła z nogi na nogę z niecierpliwości. „Szybciej, szybciej” – wypełniało jej myśli. W końcu podjechał. Ledwo drzwi się otworzyły, już wskoczyła do środka, niemalże zderzając się z młodym chłopakiem chodzącym o kulach, który właśnie wysiadał.

      – Najpierw się wysiada – warknął, a jej, mimo całego podniecenia, które odczuwała, zrobiło się głupio. Szarpnęło, gdy autobus nagle ruszył, poleciała do tyłu, wpadając na jednego z pasażerów. Wymamrotała przeprosiny i usiadła na wolnym miejscu przy oknie.

      Po latach jeżdżenia na wydział metrem, z pewnym zdziwieniem obserwowała znane, ale dawno nieodwiedzane strony. Błonia obok stadionu „Polonii”, gdzie często biegała na wuefie. Plac Muranowski z kibitką-pomnikiem „Pomordowanym na Wschodzie”, miejsce wielu szkolnych akademii. Dalej wysokościowiec Intraco, na parterze znajdował się bardzo korzystny kantor, gdzie zaopatrywała się w pieniądze na zagraniczne zielone szkoły i wymianę uczniowską. Jadąc przez Stawki, właściwie mogłaby być w innym mieście, nie była tu przez kilka ostatnich lat, kiedy ulica zyskała nową zabudowę. Rozpoznała właściwie dopiero okolice dawnego Umschlangplatzu, razem z charakterystycznym pomnikiem upamiętniającym wywiezionych i pomordowanych Żydów.

      Zapamiętywała kolejne budynki z jakimś niezrozumiałym, fotograficznym uporem, jakby od wymienienia wszystkiego, co zauważyła po drodze, zależała pomyślność jej zamierzeń.

      Pogrążona w rozmyślaniach, niemal nie spostrzegła, że autobus zatrzymał się pod centrum handlowym Arkadia. Zignorowała zupełnie tłum ciągnący do marketu. Po drugiej stronie szerokiego ronda majaczył już mur cmentarza na Powązkach. Serce zabiło jej żywiej, odczuła nagły niepokój. Zupełnie nie poznawała tej okolicy.

      Szybko znalazła się pod murem cmentarza. Monumentalne, dziewiętnastowieczne grobowce absolutnie nie przypominały parkowego układu Powązek, który znała. Weszła na cmentarz i rozejrzała się z rozpaczą. Nie, to na pewno nie tu. Niepewnie stanęła przy spisie zasłużonych, pochowanych na tym cmentarzu, zastanawiając się, co zrobiła nie tak.

      Nagle uderzyło ją jak gromem. Przecież jest kilka cmentarzy powązkowskich. Ten tutaj to zapewne Stare Powązki, a Damiana pochowano na Wojskowych. Przeszła na drugą stronę ulicy, na przystanek autobusowy. Rzeczywiście. Autobus linii sto osiemdziesiąt mógł zawieźć ją na miejsce, to raptem trzy przystanki dalej. Równocześnie spostrzegła, że ten autobus jechał z placu Krasińskich bezpośrednio! Nakazała sobie spokój, ale słabo to wychodziło. Bębniła


Скачать книгу