Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Читать онлайн книгу.

Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński


Скачать книгу
dnia. Oceniła, czy byłaby w stanie przecisnąć się pod kabiną. Bez większych przeszkód, ale podejrzanej prowieniencji mokra plama skutecznie ją od tego powstrzymała. Dołem nie przejdzie. A górą? Podniosła chwiejnie głowę. Od biedy pewnie by mogła. Między ścianką a sufitem było dużo miejsca, jakby stanęła na sedesie, mogłaby się podciągnąć i przejść do sąsiedniej kabiny…

      No nie, bez jaj, nie podciągnie się. Musi poczekać, aż ktoś przyjdzie. Odgarnęła włosy z czoła, wyjęła telefon. Przejrzała kontakty. Kurde. Nikt normalny tego dnia nie przyszedł do szkoły albo już został zwolniony. Poczuła ucisk w żołądku, wyobrażając sobie, jak zareagowałyby dziewczyny z jej klasy, gdyby do nich zwróciła się o pomoc. Radosny okrzyk „Klaudia zacięła się w kiblu” i towarzyszący mu rechot pewnie by usłyszała, mimo zamkniętych kilku par drzwi i długości korytarza. Uratowałaby im ten dzień.

      Po raz kolejny spróbowała zmierzyć się z zasuwą, z gwałtownością wskazującą na narastającą panikę. Naparła na drzwi barkiem, zdeterminowana wyłamać zamek. W końcu, wyraźnie sfrustrowana, uderzała pięściami upartą kabinę. Bez skutku.

      Rozcierając bolące ręce, usiadła na sedesie. Czuła się beznadziejnie. Po łomocie, jaki zrobiła przed chwilą, cisza aż dzwoniła jej w uszach. Nie, nie dzwoniła. Świszczała.

      Ogarnięta nieokreślonym lękiem, Klaudia wstrzymała oddech. Siedząc na sedesie, podciągnęła nogi pod brodę tak, aby nie było widać z zewnątrz, że ktoś jest w kabinie. Na granicy słyszalności, trudno uchwytny wśród dźwięków wędrującej po rurach wody, dobiegał do niej świszczący, regularny dźwięk. Jak rzężący oddech chorych płuc. Czuła, jak włosy podnoszą się jej na głowie.

      Oddech. Oddech coraz bardziej natarczywy, coraz bardziej zachłanny. Oczami wyobraźni widziała powykręcaną sylwetkę odmieńca, zaciągającego się z lubością…

      Cicho otworzyły się drzwi szkolnej toalety. Ponad wszelką wątpliwość weszły dwie osoby. Po chwili po wysokim chichocie rozpoznała płeć przynajmniej jednej.

      – Chodź tu, szybko – rzucił i drugi głos, męski. Mlaszczący odgłos długiego, głośnego pocałunku i następujący po nim chichot.

      Cały czas, słysząc dziwny świst, Klaudia nie dała znać o swojej obecności. Para weszła do kabiny obok. Ścianka z dykty kończyła się kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą, więc gdy Klaudia spojrzała w tę stronę, zobaczyła nogi klęczącej dziewczyny i parę butów. Usłyszała odgłos rozsuwanego rozporka.

      – Poczekaj, zwiążę włosy – usłyszała jeszcze przytłumiony damski głos.

      „Jezu, serio? To naprawdę wszystko musi być dzisiaj?”. Mimowolnie, słuchając następujących odgłosów, Klaudia czuła na równi zażenowanie i obrzydzenie. Żołądek znowu podniósł się jej do gardła. Wykrzywiła się i zamknęła oczy…

      Drzwi jej kabiny otworzyły się nagle, przyprawiając ją o stan przedzawałowy. Stanęła w nich B., wpatrując się w nią z irytacją.

      – Gdzie powinnaś teraz być? – spytała ostro.

      – Na biologii – wymamrotała Klaudia. Chciała się wytłumaczyć, ale siedząc na sedesie z kolanami pod brodą, jej pozycja negocjacyjna nie wyglądała za dobrze.

      – No to już – warknęła B. Otworzyła kabinę obok i przez chwilę zrobiło się naprawdę cicho.

      – Do dyrektora – wycedziła. – Cała trójka.

      – Ale… – próbowała się bronić Klaudia, która właśnie zdążyła wyjść z kabiny. Nauczycielka rzuciła jej miażdżące spojrzenie.

      Chłopak, z głupią miną, wychodząc z kabiny, zasuwał rozporek. Wyrazu twarzy dziewczyny nie było widać, bo zasłaniała usta ręką. Klaudia mimowolnie zauważyła, że oboje byli z pierwszej klasy. Odwróciła się, aby wziąć swoją torbę, ale jej nie znalazła. Zdezorientowana całą sytuacją, mętnie starała się przypomnieć sobie, czy zostawiła ją w szafce.

      Gdy wyszli z toalety, zagadka torby się rozwiązała. Ogłupiała Klaudia zobaczyła, że, wywrócona na lewą stronę, wisiała na klamce, a jej zawartość została rozrzucona na całej długości korytarza. Nie tylko książki i zeszyty, ale również inne rzeczy. Leżały, też wyciągnięte z portfela, pieniądze, a także wyrzucona z plastikowego opakowania sałatka na drugie śniadanie, w nieładzie walały się chusteczki, zawartość podręcznej kosmetyczki i kilka podpasek. „Niech nie zadzwoni teraz dzwonek” – błagała w myślach Klaudia.

      W przeraźliwym jazgocie właśnie rozlegającego się dzwonka, z goryczą po odruchu wymiotnym w ustach, przesiąknięta zapachem szkolnej ubikacji, spocona, ze szczypiącymi od łez oczami, nabrzmiała na twarzy obserwowała, jak z klas wysypują się uczniowie, niekiedy przez nieuwagę, kopiąc jej rzeczy. Większość jednak poświęciła wydarzeniu dużo uwagi.

      Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Marzyła, aby stracić przytomność. Zamiast tego, mechanicznie ściągnęła torbę z klamki.

* * *

      Klaudia rozwiązywała zadanie z gramatyki, a jej korepetytorka, najlepsza przyjaciółka Izy, powoli krążyła po pokoju, który od biedy można było nazwać salonem, bo znajdował się tam duży telewizor. Leniwie przyglądała się typowemu wystrojowi średniozamożnego mieszkania, gdzie na regale z płyt wiórowych dumnie stało raptem kilkanaście książek, w tym Biblia, kilka nietrafionych prezentów oraz popularnonaukowe tytuły PWN-u, z charakterystycznym Pegazem, w latach dziewięćdziesiątych prenumerowane za grosze. Resztę półek zajmowały kasety VHS, chociaż już dawno nie było magnetowidu, płyty CD, głównie składanki „The best of” z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych czy kolędy dołączane do gazet, kilka absolutnie banalnych pamiątek, jak drewniany domek z napisem „Zakopane” albo mała latarnia morska z Rozewia, parę pocztówek, muszelki i kawałek bursztynu. Na jednej z półek stało kilkanaście porcelanowych słoników na szczęście, zbieranych przez dziewczyny w dzieciństwie, a niżej, co zauważyła teraz, kilka oprawionych zdjęć.

      Schyliła się, aby podnieść fotografię, która przykuła jej uwagę. Przedstawiała grupę osób nad morzem. Oczywiście Władysławowo, bo gdzie indziej mogły pojechać matka Izy i matka Karola? Znały się jeszcze ze szkoły i kiedy ich dzieci były małe, brały w tym samym czasie urlop i wywoziły swoje dzieci razem z ich przyjaciółmi z podwórka. One też siedziały na leżakach na dalszym planie, matka Karola z mocną niedowagą, zapewne pierwszy zwiastun choroby, która ją zabiła.

      Pierwszy plan stanowiły dzieci. Poznała wszystkich bez problemu, bo sama była na tym zdjęciu. Była i roześmiana Iza, która mogła mieć wtedy ze dwanaście lat. Obok szczerzył się Karol, w tym samym przecież wieku, ale wyglądający na trochę przerośniętego przedszkolaka. Otaczał ramieniem Damiana, patrzącego poważnie w obiektyw. Za rękę trzymał sześcioletnią, prześliczną dziewczynkę w różowej czapce rybaczce, którą mogła być jedynie Klaudia, młodsza wersja tej wymęczonej życiem dziewczyny, głowiącej się teraz nad powtarzaniem do klasówki. Odkąd ledwo nauczyła się chodzić, bardzo lgnęła do Damiana, a on, chociaż niemający więcej zainteresowania dla małych dzieci niż przeciętny chłopak w tym wieku, z pewnym skrępowaniem robił dla niej wyjątek, nazywając ją w późniejszych latach swoją przyszywaną siostrą. Na tym związku emocjonalnym opierały się teraz plany, jakie wiązała z Klaudią. Przyglądała się Damianowi na zdjęciu jeszcze przez chwilę. Rozdzierające uczucie straty opanowało ją, jak zawsze. „Nie” – rozkazała sobie. „Skończ to. Otwierasz im drzwi. On nie żyje”. Odłożyła zdjęcie i wróciła do stołu.

      Na środku kartki otwartego zeszytu siedziała duża mucha. W grudniu. Pewnie jedyna, która nie spała, tylko po to, aby Klaudię


Скачать книгу