Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Читать онлайн книгу.

Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński


Скачать книгу
dwa razy. Odparowała wówczas, że ten, co go słucha, modli się trzy razy. Od tego czasu chował się ze swoimi śpiewami po kątach.

      Pobudzona po rewelacjach Izy, czekała niecierpliwie, aż skończy. W końcu pojawił się. W rogu pokoju, gdzie wisiała Czarna Madonna i stał niewielki krucyfiks, zapalił dwie świeczki w lampionach. Z namaszczeniem szepnął „Amen” i przeżegnał się. Położył się obok niej.

      – Skończyłeś już swoje fatality? – zapytała. Zawsze liczba gestów wykonywanych przez katolików budziła w niej swego rodzaju wesołość. Tu siadają, tu wstają, tu klęczą. Niektórzy dorzucają jeszcze mnóstwo nieprzewidzianych w liturgii ruchów. Tylko dorzucić „heeej, makarena!”.

      – Skończyłem – odparł spokojnie.

      – Ty, a myślisz, że temu twojemu Bogu podoba się, że ciągle się modlisz do Niego tak samo?

      Chociaż w ciemności nie znaczyło to dużo, Karol obejrzał się na nią zdziwiony.

      – Bo jakbyś mnie zarzucał ciągle takimi samymi tekstami, to bym cię chyba wykopała z łóżka – dodała.

      – Nie modlę się tak samo – zaprzeczył.

      – No nie, wcale. Koronka, różaniec, psalmy, „Apel”. Przecież słyszę co noc. Odwalasz mantrę jak mohery u Rydzyka.

      – Nie, nieprawda – odparł i zamilkł, dotknięty. „Boże, jaki on jest beznadziejny!” – pomyślała. „Obraził się frajer” .

      – Wytłumaczysz mi? – spytała.

      – Są tacy, którzy ci wytłumaczą lepiej – mruknął i odwrócił się do niej plecami.

      – Chyba nie chowasz ich tu, pod łóżkiem?

      Muskała jego plecy koniuszkami palców. Czuła, jak reagował na ten dotyk. Odwrócił się do niej.

      – We wspólnocie nauczyli mnie, że modlitwa jest formą transu… Że programuje rzeczywistość. Że przez powtarzanie pewnych gestów i słów łatwiej nam odnaleźć stan, w którym byliśmy bliżej Boga. Jasne, że można obejść się bez tego, zwłaszcza jeśli twoja wiara jest silna. Ale nie wykorzystujesz wtedy mocy, którą nagromadziłaś przez dni i lata powtarzania rytuałów.

      Zamyśliła się głęboko. Brzmiało to dużo mądrzej niż wszystko, co słyszała od nawiedzonych katechetek od podstawówki po liceum. Mało po chrześcijańsku, w gruncie rzeczy. Może ta wspólnota nie była aż tak beznadziejna, jak się jej wydawało.

      – To chyba ma sens. Dzięki – odparła. A jeśli i jej towarzysze działali w ten sposób? Ich siłę potęgowała powtarzalność tych sytuacji? – To jaką rzeczywistość starasz się zaprogramować?

      – Najlepszą, jaką jestem w stanie sobie wyobrazić. Z tobą. Kocham cię. – Pocałował ją, jak zawsze tuż przed snem. – Dobranoc.

* * *

      Kolejny semestr w szkole upływał, a z biegiem tygodni Klaudii nie było wcale łatwiej. Wręcz przeciwnie. Już miała sporo nieobecności, bo nie była fizycznie w stanie zmusić się do przekroczenia progu szkoły. Wychodziła z domu, wsiadała do autobusu, ale albo wysiadała wcześniej, albo później. Raz, w kilka dni po krwotoku, już prawie doszła do szkoły, ale jak sparaliżowana stała na ulicy, kilkaset metrów przed wejściem, i nie mogła zrobić kroku naprzód.

      Nie potrafiła znaleźć racjonalnego powodu, dlaczego w niektóre dni była w ten sposób blokowana, a w pozostałe, chociaż bez oczywiście większej przyjemności, funkcjonowała w szkole w miarę normalnie. Niemniej postępujące zmęczenie, temperatura poniżej trzydziestu sześciu stopni oraz stopniowe obniżanie progu cierpliwości świadczyły, że pobyt w „Sieraku” znosiła coraz gorzej.

      Nie cierpiała swojej klasy, z wzajemnością. Do tego liceum chodziły przede wszystkim dzieci biznesmenów, dawnej nomenklatury. Mało kto z innych powodów decydowałby się na wykładowy rosyjski, poza imigrantami, ale ci częściej wybierali szkoły przy ambasadzie. Rodzice dorobili się dużych pieniędzy na początku lat dziewięćdziesiątych, bynajmniej nie uczciwą, ciężką pracą. Ich dzieci wyrosły w tym prostym przekonaniu, że jeśli ktoś nie doszedł do pieniędzy, to był głupi i godny pogardy. Prywatne szkoły, liczne zajęcia dodatkowe i układy rodziców zapewniały miejsce w szkole łatwiej niż ciężka praca. Ta nieliczna niezamożna mniejszość przeważnie zabiegała o przyjaźń tych bogatych i jak długo godziła się na poślednią pozycję w grupie, mogła liczyć na łaskawą, podszytą pogardą akceptację. Dziewczyny miały łatwiej, zwłaszcza ładne, bo przewaga materialna mile łechtała rozdmuchane ego synków z bogatych rodzin, a każda dorobkiewiczowska dziedziczka potrzebowała ubogich służek. Klaudia była niezamożna i ładna, ale nie chciała i w sumie nie potrafiła się sprzedać. Żyła na zupełnie innej planecie niż ci ludzie. Zajęła więc ostatnie miejsce w hierarchii, jako spajający wszystkich innych obiekt drwin i niewybrednych żartów.

      Klaudia, jeśli nie docierała na lekcje, nie miała sposobu, aby dowiedzieć się, co było zadane. Przy pracy w grupach na dowolnym przedmiocie wybierano ją jako ostatnią. Ustawicznie włamywano się do jej szafki, a że nie były na zamki, tylko na kłódki (każdy uczeń na początku pierwszej klasy musiał sprawić sobie własną), raz ją zamieniono. Dziewczyny, które przez dwa tygodnie dzień w dzień potrafiły przychodzić w innych butach, mocno komentowały jej wygląd, od cery, przez kosmetyki, po noszone ubrania.

      Jej krwotok z nosa doprowadził do chyba najbardziej przykrej przygody ze wszystkich, bo mówiła o tym cała szkoła. Za sprawą mediów społecznościowych i ememesów krążyło jej zdjęcie w zakrwawionym płaszczu, z wyjątkowo niewybrednym podpisem: „Klaudia krwawi z każdej szpary”, a kilku chłopaków z trzeciej klasy zaczepiło ją na korytarzu, instruując, jak stosować tampony. Odchorowywała to potem przez tydzień, a jej atak histerii powstrzymał przed uwagami nawet absolutnie niewyrozumiałą matkę.

      Mówiło się, że do „Sieraka” jest się trudniej dostać uczniom niż nauczycielom. Ci ostatni przedstawiali sobą obraz nędzy, często absolutnie nielicujący z ogólnymi, bardzo dobrymi wynikami szkoły. Przeważnie biedniejsi od swoich uczniów i nieprezentujący sobą poziomu porównywalnego z niezamożnymi zdolnymi, jako że zależni od bardzo wpływowych rodziców, starali się również wkupić w łaski bogatej młodzieży. O dobrze zdaną maturę mieli się martwić korepetytorzy oraz odpowiednio dobrane komisje maturalne. Raz się zdarzyło, że jeden z maturzystów już trzy minuty po rozpoczęciu egzaminu zapytał na Facebooku o odpowiedzi, co obiło się o kuratorium. Ale zakończyło się oddaleniem sprawy. Przecież przez jeden wybryk nie mogli młodemu człowiekowi niszczyć życia.

      W każdym razie nauczyciele często wyczuwali nastroje klasy i wiedzieli, kogo chwalić, a komu dowalać. Co do Klaudii, od początku nie mieli wątpliwości.

      Trwała przerwa po trzeciej lekcji. Klasa Klaudii miała zajęcia na parterze, przy końcu korytarza, obok klatki schodowej. Tam, we wnęce, zupełnie nie rzucając się w oczy, stało kamienne popiersie patrona szkoły Zygmunta Sierakowskiego. Między popiersiem a ścianą było wystarczająco dużo miejsca, aby wygodnie stanąć i nie być na widoku. Skoro powtarzającym się tekstem klasy na jej widok z jakąkolwiek książką było irytujące: „Klaudia, a co czytasz?” i zarzucanie różnymi pytaniami, to aby poczytać notatki, musiała zejść wszystkim z oczu. Torbę położyła sobie przy nogach. W ogóle torba przez ramię, jako ekwiwalent tornistra, sprawdzała się fatalnie. Nie była pewna, czy nie włamią się znowu do jej szafki, dlatego musiała nosić z sobą wszystkie książki, zeszyty, dwutomowy słownik rosyjsko-polski i drugie śniadanie, więc torbę zawsze miała zbyt ciężką i wrzynającą się boleśnie w ramię. No, ale przecież plecaki były dla „wieśniaków”.

      Mówi się często, że zawód nauczyciela to powołanie.


Скачать книгу