Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Читать онлайн книгу.

Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński


Скачать книгу
miały zdanie ostateczne.

      Zatem jego myśli o sprawach istotnych były w gruncie rzeczy dość przyziemne. Dywagował, czy jest coś, o zrobieniu czego zapomniał. Obecną kobietę u władzy w swoim życiu zostawił śpiącą, wyczerpaną po podróży. Wyprawy na Wschód działały na nią w ten sposób, że przeważnie przez kilka następnych dni przede wszystkim spała, a kiedy się budziła, żądała różnych rzeczy, po zaspokojeniu których znowu kładła się spać. W rzeczy samej było w tym coś gadziego, ale Karol wolał nazywać to zachowanie „kocim”. Nie rozważał zresztą, na ile ten układ był sprawiedliwy i czy mógł go ewentualnie zmienić – zastanawiał się, czy na pewno w domu jest wszystko, co pozwoli na spełnienie jej potrzeb. Tak rozmyślając, zauważył, że dobiegł do Cytadeli.

      Od strony żoliborskiej twierdza prezentowała się nieszczególnie. W tym miejscu było widać tylko pokruszone, zapuszczone mury. W parku okalającym fortecę czuł tylko smród wilgoci, a miejscami i uryny. Z sadzawki obok Wisłostrady spuszczono wodę, całość prezentowała się zatem nieprzyjaźnie. W późnych godzinach wieczornych było to jedno z miejsc stanowiących punkt zborny spotkań różnych społecznych mętów, którego unikali bardziej cywilizowani mieszkańcy Warszawy.

      Na stokach Cytadeli w czasach zaborów wykonywano wyroki śmierci, również podczas ostatniej wojny dochodziło tam do zdarzeń bestialskich. To miejsce miało w sobie coś niepokojącego. Karol uświadomił sobie właśnie, że w okolicach twierdzy dochodzi do licznych samobójstw. Ludzie najczęściej skaczą z mostów położonych najbliżej ponurych murów. W okolicy zginął przecież Damian, jego kumpel z dzieciństwa, dzięki któremu poznał swoją obecną dziewczynę.

      Myśląc o Damianie, poczuł, jak zwykle, uczucie żalu i straty. Zupełnie inaczej odczuwa się samobójstwo kogoś bliskiego niż śmierć w wypadku czy chorobie. Po raz kolejny, choć minęło już tyle lat, zaczął roztrząsać, czy na pewno zrobił wszystko, co w jego mocy. Siłą rzeczy myślał o „Sieraku”, liceum, do którego chodził Damian. „Ta szkoła go zabiła” – pomyślał stanowczo, przebiegając pod wiaduktem prowadzącym na Most Gdański. Ostatecznie „Sierak” był blisko, więc przebiegłszy przez park Traugutta, postanowił rzucić na niego okiem. Potem wsiądzie w jakiś autobus.

      Dobiegając, spojrzał na okazały gmach „Sieraka”, czyli Liceum Ogólnokształcącego z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Zygmunta Sierakowskiego. Wysoki, trzypiętrowy budynek górował nad dużo młodszymi od siebie, powojennymi kamieniczkami. Przypominał bardziej szpital niż szkołę. Jego szare, nieocieplone mury nie wyglądały zachęcająco nawet w porównaniu ze zwyczajnymi w Warszawie, ale nienadzwyczajnymi estetycznie „tysiąclatkami”. Nawet wypłowiałe rude dachówki pochyłego dachu nie poprawiały ogólnego wrażenia, choć przecież taka zabudowa w porównaniu ze zwykłymi bryłowatymi kształtami socjalistycznej architektury stolicy przeważnie prezentuje się ciekawiej. Kilka metrów trawnika obsadzonego starymi drzewami oraz niski metalowy płotek dzieliły gmach od wąskiego chodnika.

      Jako że dobiegł tam tuż przed ósmą, wokół szkoły panował spory ruch. Sporo uczniów przychodziło od strony przystanków tramwajowych przy Andersa i Stawek, ale dużo większa część była podrzucana pod samą szkołę drogimi samochodami. Modne szaliczki i płaszczyki, torby przez ramię zamiast plecaków, kubki termiczne z kawą w ręce oraz pewna pretensjonalność w obejściu były znakiem rozpoznawczym tego jednego z najlepszych liceów w mieście.

      Karol przystanął, popatrzył przez chwilę i stwierdził, że pora wracać. Parę razy głębiej odetchnął i już miał pobiec, ale zobaczył znajomą twarz. To była Klaudia, młodsza siostra Izy. Ubrana dobrze, choć zdecydowanie niemarkowo, wyróżniała się na tle innych uczennic, które minął. Skoro nawet on, facet, to zauważył, to z pewnością inne dziewczyny były tego świadome, a w tym głupim wieku na pewno nie dawały jej o tym zapomnieć. Zwłaszcza że Klaudia już wyglądała na ofiarę. Do szkoły szła jak na ścięcie. Wyprostowana i blada, wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Wyciągnął słuchawki z uszu i poszedł się przywitać.

      – Hej – odparła niepewnie i lekko uścisnęła jego wyciągniętą rękę. – Co tu robisz?

      – Biegam – odparł z pewną dumą, charakteryzującą chyba wszystkich biegaczy.

      – Co tam? Wszystko w porządku? – odpowiedziała, że tak. Oboje poczuli się dość skrępowani tą rozmową. Wyczerpali temat. Karol poniewczasie stwierdził, że może lepiej byłoby po prostu w biegu pomachać jej ręką.

      Już miał rzucić „no to cześć” i się pożegnać, gdy Klaudia nagle się zachwiała i z pewnością upadłaby, gdyby jej nie podtrzymał. Krew buchnęła jej z nosa, plamiąc zarówno płaszcz, jak i jego bluzę. Posadził ją na płotku i przytrzymał jej czoło, obserwując, jak struga krwi tworzy całkiem sporą kałużę. Szukał wolną ręką chusteczek w kieszeniach, ale chyba zostawił je w innych spodniach.

      Rozejrzał się wokół. Uczniowie szkoły, którzy przechodzili obok, spoglądali na całą scenę obojętnie, nikt się nie zatrzymał. Zawołał, aby ktoś zaprowadził ją do pielęgniarki, ale z pewnym zdziwieniem spostrzegł, że nikt nie reaguje.

      – To nic, to nic – mruknęła niewyraźnie Klaudia, uciskając sobie nos. – Zaraz mi przejdzie, sama pójdę…

      – Nigdzie sama nie pójdziesz. Hej, kolego! – zawołał do jakiegoś starszego chłopaka, pewnie tegorocznego maturzysty, który się nawet zatrzymał, aby przez chwilę popatrzeć na całą scenę. – Zaprowadź ją do pielęgniarki. Hej! – zawołał jeszcze, gdy tamten wzruszył ramionami i ruszył w swoją stronę. Jakaś dziewczyna obok, ku niedowierzaniu Karola, wyciągnęła telefon i zrobiła Klaudii kilka zdjęć, po czym bez słowa odeszła. Zaklął.

      Proces krzepnięcia krwi okazał większą pomoc niż uczniowie. Po chwili Klaudia odetchnęła trochę głębiej i spokojniej. Niepewnie wstała.

      – Dzięki. To ja już pójdę, zaraz się spóźnię… – Zadzwonił dzwonek na pierwszą lekcję, drgnęła spłoszona.

      Karol spojrzał na nią z niedowierzaniem.

      – Masz zamiar w tym stanie pójść na lekcje? Przecież ty się ledwo trzymasz na nogach!

      – Mam sprawdzian z ruska…

      – Idziesz, ale do pielęgniarki – powiedział stanowczo. Kiedy próbowała oponować, przerwał jej od razu. – Idziemy.

      Próbowała iść sama, ale po chwili znowu ją podtrzymywał. Weszli po schodkach wiodących do wejścia. Znaleźli się w środku, w szerokiej sieni, także przypominającej bardziej szpital niż pomieszczenie szkolne. Kilkoro uczniów szybko ich minęło, kierując się do szatni. Z okienka przy drzwiach patrzyła na Karola wrogo twarz woźnej.

      – Coś potrzeba? – spytała szorstko. Jakby nie widziała dwóch solidnie ubrudzonych krwią osób.

      – Trzeba ją zabrać do pielęgniarki, mocno krwawiła z nosa.

      – Przecież pielęgniarki jeszcze nie ma – zaakcentowała „przecież”, jakby mówiła o rzeczach oczywistych i wszystkim wiadomym. – Ona się tu uczy?

      – No przecież – odparł Karol zaskoczony. Woźna przez chwilę przyglądała się Klaudii. A potem posłała mu ciężkie spojrzenie.

      – A pan z rodziny?

      Karola coś tknęło. Jeszcze go wyrzucą, a dziewczynie każą iść na lekcje.

      – Tak – skłamał.

      – No to niech ją pan zabiera! Nie widzi pan, że ona się do niczego nie nadaje?

      Karol wybałuszył oczy, zdziwiony. Co to za ludzie?

      – Dobra, chodź, zamówię ci taksówkę


Скачать книгу