Szaniec. Agnieszka Jeż

Читать онлайн книгу.

Szaniec - Agnieszka Jeż


Скачать книгу
mu spodnie… – Nachylił się i palcem wskazał miejsce na udzie, mniej więcej w połowie odległości między pachwiną a kolanem.

      Wiera i Kosoń nachylili się nad gładkim udem księdza.

      – Fakt, że on taki wyłysiały, jak po depilacji, ułatwił sprawę. Widzicie?

      Był. Ciemnoczerwony punkt, wielkości łebka od szpilki, jakby po ukłuciu.

      – Zastrzyk? – zapytał Kosoń.

      – Najprawdopodobniej. Mała igła, pewne wkłucie.

      – Może to cukrzyk? – Kosoń wciąż się przyglądał miniaturowemu strupkowi.

      – Przez spodnie by się nie kłuł. Oglądać się w takim wieku na golasa może nie jest miło, ale gacie by zsunął. – Jóźwik podniósł dół od piżamy. – Tu jest. – Pokazał czerwoną kropkę. W tym miejscu gładkie włókna materiału delikatnie się rozchodziły.

      – Nie mogło go coś ugryźć?

      – Wątpię i kasy bym na to nie postawił, nawet piątaka, ale pewność będziemy mieć po sekcji.

      – A te leki? – Kosoń wskazał ręką na stolik nocny.

      – Na oko wyglądają na jakieś z grupy ACE, czyli inhibitory konwertazy angiotensyny. Nasercowe znaczy, obniżają ciśnienie. Te drugie to nie wiem, ale może suplementy diety? Jakieś barachło pseudolecznicze. Ludziom się wydaje, że to ich uleczy – zarechotał. – Poniedziałkowa i wtorkowa przegródka pełne, środa, czyli dziś, pusta, dalej uzupełnione. Skrupulatny księżulo.

      – Kowal mówił, że chodził na posiłki z tym pojemnikiem – powiedziała Wiera.

      – Nikt nie chce umierać, nawet jeśli po śmierci ma fory. – Jóźwik przykrył zmarłego kołdrą.

      – Marek, a ty coś masz? – Kosoń popatrzył na technika.

      – Nie, na razie nic. Tu jest bardzo czysto. Gdybyś mnie zapytał, tobym powiedział, że za czysto.

      „Za czysto, za bardzo zadbany”, pomyślała Wiera. „To zwykle oznacza większy syf gdzieś pod spodem”.

      – Zbieram odciski, zobaczymy, ile rąk naliczę. Ale jeśli ktoś mu pomógł się rozstać ze światem, to też był schludny. Tu w ogóle panuje jakaś mania czystości.

      – A na tej kartce? Są jakieś ślady? – zapytała Wiera, choć bez entuzjazmu.

      – Nie. Dziewicza. – Motyka pokręcił głową. – A ktoś ją tu przecież położył, ktoś po niej pisał.

      – No dobra. – Kosoń popatrzył teraz na Jóźwika. – Załóżmy, że to morderstwo. Że ktoś mu zrobił zastrzyk. Raczej we śnie czy potem go ułożył? Bo gdy weszliśmy, Hryciuk wyglądał, jakby spał.

      – Teoretycznie by mógł podczas snu – odsuwa kołdrę, pyk, zrobione. Ale ksiądz by się raczej obudził, choć cholera wie. Może miał mocny sen? Może sobie coś golnął? Może wcześniej był otumaniony? – Jóźwik wpakował sobie do ust cukierka. – Palenie rzucam, muszę mieć jakiś zamiennik. Nie dla przyjemności, tylko dla zdrowia, więc nie częstuję – wyjaśnił.

      – Podczas snu drzwi miał zamknięte. Żeby tu wejść, trzeba mieć kartę, więc… – powiedziała Wiera.

      – Więc wejść mógłby tylko ten, kto ma kartę. – Cała czwórka, jak na komendę, zerknęła w stronę korytarza, gdzie czekał Kowal.

      – Jest też wariant, że ksiądz kogoś wpuścił dobrowolnie, ale wtedy by się chyba nie dał kłuć… – zastanowił się Kosoń. – Nie ma śladów szarpaniny, więc jednak albo się zgodził na ten zastrzyk, albo ktoś go zrobił tak szybko, że nie zdążył zareagować. No nic, dokończcie swoje, a potem ciało zabieramy, pokój zamykamy. Istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że twoja prośba została wysłuchana. – Popatrzył na Wierę. – Warto wierzyć w nadzieję.

      ***

      – Dobrze… – Kosoń zwrócił się do Kowala. – My tu sobie popracujemy w tym pokoju, pojawi się więcej samochodów na podwórku…

      Kowal zrobił się blady.

      – Ale dlaczego? Czy?…

      – Na razie to wszystko hipotezy. – Kosoń przemawiał do niego łagodnie, jak do dziecka. Wiera zauważyła jednak, że komisarz jest bardziej ożywiony niż zwykle. „Jemu też się już pewnie przejadły te wszystkie nudne, powtarzalne sprawy”, pomyślała. „Nawet melancholicy mają limit na nudę”. – Coś trzeba zrobić z pozostałymi gośćmi, bo niedługo podniosą bunt. W sumie dziwne, że jeszcze się nie znarowili.

      – Nie, bo jak już mówiłem, tu są trochę inne zasady. Oni są przyzwyczajeni. – Kowal patrzył to na nich, to zerkał w stronę pokoju numer siedem.

      – Do zamykania też? Ciekawe. To by był dobry patent na wakacje dla rodzin z dziećmi. – Kosoń się uśmiechnął.

      – Nie, nie – zaprzeczył gwałtownie Kowal. – Żadnych dzieci, sami pełnoletni, zgody…

      – Podpisane, wiemy. – Kosoń wciąż się uśmiechał. – Czy w takim razie mogą jeszcze przez jakiś kwadrans zostać w tej jadalni?

      – Mogą – potwierdził ochoczo Kowal. – Pomyślałem sobie nawet, żeby teraz po prostu podać im jedzenie, bo akurat pora obiadu. To będzie z pół godziny trwało.

      – Bardzo dobrze. Skoro nie wiedzą, to na razie proszę nic im nie mówić – ani o śmierci Hryciuka, ani o wizycie policji. I proszę potraktować tę prośbę serio. Czy okna jadalni wychodzą na podjazd, gdzie zaparkowaliśmy?

      – Nie, jadalnia jest na końcu korytarza, w takiej jakby elce, to znaczy tam jest dobudówka, z ładnym widokiem na las.

      – Bardzo dobrze. To niech pan to załatwi i wróci do nas. Im szybciej, tym lepiej. Musimy jeszcze porozmawiać. A potem porozmawiamy z gośćmi.

      Kowal przez chwilę na nich popatrzył, a potem poszedł w głąb korytarza. Sztywnym krokiem, jak ktoś, kto wie, że jest obserwowany. I rzeczywiście, był. Wiera i Kosoń odprowadzili go wzrokiem do zakrętu, za którym zniknął.

      – No i co myślisz? – zapytał Kosoń.

      – O nim? – odpowiedziała pytaniem Wiera.

      – O nim, o Hryciuku, o tym miejscu.

      – Dziwne to wszystko. Gdyby nie to, że ten Hryciuk to ksiądz, tobym obstawiała coś hardcore’owego. Zamykanie w pokojach, karty magnetyczne, cisza, tajemnica – jak w jakiejś sekcie. Albo w escape roomie. Albo jakieś gierki, takie erotyczne.

      – Właściwie fakt, że denat jest księdzem, niczego z tego zestawu nie wyklucza – zauważył spokojnie Kosoń.

      – No nie, po prostu… – „Właściwie co: po prostu?”, pomyślała. Znowu się na siebie zezłościła. Dlaczego te małomiasteczkowe stereotypy nie chcą z niej wyjść? „Bo jesteś z małego miasteczka i w małym miasteczku zostałaś”. – Nie, nie wyklucza.

      – Sprawdź w Internecie, kim jest, to znaczy kim był ten Hryciuk. Poznamy kaliber sprawy.

      – Jóźwik powiedział, że szycha.

      – Tak wygląda, ale szychy też się stopniuje.

      Wiera wyciągnęła komórkę z kieszeni dżinsów. Odblokowała ekran.

      – Nie ma zasięgu.

      – A jakaś tutejsza sieć?

      – Niech szef poczeka… nie, też nic nie widzę.

      – Interesujące.

      – Może to również jedna z atrakcji? Może są ludzie, którzy zapłacą i za taką głuszę,


Скачать книгу