Morderstwa w Kingfisher Hill. Sophie Hannah
Читать онлайн книгу.Przeczucia zwykle dotyczą jakichś strasznych zdarzeń, n’est-ce-pas? – Mój przyjaciel się uśmiechnął. – Rzadko kiedy ma się przeczucie dotyczące ostrzeżenia przed czymś strasznym.
Dziewczyna przez moment wyglądała, jakby nie do końca rozumiała, o co chodzi, a potem odparła:
– Wydawało mi się, że jeśli klamka zapadła i mam zginąć, to i tak nie zdołam się uratować. Ale strach mnie nie opuszczał i... Chyba dlatego potem wstałam i powiedziałam to, co już pamiętacie.
– Rzeczywiście – przytaknął energicznie Poirot. – Jak się pani nazywa? Pytam o pani pełne imię i nazwisko.
– Joan Blythe.
– I pani ciotka mieszka w Kingfisher Hill?
– Słucham? Och, nie. Wysiadam dwa przystanki wcześniej, w Cobham.
Nie wiedziałem, że podczas naszej podróży przewidziane były przystanki, ale teraz zaczynałem rozumieć sytuację. Wielu pasażerów naszego autokaru nie wyglądało na zamożnych właścicieli posiadłości w Kingfisher Hill ani nawet na osoby, które mogłyby mieć znajomych w tych kręgach.
Z niemałym zaskoczeniem przyjąłem słowa Poirota, który oznajmił teraz, że my również wybieramy się do Cobham. Kiedy zobaczyłem charakterystyczny błysk w jego oku, wiedziałem, że lepiej nie protestować. Czyżby to oznaczało nieoczekiwaną zmianę planów tylko dlatego, że Joan Blythe opowiedziała nam swoją nieprawdopodobną historię?
– Jak się nazywa pani ciotka i gdzie mieszka? – zapytał Poirot.
– Och, nie może pan jej o tym wspominać, panie Poirot. Bardzo pana proszę. Ciotka odchodziłaby od zmysłów ze zmartwienia. Ta sprawa w najmniejszym stopniu jej nie dotyczy. Błagam pana, proszę jej nie wciągać w tę okropną historię.
– Ale może mi pani przynajmniej zdradzić, jak ciotka się nazywa?
– Ja... Wolałabym nie, proszę pana.
– Mieszka pani z ciotką?
– Tak, już prawie rok.
Czy naprawdę mieliśmy wysiąść z autokaru w Cobham i podążyć śladami Joan Blythe do domu jej ciotki? Czy też Poirotowi zależało, żeby dziewczyna tak pomyślała? Bardziej przemawiała do mnie ta druga możliwość. Chciałem zobaczyć, jak się żyje w posiadłości Kingfisher Hill, choć gdybyśmy wysiedli wcześniej, nie musiałbym się uczyć reguł gry w patrzałki.
Poirot zmienił teraz strategię.
– Proszę nam streścić historię spotkania z człowiekiem, który z wyglądu przypomina mojego przyjaciela, Catchpoola. Zakładam, że mężczyzna, który panią ostrzegał, to nie przeczucie ani wytwór pani wyobraźni, prawda? Kiedy i gdzie go pani spotkała?
– Ja... Chyba nie pamiętam, kiedy to było. Jakieś pięć, może sześć dni temu. A co do miejsca, to było... przy ulicy Charing Cross. Tak, to tam go spotkałam!
Wiedziałem, że kobieta kłamie. Może nie wszystko, co mówiła, było nieprawdą, ale zauważyłem, że w szczególny sposób powiedziała: „przy ulicy Charing Cross”.
– Byłam akurat w mieście, bo miałam odebrać coś dla ciotki. Wyszłam ze sklepu, a wtedy ten człowiek do mnie podszedł. Już wam mówiłam, co od niego usłyszałam.
– Jak zagaił tę rozmowę? – zapytał Poirot. – Wiedział, jak się pani nazywa?
– Tak. To znaczy... Nie zwrócił się do mnie po imieniu, ale musiał wiedzieć, kim jestem, prawda?
– To co powiedział? – drążył Poirot.
– Nie pamiętam.
– Proszę spróbować sobie przypomnieć, mademoiselle. Często pamiętamy więcej, niż nam się wydaje.
– Nie potrafię, po prostu... Pamiętam tylko, jak mówił, że wkrótce czeka mnie podróż autokarem i że powinnam trzymać się z daleka od miejsca w siódmym rzędzie i... No, o tym wam już mówiłam!
Poirot się zamyślił. W końcu rzekł:
– Eh bien, wsiadajmy z powrotem do autokaru.
– Nie! – Joan Blythe z przerażenia wytrzeszczyła oczy. – Nie mogę tam wrócić. Przecież panu tłumaczyłam!
Poirot zwrócił się do mnie.
– Catchpool?
– Chcesz, żebym się zamienił z panną Blythe – rzekłem zrezygnowany.
– Non. Nie pozwoliłbym ci podjąć takiego ryzyka. Ja, Herkules Poirot, zajmę to niebezpieczne miejsce. Zobaczymy, czy morderca się ujawni!
Byłem zaskoczony, a jednocześnie wdzięczny. W niemal wszystkich pomniejszych kwestiach Poirot zwykle mnie kazał cierpieć niedogodności, których sam chciał uniknąć. Wzruszyła mnie świadomość, że kiedy chodzi o sprawy życia i śmierci, kieruje się innymi zasadami.
Gdyby mojemu przyjacielowi coś groziło, również bym się martwił, to oczywiste, ale ani przez moment nie wierzyłem, by po drodze do Kingfisher Hill miało dojść do jakiegokolwiek morderstwa.
Poirot poklepał mnie po plecach.
– W takim razie postanowione! Panno Blythe, zajmie pani moje miejsce, a ja przesiądę się do siódmego rzędu. Catchpool, usiądziesz obok panny Blythe i dopilnujesz, żeby cała i zdrowa dotarła do Cobham. Mogę ci powierzyć to zadanie?
Mógł. Zresztą nie miałem wyboru.
Nie tylko ja byłem niezadowolony z takiego obrotu spraw: Joan Blythe też nie wydawała się zachwycona i nawet nie próbowała tego ukryć. Kiedy autokar znów ruszył, kobieta wpadła w posępny nastrój.
– Pan Poirot mi wierzy, czego nie można powiedzieć o panu – odezwała się.
– Niczego takiego nie twierdziłem.
– Ale ma pan to wypisane na twarzy. Pan... Jak teraz się panu dobrze przyjrzałam, to wcale pan nie wygląda jak tamten mężczyzna – dodała przepraszającym tonem. Chyba było jej odrobinę wstyd. Potem rzekła z powagą: – Nie jestem kłamczuchą, inspektorze Catchpool.
To zdanie mnie zastanowiło. Można je było rozumieć dwojako. Pierwsze znaczenie było oczywiste: „Nie jestem kłamczuchą – nie powiedziałam ani słowa nieprawdy”. Do mnie jednak bardziej przemawiało drugie znaczenie: „Nie jestem kłamczuchą z natury, nie mam takich skłonności, dlatego źle się czuję z tym, że musiałam was dzisiaj okłamać”. Tak, gdybym miał się zakładać, obstawiłbym to drugie.
– Mogę panią o coś zapytać, panno Blythe? – zwróciłem się do niej.
Zamknęła oczy.
– Jestem zmęczona. Wolałabym już skończyć rozmowę.
– Tylko jedno pytanie, potem dam pani spokój.
Delikatnie skinęła głową.
– Powiedziała pani Poirotowi, że ciotka na panią czeka i nie chce jej pani zawieść. Tak pani wytłumaczyła, dlaczego za wszelką cenę chciała wsiąść do autokaru mimo wcześniejszego ostrzeżenia. Następnie, kiedy Poirot zapytał, czy pani mieszka z ciotką, odparła pani twierdząco. Przyznała pani, że mieszka z nią już prawie rok. A potem dodała: „Wie, że przyjadę dziś po południu, a ostatnio źle się czuje”.
– To wszystko prawda – odparła ze smutkiem Joan Blythe. W jej głosie zabrzmiała błagalna nuta, jak gdyby sam fakt, że o to pytam, mógł wpłynąć na prawdziwość tej sytuacji.
– Nie rzekła pani: „Ciotka czeka na mnie w domu”, a tak się zwykle mówi, kiedy mieszka się z chorym krewnym. Pani wypowiedź